Są zespoły, które mają w swoim DNA głoszenie dobrej rock’n’rollowej nowiny, bez względu na mody czy oczekiwania. Album "Black Radio" zapowiadano jako najbardziej gitarową polską płytę roku i rzeczywiście - gitary aż wylewają się z głośników. Jest tak, jak na dobrą rockową kapelę przystało: energicznie, z umiejętnym odnalezieniem się w konwencji, a do tego pomysłowo. Panie i panowie - przestawiamy się na częstotliwość Black Radio.
Chociaż zespół debiutował fonograficznie w 2016 roku płytą „Gasoline Planet”, to jednak dopiero niniejszy album muzycy traktują jako „dojrzałą wypowiedź artystyczną”. Trzeba od razu podkreślić, że spójność i konsekwencja cechują „Black Radio”. A do tego luz i polot, bez którego rock’n’roll nie byłby czymś, po co sięgamy tak chętnie.
Jeszcze zanim winyle trafiły na talerz gramofonu, miałem już przekonanie, że to w pełni przemyślane wydawnictwo. Atrakcyjny gatefold skrywający dwa winyle z (aż) 16 piosenkami, pomysłowa i prowokacyjna grafika nawiązująca do biblijnej ostatniej wieczerzy, insert będący jednocześnie plakatem i zbiorem tekstów, w końcu oldschoolowe labele nawiązujące do kultowego swirla - takie rzeczy nie są elementem przypadku. Byłem pewien, że jeśli w ślad za wydaniem podążać będzie muzyka (część słyszałem wcześniej jako single, więc byłem raczej spokojny), to mamy do czynienia z płytą wartą promowania i częstego słuchania.
Nie zawiodłem się. Wręcz przeciwnie: choć to w sumie 16 gitarowych utworów, słucha się ich jednym tchem. Kompozycje są zróżnicowane, co rusz natrafiamy na bardzo ciekawe rozwiązania aranżacyjne i z przyjemnością wyłapujemy smaczki znane z nagrań kultowych kapel sprzed lat. Pisząc na poziomie największej ogólności - mamy tu mieszankę blackkeysowego groove’u, grunge’owego klimatu spod znaku Soundgarden (także za sprawą świetnego wokalu Dawida Wajszczyka), vintage’owego mrugania okiem czy tak lubianych przez bardziej wrażliwe dusze emocji czających się w powerballadach. Ale wkręcając się w poszczególne kawałki bardziej i bardziej, odkrywamy kolejne ciekawe akcenty - przebojowy riff lub refren, gitarową zagrywkę wbijającą się od razu w pamięć czy delikatne eksperymenty, które okazują się perełkami na płycie.
I tak na przykład totalnie luzacki, amerykański song „Reckless Romancer” z fajnymi skrzypcami zabiera nas na słynne „amerykańskie bezdroża”. Jedna z lepszych kompozycji na płycie, „Sansara”, to z kolei wycieczka w nieco psychodeliczne, pustynne rewiry. Kolejnym klejnocikiem jest utwór Grzegorza Ciechowskiego „Ani Ja ani Ty”, zarejestrowany tutaj w mocnej gitarowej wersji i nazwany „Planety”.
Piszę o tych kawałkach trochę odbiegających od całości, a oczywiście powinienem podkreślić to, co stanowi esencję tej płyty: niemal każdy utwór to rockowa, bardzo przyjemna jazda. Do moich ulubionych fragmentów z pewnością zaliczam także mocny i przebojowy opener, właściwie kalibrujący odbiór całej płyty, czyli „Tell Me Baby”, hardrockowy „Holy Mountain” z mocnym riffem w środku kawałka oraz bluesujący „Everchanging Hand” z przebojowymi chórkami w stylu wspomnianych wcześniej The Black Keys. Co warto odnotować - ostatnia strona (w tym wypadku D) to cztery utwory z polskim tekstem, a wokalista w obu językach radzi sobie równie dobrze.
Rozpocząłem tekst od dużej pochwały samego wydawnictwa - skończyć chciałbym pochwałą brzmienia. Album został nagrany i zmiksowany w poznańskim Okolitza Studio, co samo w sobie jest pewną gwarancją jakości brzmienia - z jednej strony mocnego, soczystego i dynamicznego, a z drugiej strony dopieszczonego i przygotowanego do podbijania rockowych list przebojów.
Czy i w Twojej głowie pojawia się czasami popularna w niektórych kręgach myśl, że w polskim (i światowym) rockowym eterze źle albo niewiele się dzieje? Polecam przestawić swoją częstotliwość na Black Radio. To pewna rock’n’rollowa stacja.
Wydanie: 33 Records