Vinylowa5

Grzegorz Turnau

Portal Winylowy
Portal Winylowy
06.11.2019
Grzegorz Jerzy Turnau - polski artysta, aranżer, pianista, kompozytor, wokalista i poeta. Jest również kierownikiem muzycznym Teatru Lalka w Warszawie.

Zacznijmy od tego, że nie mam jakiejś pasji winylowej. Po prostu należę do pokolenia, dla którego posiadanie płyt winylowych i gramofonu było częścią naturalnej scenografii życiowej. Dlatego też u mnie w domu do dzisiaj jest bardzo dużo czarnych płyt. Do większości z nich nie sięgam, ponieważ łatwiej i prościej jest te nagrania zdobyć w sieci lub mam je już w wersjach kompaktowych. Jest to kwestia pokoleniowa. Mam winyle i gramofon z racji mojego peselu, a dla młodych ludzi, dwudziesto-, trzydziestolatków jest to pomost do przeszłości, której nie znali. Moja kolekcja ma źródło nie w tym, że jestem kolekcjonerem, ale w tym, że w tamtych czasach kupowało się zarówno książki jak i płyty, ponieważ to się chciało mieć, chciało się z tego korzystać i nie było innej formy obcowania z muzyką czy literaturą.

Warto o tym pamiętać, ponieważ w tej chwili nasz świat realny przechodzi, a może już nawet przeszedł, w fazę wypożyczania i leasingu wszystkiego, co nas otacza. Ja jeszcze urodziłem się i wychowałem w epoce, kiedy chciało się coś posiadać na zawsze. Płytę, gramofon, książkę - coś, co miało nam towarzyszyć od tej pory już do końca życia. Mieliśmy inne podejście do rzeczy materialnych.

Co z tego wynika? Nie mam do winyli i gramofonu stosunku podszytego metafizyką. Dla mnie był to sprzęt i nośnik czegoś, co było mi niezbędne do funkcjonowania w sferze poza codziennością, z  którą każdy z nas się mierzy.

Pamiętam taką historię. W '83 roku wraz z moim przyjacielem, z którym łączyła mnie przede wszystkim pasja do Beatlesów, zdobyliśmy z trudem najnowszą płytę McCartneya. W tamtych czasach trzeba było mieć znajomości. Ktoś jechał na Zachód, do Anglii albo do Niemiec i przywoził płyty. A kiedy chciało się jakąś zdobyć, to trzeba było jeszcze kupić jakieś dwie inne, ponieważ inaczej się mu to nie opłacało. To była taka sprzedaż wiązana. Ale na co dzień nie słuchaliśmy muzyki bezpośrednio z tych zdobycznych winyli. Problem nie polegał na tym, że nie chcieliśmy, ale było nam żal płyty. Żeby się nie zepsuła, nie zryła, żeby jej nie porysować. Gramofon podłączało się do magnetofonu, muzykę przegrywało na kasetę, płyta szła na półkę i tam sobie stała nienaruszona, a słuchało się szumiącej taśmy. Tak było bezpieczniej. Pamiętam to doskonale.

No więc wtedy mieliśmy taki przypadek z płytą McCartneya, która nam się strasznie podobała. „Tug of War” z '82 roku. Miała wadę. W pewnym momencie czasami przeskakiwała, a czasami nie. Największym naszym marzeniem było przegrać ją na kasetę bez przeskoku. Kiedy kładliśmy igłę na płycie i wszystko startowało, to wychodziliśmy do drugiego pokoju i staliśmy tam w strasznym napięciu. Czy uda nam się nagrać wersję bez wady? Utwór nazywał się „Ballroom Dancing”. To była pierwsza piosenka na drugiej stronie. Kiedy udało nam się ją wreszcie skopiować bez niedoskonałości, to był ogromny sukces.

Dlaczego o tym mówię? Ponieważ emocje związane z winylami dzisiaj są troszkę inne, mają inne źródła.

Więc tak jak powiedziałem: z jednej strony nie jest to dla mnie jakiś kultowy sprzęt, kultowa sprawa, a tylko fragment scenografii mojej młodości, ale z drugiej pamiętam silne emocje związane z gramofonem i winylami.

Przejdźmy teraz do mojej Vinylowej5. Wybór jest dla mnie wyjątkowo trudny. Pomyślałem, że nie będę się kierował metodą gatunkową (jedna płyta z tego gatunku, druga z tamtego). Opowiem o tych, które od razu przychodzą mi do głowy. 

Bajki, teatry i audycje dla dzieci

Jestem pokoleniem, w którym dzieci słuchały płyt z bajkami realizowanymi przez najwybitniejszych aktorów, ze znakomitą muzyką. Dopiero później weszła telewizja, filmy, seriale, itd. Wychowałem się na bajkach puszczanych z płyt. „Tadek Niejadek”, „Muchy króla Apsika”... Dlatego na pierwszym miejscu tego zestawienia umieściłbym zbiorczo, bez wyróżniania żadnej konkretnej, wszystkie płyty z audycjami dla dzieci z tamtych czasów. Wiele z nich ciągle pamiętam. Myślę, że pokolenie współczesnych pięćdziesięciolatków będzie doskonale wiedziało, o czym mówię.

