Hello listeners
If you want to hear the next song
you must first agree to terms and conditions...
Tak, tak - o tym właśnie jest ta płyta. O kondycji współczesnego człowieka uwikłanego w tłamszącą rzeczywistość osądów, oczekiwań, zezwoleń i zakazów, coraz bardziej wtłaczanego w technologiczny świat. Po przesłuchaniu całej płyty i uważnym wczytaniu się w teksty przeżywamy coś w rodzaju katharsis - można jednak być niezależnym, iść pod prąd oczekiwań i wymogów, pozostać przy tym w pełni sobą i tworzyć nową jakość. Tak jak Riverside na „ID.Entity”.
Brzmienie to na pewno wielki sprzymierzeniec najnowszego dzieła Riverside. Słuchałem go kilka razy w samochodzie na całkiem przyzwoitym sprzęcie audio, ale tak naprawdę płyta porwała mnie dopiero po odsłuchaniu z winyla. Jest po prostu mocarna, a jednocześnie niesie ukojenie. Wprowadza w trans w mocnych utworach (np. połamanym rytmicznie, pełnym kontrastów brzmieniowych „Big Tech Brother” czy orientalizującym „Landmine Blast”) i daje dużą satysfakcję z wyłapywania różnych smaczków: a to „dęciakowo” brzmiącego wstępu w „Post-Truth”, a to głosów z eteru rodem z płyt Rogera Watersa, a to wprowadzającego niesamowity koloryt różnorodnego brzmienia klawiszy Michała Łapaja (ależ lordowsko robi się w monumentalnym „The Place Where I Belong”). Za produkcję odpowiedzialny jest tym razem lider Riverside Mariusz Duda, za co (obok innych powodów, wszak to on jest twórcą całej koncepcji albumu) należą mu się gratulacje.
Powyższe pytanie o oczekiwania względem nowej płyty podyktowane było oczywiście „nowym otwarciem”, które zafundował nam Riverside. Po blisko 5 latach od ostatniego studyjnego albumu grupa z Maciejem Mellerem na pokładzie zaskoczyła wielu singlem „Friends Or Foe”. Zrobiło się…. tanecznie, przebojowo i ejtisowo. Pojawiło się więc pytanie: Czy to jest Riverside, którego oczekujemy? Jednak ten - bardzo chwytliwy zresztą - utwór nie jest reprezentatywny dla całej płyty, bo im dalej, tym więcej riverside’owego grania - wszystko się komplikuje, robi się bardziej niepokojące, co oczywiście współgra z progresywnymi inklinacjami, które dobrze znamy z wcześniejszych longplayów. Pod koniec płyty zaskakuje jeszcze „luzacki”, rock’n’rollowy riff w „Self-Aware”. Zresztą cały ten kawałek jest jakiś taki pozytywnie swojski, z chwytliwym refrenem oraz bardzo ładną psychodeliczną kodą. Znów jesteśmy w latach 80., ale tym razem bardziej w klimatach ówczesnego Rusha. Album kończą dwa instrumentalne utwory: „Age Of Anger” oraz „Together Again”, których nie ma w podstawowej wersji na CD oraz w cyfrowej dystrybucji. Mariusz Duda wspominał przed premierą, że nowy materiał ma przypominać charakterem i dynamiką występy na żywo. I rzeczywiście we wspomnianych wyżej transowości, mocarności i oczywiście melodyce jest potężny potencjał koncertowy. Już się nie mogę doczekać, kiedy posłucham fragmentów „ID.Entity” gdzieś pod sceną.
Jeszcze słów kilka o samym wydaniu. Album na winylu wyszedł w kilku wersjach kolorystycznych (także jako splatter), całość mieści się na dwóch krążkach włożonych w solidny gatefold, o aspekty graficzne zadbał Jarek Kubicki. Na dodanym insercie znajdziemy info o muzykach i teksty. Podsumowując - to kolejna po Collage wyśmienita płyta progresywna ze stajni Mystic Production, którą recenzujemy na Psychosondzie i bardzo polecamy.
Wydawca: Mystic Production
Płytę można nabyć tutaj.