Ten międzynarodowy kwartet istnieje od 2011 roku. Wydał dotąd trzy EPki (w tym jedną live): Bliss (2011), Live At Rockpalast (2014) i The Devil Man (2014). Jednak dopiero teraz nakładem zacnej Nuclear Blast ukazał się ich debiutancki longplay Blues Pills. Wtajemniczeni podają, że zwłoka w wydaniu albumu była spowodowana nie przez brak dostatecznej płodności autorów, ale przez fakt, że, zmuszeni względami skutecznej i odpowiednio aktywnej promocji płyty, czekali, aż 18-letni dzisiaj gitarzysta Dorian Sorriaux zakończy obowiązkowy legislacyjnie etap edukacji.
Blues Pills założyło dwóch jankesów, basista Zack Anderson i perkusista Cory Berry. Niedługo potem dołączyli do nich wspomniany Dorian Sorriaux oraz szwedzka wokalistka Elin Larsson.
Anderson i Berry jeszcze w czasie formowania Blues Pills stanowili o brzmieniu Radio Moscow, tworzyli bowiem ich sekcję rytmiczną…
Z takim rodowodem ma się otwarte drzwi do nieśmiertelności i rozpostarty czerwony dywan chwały. Stylistycznie Blues Pills wyraźnie wyrasta z dokonań Radio Moscow. Słychać to zarówno w brzmieniu pełnym dynamiki, siły i emocji, w przyjętej filozofii polegającej na retransmitowaniu współczesnemu odbiorcy korzeni rock’n’rolla, jak i w postawie pełnej autentyczności, nieznośnej pewności siebie i niezaprzeczalnego muzycznego luzu. Jest to jednak granie bardziej uładzone, bardziej uporządkowane i bardziej melodyjne.
Przestrzeń wypełniają funkowo pulsujący i bardzo ofensywny bas powodujący drżenie ziemi, proste a przy tym oszalałe walenie w bębny sprawiające, że pękają kości, imponujące, siarczyste riffy zsyłające krwawienie z uszu oraz ognisty i niezwykle żywiołowy śpiew rozpalający najdziksze pragnienia i zapraszający do udania się w pełną nieznanych przygód podróż.
Znakiem firmowym Blues Pills jest niewątpliewie głos Elin Larson. Wokal o imponującej sile, bardzo pokaźnej skali i jeszcze większej ekspresji. Kiedy tempo zwalnia, potrafi być kuszący, zmysłowy i hipnotycznie eteryczny (No Hope Left For Me, Black Smoke), by po chwili przerodzić się w przenikliwy, ostry, przybrudzony, krańcowo emocjonalny wrzask (Devil Man, High Class Woman). To balansowanie nastrojem, skalą i barwą wychodzi pannie Larson zaskakująco dobrze i wcale nie ociera się o pastisz. A ewidentne inspirowanie się także soulową estetyką wokalną sprawia, że jest boogie, jest tripy, jest sexy.
Blues Pills to sprawnie przygotowany produkt. Retro sznyt, hippie-look, interkontynentalny skład, nadobna dziewica dzierżąca w dłoni przetwornik elektroakustyczny, 18-letni wioślarz, z którego będzie można zrobić drugiego Shenkera, duża wytwórnia, świetna produkcja, szeroko zakrojona i właściwie skrojona promocja. A przy okazji muzycznie też radzą sobie całkiem całkiem. Mają chyba wszystko co potrzebne, żeby narobić trochę bałaganu.