Andrzej Dąbrowski – Do zakochania jeden krok

Była to pierwsza płyta, jaką samodzielnie, jeszcze jako dziecko, puszczałem na gramofonie w moim pierwszym mieszkaniu w bloku przy ulicy Miechowity w Krakowie. Jest to album Andrzeja Dąbrowskiego, znakomitego muzyka, perkusisty i piosenkarza. A także rajdowca. Wtedy, w połowie lat siedemdziesiątych, był bardzo popularny. Miał na tej płycie wielki przebój „Do zakochania jeden krok”. Śpiewa tam też między innymi „Zielono mi” (świetna wersja!), „Przygoda z Marią”, ale najważniejszy był dla mnie „Do zakochania jeden krok”.

Kiedy zdawałem do szkoły muzycznej, na egzaminie poproszono mnie o zaśpiewanie piosenki. Miałem wtedy sześć lat. Wybrałem ten utwór. Być może gdyby nie ta płyta to w ogóle bym nie śpiewał. Mogę śmiało powiedzieć, że moja kariera zaczęła się właśnie od tej piosenki. Dziś myślę sobie, że ta scena z egzaminu musiała być dość śmieszna.

Pana Dąbrowskiego spotkałem po latach. Rozmawialiśmy przez chwilę. Bardzo uprzejmie wysłuchał mojej laudacji na temat tamtych nagrań. Chyba był zadowolony.

Wojciech Młynarski – Dziewczyny bądźcie dla nas dobre na wiosnę

Ta płyta miała piękną kolorową okładkę, której autorem był pan Stanisław Żakowski. Młynarski prezentował na niej swoje najlepsze piosenki z tamtych czasów. Moi rodzice bardzo go lubili, dlatego tę płytę puszczali dosyć często. Po latach wziąłem sobie z niej jedną piosenkę do recitalu - "Bynajmniej".

Jaka jest tego puenta? Jakiś czas temu poznałem siostrę Wojciecha Młynarskiego, panią Barbarę Ahrens, która mieszka w Szwajcarii. Organizuje wydarzenia kulturalne dla Polaków, którzy tam żyją. Pani Barbara zaproponowała mi nagranie płyty z nieznanymi utworami jej nieżyjącego brata. Tydzień temu dostałem listę utworów, które chciałaby, żebym zaśpiewał. Jestem niezwykle zobligowany tym zadaniem. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Noc listopadowa – reż. Andrzej Wajda, muzyka Zygmunt Konieczny

Mam trochę kłopot z dalszą częścią tej listy. Byłem nietypowym przypadkiem. Koło dziesiątego roku życia zacząłem śpiewać w teatrze. Chodziłem do szkoły muzycznej i stamtąd zaprosili chłopców do chóru w dwóch spektaklach: w Teatrze Słowackiego do „Historii o chwalebnym zmartwychwstaniu Pańskim” w reżyserii Kazimierza Dejmka, oraz w Teatrze Starym do „Dziadów” w reżyserii Konrada Swinarskiego. Nie śpiewałem dobrze, raczej piszczałem, ale teatr strasznie mnie wciągnął.

Nie wiem, czy ktoś to pamięta, ale Polskie Nagrania miały serię wydawanych na płytach wybitnych spektakli teatralnych. Dziś trudno w to uwierzyć. Samo nagranie dźwięku! Uwielbiałem wtedy płytę ze spektaklem Starego Teatru „Noc listopadowa” z muzyką Zygmunta Koniecznego, w reżyserii Andrzeja Wajdy. Naprawdę tego słuchałem. Ścieżka dźwiękowa spektaklu tak pobudzała moją wyobraźnię, że miałem większą frajdę ze słuchania, niż gdybym to oglądał.

Tutaj właśnie winyl i gramofon ciekawie „żeni” się z tamtymi czasami. Nie traktowało się tego, jako coś wyjątkowego, ale była to codzienna rzeczywistość. Nie coś zabytkowego, dostojnego, ale wręcz przeciwnie: nowoczesnego. W związku z tym przypomniało mi się, jak w 1983 roku wróciłem z półrocznego pobytu w Stanach. Jako trofeum przywiozłem gramofon Technicsa z najbardziej nowoczesną, jak na tamte czasy wkładką elektromagnetyczną. Byłem bardzo dumny i szczęśliwy. Wiozłem to ze Stanów jako bagaż podręczny. W Krakowie miałem tylko starego Artura. No a teraz mogłem się przerzucić na Technicsa, co było wielkim „szpanem”.

