The Beatles – Help
To pierwsza płyta, jaką miałem w życiu. Przybyła zza granicy, z Anglii, a więc był to oryginał - w oryginalnej okładce. Płyta została wydana w czasach, kiedy chodziłem do szkoły średniej, w sierpniu 1965 roku. Ten egzemplarz był dla mnie monstrualnie ważny. Stał się przepustką na wszystkie domówki. Wkładałem album pod pachę, wchodziłem na imprezę i byłem królem prywatki.
Beatlesi byli w moim życiu ważną kapelą. Zresztą w Polsce bardziej prezentowaną niż Rolling Stonesi. U nas byliśmy bardziej „ożenieni” z Beatlesami. Płyta cztery razy wylatywała z okładki, szła swoimi ścieżkami, więc miała mankamenty: była przedziurawiona w dwóch miejscach i sczepiona mosiężnym drutem. Pierwsze nagranie ze strony A i ze strony B było nie do użycia. Reszta grała. Teraz, kiedy mam nowe tłoczenia nowych wydawnictw, to wszystkie trzaski mam w głowie. Są u mnie zakodowane.The Beatles - Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band
Druga płyta, która zrobiła ogromne wrażenie nie tylko na mnie, ale i na połowie świata, to oczywiście „Sgt. Pepper”. Miałem ją z wydawnictwa Dum Dum. Był to indyjski label. Kupiłem ją w sklepie muzycznym na ulicy Kruczej. Spacerowałem z kumplem, było już po dziewiętnastej, sklep był zamknięty, ale zobaczyłem ją na wystawie. A obok stał jakiś gościu i mówi: „Mogę ci zająć kolejkę, bo ja już stąd nie pójdę”. Ja na to: „Dobra, będę rano”. Byłem tam o siódmej i pod sklepem stało chyba z sześć osób, ale ten człowiek powiedział: „Kolega tu był za mną”. A w sklepie były tylko cztery płyty! Tak więc dwie osoby się nie załapały. W ogóle było dla mnie nieistotne, że wydało to jakieś wydawnictwo Dum Dum. Ważne było, że trzymałem w ręku płytę absolutnie wtedy topową.
No i przede wszystkim ta okładka. Po dzień dzisiejszy jest wzorcowym dziełem, które zainspirowało wielu producentów i artystów do podobnego myślenia o okładce. Istniała cała legenda jej „czytania”: te symbole, które podobno były tam poukrywane, po to, żeby budzić zainteresowanie. Wierzyliśmy nawet, że Paul McCartney nie żyje – taki ponoć był przekaz tej płyty. To, że „skończyłem”, że ktoś trzyma nad nim rękę, że jakieś kwiaty są obok niego. Bardzo tym wszystkim żyliśmy.
The Rolling Stones – Sticky Fingers
Trzecią płytą jest Rolling Stones „Sticky Fingers”. Osobiście kupiłem ją w Niemczech, kiedy pojechałem pierwszy raz stopem do Berlina Zachodniego. Zobaczyłem ją w sklepie muzycznym i zapłaciłem 30 marek czyli prawie wszystkie moje pieniądze. Miałem na drogę 50 marek i 30 wydałem na tę płytę. Suwak działa po dziś dzień. Okładkę zrobił Andy Warhol i wytyczył nią coś kompletnie nowego. Zrobił ją na prośbę Jaggera, który wysłał do niego list. Czytałem go nawet kiedyś w radiu. [Mick – przyp. red.] mówił w nim przede wszystkim o pieniądzach. Prosił, żeby zrobić okładkę, która nie będzie droga i będzie prosta w produkcji, bo trzeba się liczyć z tym, że nakład będzie duży. Dostał najbardziej trudną okładkę do wydrukowania, do wyprodukowania i do przewiezienia. Suwak był autentyczny. I wystawał. Te płyty bardzo źle się przewoziło, pakowało, ale wszystkie pomysły Warhola zostały, łącznie z suwakiem, z tym że widać tam gacie, owłosione nogi, owłosione podbrzusze i super użyte pieczątki. Wszystkim to się podobało. Zawartość płyty też była dla mnie absolutnie topowa. Było to coś niewiarygodnego, wspaniałego i cudownego.
Czerwone Gitary – To Właśnie My
Wspomnę pierwszą płytę Czerwonych Gitar. Zobaczyłem ją u kumpla. To był 1966 rok. Płyta ta miała absolutne hiciory, bardzo się wszystkim podobała, byliśmy nią zachwyceni. Nikt nie wnikał, czy muzycy ściągają od zachodnich kapel, czy to jest taki wschodni big-beat... Taki był, ale my mieliśmy odjazd. No i ta okładka. Dzisiejsze kapele punkowe mogłyby się uczyć. Chłopcy stali tam na tle jakiegoś magazynu, obok były stare pudła, zniszczony mur... Bardzo lubiłem tę płytę, bardzo ją przeżywałem. Byliśmy wtedy jeszcze dzieciakami...
Niebiesko-Czarni – Alarm
Okładka szalenie mi się podobała. Oczywiście wszystkie te okładki robił Karewicz. To było coś pięknego. Wyszło to chyba rok po wydaniu Czerwonych Gitar. Wydawało mi się, że Niebiesko-Czarni poszli dużo dalej. Już wszelkiego rodzaju fuzzbustery, jakieś przystawki... No i wyglądali świetnie. Jak na owe czasy wydawało nam się, że jesteśmy w siódmym niebie.
