Tak było na płycie "Cinematic" z 2010. Kosmicznie, rockowo i niezwykle - nomen omen obrazowo. Na nowej płycie studyjnej "Galactica" (w międzyczasie wyszła także koncertowa "Lebowski plays Lebowski") mamy kolejną eksplorację przestrzeni nieznanej. Wehikuł, którym się poruszamy, nie jest obcą konstrukcją, lecz zbudowaną wedle klasycznych wzorców.
Muzyka ****
Po krótkim, filmowo-orkiestrowym intro w utworze "Solitude of Savant" wylatujemy na orbitę. Lot ten w poszczególnych utworach ma rozmaity muzyczny charakter. Wszystko jednak oparte na wielowątkowych (i wielobarwnych) motywach gitary i klawiszy, które na bazie sekcji rytmicznej wytyczają kierunki poszczególnych eskapad. Raz jest mocno rockowo (wręcz przez moment jakby toolowo jak w przypadku "White Elephant"), innym razem kompozycje spowija klasycyzujący duch ("Goodbye My Joy"). Zasadniczym zaś - obok kosmicznych inklinacji - spoiwem jest rock progresywny. Dobrą robotę robią także zaproszeni goście, wzbogacając poszczególne utwory m.in. brzmieniem trąbki, mandoliny czy klarnetu.
Killerem albumu z pewnością jest "Midnight Syndrome" z przebojowym motywem syntezatorowym, który równie dobrze mógłby pojawić się na płycie SBB i obłędną, psychodeliczną wokalizą. To jest właśnie ten moment, kiedy jesteśmy na księżycu i nie chcemy z niego wracać... (2:30, gdyby komuś chciało się użyć stopera).
Swoją delikatnością raczą wspomniany "Goodbye My Joe", gdzie sentymentalny motyw przewodni wsparty jest subtelnym brzmieniem trąbki, tytułowa "Galactica" przypominająca klimatem pinkfloydowski "Marooned" oraz "Mirage Avenue" urzekający po raz kolejny wokalizą Katarzyny Dziubak.
Chociaż nie ma tu stricte spaceowych, intensywnych rozwiązań w stylu Hawkwind czy mocno psychodelicznych zespołów lat 60-tych, to cały czas mamy iście galaktyczny klimat. Z pewnością w stronę przestworzy ukierunkowuje nas cały charakter wydawnictwa: nazwa Galactica, sugestywna okładka czy poszczególne tytuły. Tutaj mała dygresja i pomysł na eksperyment: ciekawe czy odbiór muzyki z płyty winylowej ze znajomością całego wyżej wspomnianego kontekstu a samych dźwięków np. ze Spotify byłby zupełnie inny?
Tłoczenie ****
Album wydany jest na dwóch lśniących winylach. Podoba mi się w brzmieniu kilka rzeczy: przestrzeń, dynamika oraz selektywność poszczególnych instrumentów (które swoją drogą nie grają gęsto), przez co całość brzmi nowocześnie i pozwala między głośnikami stworzyć spójną scenę. Każdy z dźwięków wydaje się być na swoim miejscu wybrzmiewając tak, jak powinien.
Wydanie ****
Płyty włożone są w papierowe koperty (szkoda, że bez folii w środku, łatwo o kopertówki przy wyciąganiu). Do każdego z utworów przypisane są tajemnicze strofy autorstwa Franza Kafki, mój ulubiony "Midnight Syndrome" ma np. takie:
From a certain point on, there is no more turning back. That is the point that must be reached - Od pewnego punktu nie ma już żadnego odwrotu. Ten punkt należy osiągnąć.
Płyty ukryte są w grubym gatefoldzie. Cechą wyróżniającą okładkę (oprócz uroczej fotografii galaktycznej podróżniczki) i jednocześnie smaczkiem całego wydawnictwa są pozłacane litery w nazwie wykonawcy i tytułu.
wydanie: Cinematic Media CM003
płyta do kupienia w dobrych sklepach płytowych, m.in. w Winylowej