Marek Grechuta - Pieśni Marka Grechuty do słów Tadeusza Nowaka

Siedzę przy biurku i patrzę na moje płyty. Ciężko jest jakąś wyróżnić. "Jazz Carriers"? Joel? Lennon? 40. Symfonia Mozarta? Pierwszym polskim winylem, jaki kupiłem w księgarni "Kurant" przy Rynku, było "Postscriptum" grupy Pod Budą. A przecież muszę wymienić Grechutę. Ale jak wybrać jedną z jego dorobku? Ale zaryzykuję i zdecyduję się na mniej znaną, bo przecież nie będę mówił o „Korowodzie” czy „Świecie w obłokach”. Ta płyta mocno na mnie wpłynęła i nastawiła inaczej do twórczości pana Grechuty. Dostałem ją zresztą w prezencie. Chodzi mi o „Pieśni Marka Grechuty do słów Tadeusza Nowaka”. Jest to zestaw utworów, z których powstał spektakl „Zapach łamanego w rękach chleba”. Tadeusz Nowak jest to nieżyjący już poeta krakowski. Autor „Półbaśni”, artysta bardzo mocno osadzony w kulturze ludowej, w atmosferze wsi, przyrodzie, w regionalnej mitologii. Marek Grechuta zrobił z tego przepiękną płytę. Jedną z lepszych piosenek na tej płycie jest „Nie wiem o trawie”. Pozwoliłem sobie kiedyś na zrobienie swojej wersji na płycie z 2006 roku, która była poświęcona piosenkom z repertuaru Marka Grechuty.

Marcin Kreczmer: Panie Grzegorzu, bardzo ciekawe jest to, że rozmowa z Panem o płytach jest chyba w większym stopniu rozmową o literaturze niż o muzyce. To samo uczucie mam, kiedy słucham Pana piosenek. Są one dla mnie właśnie takim spotkaniem tych dwóch dziedzin.

Grzegorz Turnau: Ponieważ to wszystko się łączy. Nie może być tak, że te dwie rzeczy idą osobno. Wszystko się łączy. A jak się łączy, to zależy od tego, kto to robi. Staram się układać sobie w głowie ten świat, który już jest za mną i znajdować w nim takie związki. Na przykład myślę o naszym życiu tutaj, co robiliśmy w tamtych czasach, a obok, za Żelazną Kurtyną istniał inny świat. A jednak był on tych samych rozmiarów.

Nawiązując do tematu kultury winylowej, co Pan myśli o przyszłości słuchania muzyki z winyli? Przez wiele lat wydawało się, że to medium już umarło, a nagle nastąpił przełom: zespoły wydają muzykę na czarnych krążkach, młodzi ludzie je kupują, nabywają sprzęt. Myśli Pan, że jest to chwilowa moda, czy coś głębszego?

Nie wiem. Podejrzewam, że są pewne odruchy, które dotyczą większości z nas. Należy do nich instynktowna potrzeba kontaktu z czymś, co już niby minęło, ale jeszcze jest osiągalne. Nie wiem, do czego porównać to najlepiej... Wieczne pióro. Nie potrzebujemy go. Mamy komputer. Możemy wszystko napisać, a nawet podyktować i komputer napisze za nas. A jednak to pióro gdzieś tam w szufladzie jest.

Niedawno dowiedziałem się ze zdziwieniem, że młodzi ludzie strasznie ekscytują się kasetami magnetofonowymi. Dla nas płyta kompaktowa była uwolnieniem od tej koszmarnej kasety, która syczała, zwijała się, były z nią tylko problemy. A tu nagle dla młodych ludzi to wielka frajda. Dawałem ostatnio wywiad chłopakowi, który ma na kasetach kolekcję rapu, ale z jakiegoś powodu lubi też moje piosenki. Spotkaliśmy się w Gdańsku. On przyniósł cały zestaw moich kaset. Już zapomniałem, że to w ogóle istnieje. Nigdy nie przypuszczałem, że kaseta wróci. A jednak.

Wydaje mi się, że to jest właśnie taki głęboko zakorzeniony mechanizm, który niekoniecznie ma uzasadnienie racjonalne.

Kiedy słucha się muzyki z lekkimi zakłóceniami, tak jak z płyty winylowej czy kasety, to jest to trochę tak, jakby się oglądało stary film. Bez cyfrowej obróbki. Odwieczna potrzeba kontaktu z niedoskonałością. Mimo oszałamiających wynalazków i znakomitej technologii polepszającej jakość, tęsknimy za dostępem do rzeczy niedoskonałych. Bo sami tacy jesteśmy.

Ja również mam winylowe reedycje swoich płyt. Należę do tego pokolenia muzyków, które już nie wydawało winyli. Zaczynaliśmy od kaset i kompaktów. Teraz po latach Warner i Mystic wydają moją muzykę na winylach. Innymi słowy - doczekałem się winyli post factum. To wszystko jest dość zabawne.


foto: Grzegorz Turnau

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2024 Portal Winylowy. All rights reserved.