Cały dorobek naszej cywilizacji na jednej płycie gramofonowej – tak w skrócie można opisać zawartość Voyager Golden Record. To pozłacany dysk wytłoczony przez NASA w 1977 roku, a następnie umieszczony na sondach kosmicznych Voyager 1 i Voyager 2. W założeniu ma on dostarczyć obcym cywilizacjom najważniejszych informacji o Ziemi oraz jej mieszkańcach. Historia powstawania płyty jest tak fascynująca, że mogłaby stanowić kanwę hollywoodzkiego filmu.
Lata 60. i 70. XX wieku były czasem intensywnej eksploracji Kosmosu. Działania te, prowadzone zarówno przez Stany Zjednoczone jak i ZSRR, zasiały w wielu ludziach myśl, że być może wcale nie jesteśmy sami we Wszechświecie. Po udanym lądowaniu Amerykanów na Księżycu w 1969 roku, NASA zaczęła interesować się dalszymi zakątkami Układu Słonecznego, wysyłając tam bezzałogowe sondy kosmiczne. Wtedy właśnie pojawił się pomysł, by na ziemskich obiektach latających umieszczać wiadomości, które być może kiedyś przechwycą obce formy życia.
Dwaj ambitni naukowcy
Pomysłodawcami sprawienia kosmitom płyty gramofonowej było dwóch amerykańskich astronomów z Uniwersytetu Cornella: Frank Drake i Carl Sagan. Panowie już od początku lat 60. prowadzili badania naukowe w celu odnalezienia śladów istnienia w Kosmosie pozaziemskich cywilizacji, a także podejmowali pierwsze próby nawiązania z nimi kontaktu. Najpierw pracowali głównie za pomocą radioteleskopu, poszukując w odległej przestrzeni sygnałów radiowych i wysyłając własne, jednak rozwój lotów kosmicznych otworzył przed nimi zupełnie nowe możliwości komunikacji.
Pierwszą okazją było wystrzelenie sond Pioneer 10 i Pioneer 11, kolejno w 1972 i 1973 roku. Ich misja polegała na zbadaniu okolic Jowisza oraz Saturna, a następnie osiągnięciu tzw. trzeciej prędkości kosmicznej, umożliwiającej opuszczenie Układu Słonecznego i swobodny lot ku innym gwiazdom. Drake i Sagan dołączyli do obu statków pozłacane plakietki z przesłaniem dla kosmicznych istot. Wygrawerowano na nich m.in. umiejscowienie Słońca na Drodze Mlecznej, lokalizację Ziemi oraz wizerunek mężczyzny i kobiety. Inicjatywa astronomów spotkała się z ogromnym rozgłosem, co pozwoliło im opracować kolejną formę przekazu, którą mieli umieścić na następnych sondach z serii Voyager. One również po ukończeniu misji miały swobodnie dryfować w przestrzeni, oddalając się od Układu Słonecznego. Ponieważ Sagan lubił słuchać muzyki i był pod wrażeniem technologii tłoczenia płyt gramofonowych, wybór padł właśnie na ten nośnik. NASA przyklasnęła pomysłowi naukowców, a na realizację projektu dała im zaledwie sześć miesięcy.
Od Bacha do Chucka Berry’ego
Nagrania na płycie miały przedstawiać nie tylko dorobek ziemskiej cywilizacji, ale również oddawać realia życia na naszej planecie, dlatego sporo miejsca poświęcono na odgłosy natury: podmuchy wiatru, szum fal, dźwięki burzy czy śpiew ptaków. Jednak oczywiste było, że skoro jako ludzkość wysyłamy w Kosmos płytę, powinna się na niej znaleźć także muzyka. Dobór repertuaru na tę okazję nie mógł być przypadkowy. Wiadomo, że należało postawić na największe i najbardziej reprezentatywne arcydzieła, ale pilnowano też, by nie przestraszyć przyszłych słuchaczy (dlatego m.in. wyeliminowano dynamiczną, złowieszczą muzykę Wagnera).
– Wyobraźmy sobie, że płytę będą studiować istoty pozaziemskie, którym brakuje tego, co my nazywamy zmysłem słuchu, lub u których słuch działa w innym zakresie częstotliwości niż nasz, lub które nie mają żadnej tradycji muzycznej – tłumaczył Timothy Ferris, członek zespołu Drake’a i Sagana. – Istoty te mogłyby odbierać naszą muzykę, kierując się zasadami matematyki. Szukałyby symetrii, powtórzeń, inwersji i innych zależności w kompozycjach lub pomiędzy nimi. Chcieliśmy ułatwić im ten proces, proponując Bacha, którego dzieła są pełne symetrii, oraz Beethovena.
Niemałe kontrowersje wywołał wybór utworów współczesnych. Jako reprezentanta muzyki rock’n’rollowej wybrano Chucka Berry’ego z jego historycznym przebojem „Johnny B. Goode”. Na zarzuty, że piosenka nie pasuje do arcydzieł stworzonych przez Bacha, Beethovena czy Strawińskiego i jest za bardzo młodzieżowa, Sagan odpowiadał, że młodzi ludzie też zaliczają się do mieszkańców Ziemi.
