Imię: Maciej Wacław
Miejscowość: Bydgoszcz
Rozmiar kolekcji: 300 płyt
Moje miasto rodzinne i miejsce na ziemi to Bydgoszcz. Dodam, że miejsce świadomie wybrane, po latach różnych tułaczek. To istotne, ponieważ od jakiegoś czasu zbieram płyty związane z tym miejscem i głównie dlatego chciałem się podzielić moimi refleksjami. To właśnie tu nauczyłem się słuchać muzyki, a potem ją grać i tworzyć. Tu byli i są do dziś ludzie, od których się tego uczyłem, z którymi to robiłem i robię do dziś, choć oczywiście nie tylko tu. Ogólnie rzecz ujmując, uważam, że ludzie powinni interesować się miejscem, z którego pochodzą, w którym mieszkają. Myślę, że zbieranie płyt właśnie z nim związanych jest tego konsekwencją. Wymyśliłem nawet taką trochę żartobliwą nazwę dla tej kolekcji: „Na wosku po bydgosku”. Śmieszy mnie trochę, że istnieje taka kalka z angielskiego. Wax przeszedł ostatnio do polskiego jako wosk, ale się rymuje i wpada łatwo w ucho.
Rozmiar kolekcji
Od razu powiem, że nie mam zamiaru się z nikim ścigać i że moja kolekcja jest raczej skromna. Całość to trochę ponad 300 płyt, a konkretny zbiór, o którym tu głównie chcę opowiedzieć to jakieś 30 pozycji. A zatem rozmiar nie jest szczególnie imponujący, ale najważniejsza jest tutaj idea, wokół której te płyty zbieram. Chodzi tu o krążki nagrane przez bydgoskich artystów, ludzi tu mieszkających lub stąd pochodzących, ale też np. płyty w Bydgoszczy nagrane, albo w jakikolwiek sposób z tym miastem związane. Cały czas tych płyt szukam, zbieram informacje, tworzę bazę danych, ciągle o czymś nowym się dowiaduję, a zatem to jest zdecydowanie dopiero początek, sprawa rozwojowa.
Jak długo zbierasz?
Płyty winylowe zbieram od dzieciństwa, czyli już… no, powiedzmy, że kilka dekad. Biorąc pod uwagę, że przejąłem też niewielką, ale ciekawą szczególnie pod względem archiwalnym kolekcję ojca, to właściwie mogę powiedzieć, że zacząłem jeszcze zanim przyszedłem na świat. To zresztą w dużej mierze tacie zawdzięczam fascynację muzyką i płytami. Od najwcześniejszych lat puszczał mi płyty na starym (choć wtedy całkiem nowym) „walizkowcu” radzieckiej produkcji i o nich opowiadał. Był, do dziś zresztą jest (a dobiega 90-tki), wielbicielem klasyki. Jedno z moich pierwszych muzycznych wspomnień to słuchanie z nim „czwórki” Beethovena i jego opowieści o tym, że kompozytor ogłuchł, a pierwsze jej dźwięki to „stukanie losu do drzwi” (szczerze mówiąc, trochę mnie tym nastraszył, ale koniec końców wyszło mi to chyba na dobre).
Przyznam też, że przez jakiś okres wydawało mi się, że winyl to pieśń przeszłości. Przerzuciłem się wtedy na kasety, potem płyty CD, ale nigdy się tej pierwszej, najstarszej części kolekcji nie pozbyłem, choć kilka płyt się z różnych przyczyn „rozeszło”. Niektórych bardzo żałuję. Kilkanaście lat temu znowu zacząłem koncentrować się na winylu, a płyty „bydgoskie” zbieram od czterech-pięciu lat.
Może opowiem, jak w ogóle wpadłem na taki pomysł. Otóż jakiś czas temu ukazała się reedycja (najpierw na CD, potem winylowa) materiału, który pod koniec lat 80. wydał na kasecie demo kultowy bydgoski zespół Scarecrow grający ekstremalny metal. Tworzyli go moi starsi koledzy ze szkoły i podwórka, pierwsi muzyczni „idole”, jak też ludzie, z którymi sam potem miałem okazję grać. Spowodowało to, że zacząłem się zastanawiać, ile takich płyt winylowych bydgoskich zespołów się ukazało. Sam miałem kilka wydawnictw, zacząłem wypytywać znajomych, zbierać z różnych źródeł informacje. Początkowo odnosiłem wrażenie, że jest tego bardzo mało: za czasów świetności winylu niewiele bydgoskich formacji doczekało się takich wydań, a również te dziś działające i posiadające w miarę bogate dyskografie, jak się okazało, w większości nie posiadały wersji winylowych. A jednak dziś widzę, że to jest sprawa perspektywiczna, są tu i białe kruki, i rzeczy zapomniane, jak też coraz częściej pojawiają się reedycje i nowe wydawnictwa, ponieważ bydgoskie środowisko muzyczne działa coraz prężniej, a winyle są znowu na topie.
Na czym słuchasz?
