Wraca album, którego bardzo brakowało na winylu. „Back to the Blues” Gary’ego Moore’a z 2001 roku dotychczas był dostępny wyłącznie w wersji kompaktowej i cyfrowej. Jego najnowsza reedycja ucieszy nie tylko fanów artysty, ale również koneserów dobrego brzmienia i mistrzowsko wykonanego masteringu. Słuchając winyla aż trudno uwierzyć, że to materiał z czasów, kiedy czarne płyty i analogowa produkcja były démodé.
MUZYKA
„I had enough of the blues, but the blues ain’t had enough of me” – śpiewa Moore w numerze otwierającym stronę A. Ten tekst jest niejako genezą powstania albumu. Kilka lat wcześniej brytyjski gitarzysta zaczął eksperymentować z nowymi trendami, wydając płytę opartą na samplach i stylu drum’n’bass, jednak miłość do starego dobrego bluesa nie dała o sobie zapomnieć. Dla entuzjastów klasycznego brzmienia “Back to the blues” to pozycja bezpieczna, bo zarówno Gary’ego jak i jego stałych słuchaczy wprowadza w strefę komfortu. Ale to nie znaczy, że płyta została zrobiona machinalnie lub na kolanie. Każda piosenka prezentuje doskonałe rzemiosło gitarzysty i jego wszechstronność w podejściu do bluesa. Raz jest klasycznie („Stormy Monday”), raz rockowo („How Many Lies”), a innym razem romantycznie i nastrojowo („Picture of the Moon”). Ten ostatni kawałek zresztą łudząco przypomina jedną z najpopularniejszych piosenek Moore’a, czyli „Still Got the Blues”. Na swoim albumie Mistrz pokazał więc to, z czym najbardziej nam się kojarzy i w czym jest najlepszy.
Mnie najbardziej przekonują dynamiczne numery – „Looking Back” czy wspomniany już „How Many Lies”. Świadczą o dobrej formie Gary’ego (również jako wokalisty) i dowodzą, że mimo chwilowych rozstań, związek z bluesem sprawia mu autentyczną frajdę. Słuchając tej płyty nie mam wątpliwości, że artysta nagrywając ją był w swoim żywiole. Myślę, że ideę albumu bardzo dobrze ilustruje zdjęcie umieszczone z tyłu okładki: grający na gitarze Moore, a obok niego na stoliku konsola, mikser i nowoczesny wtedy komputer, na pulpicie którego ustawiono tapetę ze zdjęciem Jimiego Hendrixa. Czyli czasy się zmieniają, możliwości technicznych przybywa, ale dawna muzyka wciąż w nas tkwi.
Niniejsza reedycja została wzbogacona o 3 bonusy: singlową wersję „Picture of the Moon” oraz dwa nagrania live zrealizowane dla VH1 – „Cold Black Night” i „Stormy Monday”, które jakością wcale nie odbiegają od głównego materiału studyjnego. Myślę, że dzięki temu w bogatym dorobku muzyka wątek albumu „Back to the Blues” jest już wyczerpany.
BRZMIENIE
Dla tak dużej wytwórni jak BMG wydać album z przeszłości po raz pierwszy na winylu to nie sztuka. Kluczem do pełnego sukcesu jest zrobienie tego dobrze i to zostało osiągnięte. Reedycję wypuszczono na podwójnym winylu, więc otrzymujemy cztery strony płyty, choć na upartego całość materiału można było upchnąć na trzech. W efekcie udało się zachować większą przestrzeń nie tylko w zapisie, ale również samym dźwięku. Każda ze ścieżek ma tu swoje własne pole do wybrzmienia i dzieje się to na równym poziomie. Co ciekawe, w trakcie nagrywania tego albumu w 2001 roku ekipa Moore’a pewnie nawet nie spodziewała się, że za jakiś czas czarne płyty będą przeżywać swój spektakularny comeback. Tymczasem „Back to the Blues” brzmi na winylu soczyście i bardzo naturalnie, jakby był do tego nośnika stworzony.
WYDANIE
Gruby i ciężki winyl, rozkładana okładka oraz nowa, obszerna notka napisana specjalnie na potrzeby niniejszego wznowienia sprawiają, że jest to reedycja kompletna. Daje nam nie tylko wysokiej jakości materiał muzyczny uzupełniony o dodatkowe utwory, ale również pełnię wiedzy na temat artysty i okoliczności towarzyszących powstawaniu albumu. Dzięki takim wydawnictwom pamięć o wirtuozie, którego nie ma z nami od 2011 roku, będzie jeszcze długo żywa.
Wydanie: BMG 2023 | BMGCAT786DLP