Przez wiele lat krążyła w mediach informacja, jakoby rozważano na płycie umieszczenie piosenki „Here Comes The Sun” Beatlesów, ale wytwórnia EMI zażądała zbyt dużej kwoty na udzielenie licencji. Byłaby to świetna anegdota i wiele by mówiła o pazerności muzycznych koncernów, ale cała historia okazała się nieprawdziwa. Niemniej próbowano zaangażować w projekt samego Johna Lennona, a ten ostatecznie zasugerował, by na runoucie płyty odręcznie wyryć dedykację „Do twórców muzyki – wszystkich światów, wszystkich czasów”.
„Witajcie, istoty z zaświatów”
Kolejnym karkołomnym zadaniem było nagranie pozdrowień dla kosmitów. Drake i Sagan postawili sobie za cel zebranie wypowiedzi w możliwie wszystkich istniejących ludzkich językach. Sposób ich pozyskania był daleki od typowych dla NASA, oficjalnych i ścisłych procedur, bowiem czas uciekał i występujących najczęściej brano z łapanki. Zdarzało się też, że jedna zaproszona osoba podsuwała nazwisko kolejnej. Pomocne okazały się znajomości zawarte na Uniwersytecie Cornella. Tak właśnie do studia trafiła autorka polskiego pozdrowienia – Maria Nowakowska-Stycos, wówczas młoda doktorantka. Pracowała na uczelni na wydziale literatury hiszpańskiej, a poza tym bywała u Sagana w domu i wiedziała o całym przedsięwzięciu. Jej słowa – „Witajcie, istoty z zaświatów” – wyróżniają się na tle innych nagranych wypowiedzi, bowiem pasują bardziej do seansu spirytystycznego niż kontaktu z obcą cywilizacją. Z drugiej strony jest w nich pewien romantyzm, gdyż nie wiadomo, kiedy (i czy w ogóle) ktoś wysłucha wiadomości i co przez ten czas stanie się z naszą planetą.
– Nie pamiętam już, czy mieliśmy jakieś wskazówki co do treści, może tylko sugestię, żeby były one zwięzłe. Pamiętam natomiast dobrze, że po nagraniu ktoś zauważył, iż tabliczka informująca o naszej planecie i nasze głosy przetrwają dłużej niż piramidy w Egipcie – wspominała Nowakowska-Stycos po latach.
Nagrania mogą przerwać nawet miliard lat
Skompletowany materiał liczył ponad 110 minut, dlatego wytłoczono go na 12-calowej płycie gramofonowej z prędkością odtwarzania 16 obr./min. Specjalnie cały czas piszę „gramofonowej”, a nie „winylowej”, ponieważ Voyager Golden Record była wykonana z pozłacanej miedzi, metodą lathe-cut. Mieszankę tych metali uznano bowiem za najbardziej wytrzymałą i istnieje realna szansa, że przetrwa w niezmienionej formie przez miliard lat, przez co stanie się najtrwalszym zapisem naszej cywilizacji.
Czy kosmici będą potrafili odsłuchać płytę?
Powyższe pytanie jest o tyle zasadne, że sond Voyager nie wyposażono w gramofon. Do aluminiowej puszki z płytą oraz kilkunastoma fotografiami Ziemian dołączono jedynie wkładkę z igłą. Instalacja odtwarzacza na bezzałogowym statku od początku nie była brana pod uwagę. – Płyta zostanie odtworzona tylko wtedy, gdy w przestrzeni międzygwiezdnej natrafią na nią przedstawiciele zaawansowanej cywilizacji – twierdził Sagan.
Żeby obcy wiedzieli, do czego służy odnaleziony przedmiot, z tyłu płyty (zapis dźwiękowy wytłoczono tylko na jednej stronie) umieszczono krótką instrukcję obsługi. Można z niej odczytać tempo obrotu płyty, mając za punkt odniesienia czas przejścia wodoru z jednego stanu w drugi, oraz dowiedzieć się, że odsłuch odbywa się od krawędzi do środka dysku. Powtórzono także kilka symboli z sond Pioneer, m.in. umiejscowienie Układu Słonecznego w naszej galaktyce. Niektóre z tych informacji mogą być trudne do odczytania nawet dla Ziemian, pozostaje więc mieć nadzieję, że kosmici naprawdę okażą się inteligentni.
Ziemska reedycja na bogato
Łącznie wykonano 11 egzemplarzy Voyager Golden Record. Dwa wysłano w kosmos, a pozostałe przekazano do muzeów oraz wybranych instytucji (m.in. Białego Domu i ONZ). Zawartość płyty przez wiele lat znana była wyłącznie osobom zaangażowanym w projekt. Po raz pierwszy nagrania zostały wydane (półoficjalnie) w niewielkim nakładzie w 1992 roku, i to tylko na CD. Na winylu, w 3-płytowym boxie z książką, wypuszczono je dopiero na 40-lecie powstania, w 2017 roku. Premiera ta spotkała się z dużym zainteresowaniem, a obecnie ceny tej reedycji osiągają u resellerów wysokość ponad 200 dolarów.
Voyager Golden Record ma kolosalne znaczenie dla naszej historii. Należy ją traktować nie tylko jak nieco szaleńczą chęć kontaktu z pozaziemskimi istotami, ale również wyjątkową kapsułę czasu. Według obliczeń sonda Voyager 1 dotrze w okolice najbliższej gwiazdy dopiero za 40 tysięcy lat, przy czym nie ma absolutnie żadnej gwarancji, że już tam od razu natrafi na inteligentne formy życia. Możliwe natomiast, że w tym czasie nasz gatunek ludzki spotka zagłada. Myśl, że jedynym tak trwałym śladem po ziemskiej cywilizacji pozostanie płyta gramofonowa jest niesamowita.