Nie jestem typem „sprzętowca” i nie mam się na tym polu czym chwalić. Słucham na sprzęcie, który jest dzisiejszym odpowiednikiem tego, na którym zaczynałem słuchać jako dziecko – choć oczywiście nie jest to ten sam gramofon. Poza tym ja swój podłączyłem do wzmacniacza Technicsa z lat 90. i peerelowskich altusów, ale nie ma to dla mnie większego znaczenia. Owszem, potrafię docenić, kiedy coś brzmi wyjątkowo, lubię specyficzne brzmienie analogowe, ale bez przesady. Zdecydowanie nie jestem tu purystą. Hi fi nie jest mi potrzebne do prawdziwego przeżycia muzycznego. Liczą się głównie towarzyszące temu odczucia, to jak wrażenie fizyczne zmienia się w emocje, a czasem metafizykę. Nie krytykuję tu absolutnie ludzi, którzy fascynują się stroną sprzętową, znają się na tym i w sposób umiejętny poruszają w świecie nowoczesnych technologii. Ale ciągle brzmi mi w uszach tamto „stukanie losu do drzwi” wydobywające się z małego głośniczka – na pewno nie był to dźwięk najwyższej jakości. Jednak to właśnie on zrobił całą różnicę w życiu pewnego dzieciaka.
Czy masz najważniejszą płytę w kolekcji?
Jednej najważniejszej nie, ale na pewno jest grupa takich albumów, które są dla mnie w jakiś sposób najcenniejsze. Na pewno cenię sobie te, które przejąłem po ojcu, jak też te, które zachowałem z pierwszych lat fascynacji muzyką. Jednak nie będę ukrywał, że jako dla człowieka, który graniu i tworzeniu muzyki poświęcił większą część życia, ogromnie ważne jest, że na winylach mam część swojego własnego dorobku. Kiedy po raz pierwszy, wiele lat temu, do tego dzieciaka, jakim wtedy byłem, dotarło, że chcę grać, być w zespole, itp., słuchanie muzyki kojarzyło mi się głównie z winylem, a co za tym idzie marzyłem o tym, żeby w przyszłości właśnie takie płyty nagrywać. Po latach udało mi się to marzenie spełnić i każda kolejna winylowa edycja płyty z moją muzyką jest dla mnie ogromnie ważna. Poza tym, pasują one do mojej kolekcji, w końcu wypełniają definicję „płyt winylowych związanych z Bydgoszczą”. Pozwolę tu sobie wspomnieć o najnowszej z nich, Count von Madenoff and the Electric Anaconda Society mojej kapeli The Cuffs. Jest świeżutka i bardzo mnie cieszy, że właśnie wyszła i w tej chwili właśnie ona jest dla mnie najważniejsza.
Czym jest dla Ciebie kolekcjonowanie płyt?
Zacznijmy od tego, że nigdy nie interesowało mnie kolekcjonowanie jako „sztuka dla sztuki”, w sensie zbierania jakichś przedmiotów i czerpania satysfakcji z samego faktu, że się to robi. Zupełnie nie interesuje mnie też zbieranie dla uzyskania jakichś korzyści materialnych – nie mam żyłki handlarza, jest mi to zupełnie obce. Jeśli kiedykolwiek cokolwiek gromadziłem, to dlatego, że byłem tym czymś zafascynowany i cieszyło mnie używanie, oglądanie, cieszenie się tym czymś. Zatem winyle zbieram w pierwszej kolejności dlatego, że kocham muzykę i jest to moja wielka życiowa pasja (muzyka, nie kolekcjonowanie właśnie). A wybrałem winyle z kilku powodów. Głównie dlatego, że bardzo mi się podobają - po pierwsze jako przedmiot (są całkiem spore, ładne dla oka, mają swój zapach, określony rytuał posługiwania się nimi, itp.), po drugie jako nośnik dźwięku (choć jak już wspominałem nie jestem winylowym faszystą, a nawet częściej słucham muzyki ze źródeł nazwijmy to „internetowych” - jednak jeśli miałbym wybrać, zawsze wybiorę winyl), a po trzecie jako obiekt nostalgiczny – na nich zaczynałem muzyki słuchać, więc zdecydowanie odgrywa to jakąś rolę. Ale to jest dość odległe trzecie miejsce. Dwa pierwsze powody są zdecydowanie ważniejsze.
Reasumując, na początku zbierałem, bo nie było innych nośników, potem trochę to zaniedbałem, a ponownie się na nich skoncentrowałem, bo po prostu zdecydowanie bardziej mi się podobały niż CD-ki, które w pewnym momencie stały się z jednej strony za drogie, a z drugiej każdy je mógł sobie w domu wykonać. Jednak ciężko właściwie powiedzieć, że to była jakaś szczególna kolekcja. Raczej dość przypadkowy zbiór płyt, które kupowałem na koncertach bezpośrednio od zespołów lub od pozbywających się ich znajomych, dostawałem w prezencie czy też, bardzo rzadko, w sklepach, kiedy się już w nich znowu zaczęły pojawiać. Dopiero kiedy wpadłem na pomysł pt. „woski bydgoskie” nabrało to wszystko charakteru kolekcji.
Ponieważ zawsze szukam nowych pomysłów i możliwości rozszerzenia tego, czym akurat się zajmuję, na koniec pozwolę sobie enigmatycznie wspomnieć, że wokół tej bydgoskiej kolekcji w najbliższej przyszłości zamierzam stworzyć coś w rodzaju żywego banku informacji, mającego w pewnym sensie stanowić też część historii mojego miasta, opowieści o nim. Więcej szczegółów na razie nie zdradzę, ale myślę, że powinno to wszystkich „winylowców”, ale też generalnie osoby ceniące sobie ciekawe poszukiwania okołomuzyczne, zaciekawić.