Czesław Niemen – Enigmatic
Zdecydowanie z polskich płyt największe wrażenie w tamtych czasach zrobiła na mnie „Enigmatic” Czesława Niemena. Próbowałem ją kupić dwa razy. Udało się za trzecim. Takie były kolejki. Pani w sklepie mówiła: „Już wyszły, już ich nie ma”. Pamiętam, że w tamtych czasach - był to 1970 rok - w szkołach pozwalano nam na języku polskim wysłuchać utworu „Bema pamięci żałobny rapsod”. Panie polonistki były zdziwione, ale mówiły: „Skoro jest to sposób na poznawanie Norwida, to dlaczego nie?” Szalenie nam się to podobało. Inny utwór - „Jednego serca” - to był Asnyk. W innej piosence Kubiak, Przerwa-Tetmajer.
Wtedy Czesław był zakręcony na Norwida. Niemalże mówił tym Norwidem w każdym wywiadzie. To była piękna płyta. Ale kiepsko wydana. Pomysł z tymi zdjęciami, świecami, z tym wszystkim był dobry, ale polskie płyty wydawano wtedy fatalnie. Nie miały tzw. rantu, czyli grzbietu, który miały płyty zagraniczne. Zazdrościliśmy. Dlatego moje „Help” robiło takie wrażenie. Kiedy szedłem z tą płytą pod pachą, to po prostu byłem absolutnym królem prywatki. Dum Dum miało słaby ten rant, a polskie wydawnictwa nie miały go w ogóle. [Okładki - przyp. red.] były drukowane na bardzo złym papierze i oprócz Marka Karewicza, który robił super zdjęcia, zdarzały się straszne bohomazy projektowane przez artystów plastyków, którzy nie mieli z muzyką nic do czynienia. Z dobrych artystów np. pan Butenko projektował okładki i nie miało to nic wspólnego z muzyką. A sam artysta był przecież cudowny.Led Zeppelin – II
Była to moja pierwsza płyta Led Zeppelin. Spotkałem kolegę na ulicy i zobaczyłem tego Zeppelina. Pytam: „Co to jest?” A on na to: „To jest taka bluesowa kapela z Anglii”. „Jak się nazywa?” „Led Zeppelin”. „Fajnie grają?” „Słuchaj, no, dają mocno, super płyta”. I to była wtedy cała opinia o płytach. „Fajna płyta?” „No, bardzo fajna”.
Kiedy trafiła do mnie, zachwyciłem się natychmiast. Wszystkim tym, co tam było w środku: kompozycjami dłuższymi, krótszymi, gitarowymi wstawkami... Że można tak grać na gitarze, że można tak to nagrywać. Ten album przeszedł wszelkie moje wyobrażenia. Jak oni to zrobili, jak oni to nagrali, jak to wszystko działało. Również okładka zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Kontur zeppelina i wmontowane w to twarze członków zespołu. Do tego te kolory i sam napis. Podobało nam się, że kapele miały swoje logotypy, które były rozpoznawalne, powtarzalne. No i oczywiście sama płyta była przepięknie skomponowana. Zawartość nas powaliła. Po dzień dzisiejszy puszczając sobie Zeppelinów na bardzo dobrym sprzęcie, zdaję sobie sprawę, że ten samochód ciągle pędzi. Nie zostaje w tyle, nie rzęzi. Nie ma tam niczego, o czym można by powiedzieć, że to muzyka sprzed paru dekad.
U2 – Rattle and Ham
Na tę płytę załapałem się w Szwajcarii: U2 „Rattle and Ham”. Wtedy już były kompakty i pani w sklepie zapytała, czy chcę CD. Ale ja nie miałem odtwarzacza w domu, więc wziąłem winyl. Wspaniała płyta z cudownymi balladami, które były nagrywane na żywo w Arizonie, w Denver, w Nowym Jorku. Wszystko to ułożyło się w płytę, którą mam po dziś dzień. Tych płyt się nie pozbywam, te płyty u mnie są, chociaż gramofon mało się już odzywa...
Pink Floyd – Atom Heart Mother
Żebyście zdali sobie sprawę, jak kochaliśmy muzykę, jak jej poszukiwaliśmy, to jest taka płyta Pink Floydów „Atom Heart Mother”. Na okładce jest krowa. I tak się mówiło w skrócie: Krowa. Pink Floyd Krowa. Kiedy została wydana w 1970 roku, kumpel powiedział: „Znam gościa, który ma Krowę”. „Gdzie?” „Mieszka w blokach, niedaleko”. Czailiśmy się na niego przez dwa tygodnie. Nie mógł nas przyjąć, bo w domu ciągle byli rodzice. Wychodził na klatkę schodową i mówił: „Nie dzisiaj”. Wreszcie ją dorwaliśmy. Nawet nie po to, żeby posłuchać. Tylko dotknąć. Żeby po prostu ją zobaczyć, potrzymać w ręku. „Wow, to tak ona wygląda!”
***
Fascynowaliśmy się okładkami, kolorami. Takich rzeczy w Polsce nie było. Płyty kupowało się na pchlim targu. W połowie lat siedemdziesiątych zacząłem handlować płytami na Mariensztacie. Przy fontannie był kącik płytowy i tam się kupowało, sprzedawało i wymieniało płyty. Oczywiście wszyscy byli specjalistami. Wyciągali, patrzyli pod światło, sprawdzali czy jest zniszczona, czy jest zryta. Pastowaliśmy. Kiedy wychodziły ubytki, smarowało się je czarną pastą. Albo przeciągało denaturatem, żeby odświeżyć. I te płyty sprzedawaliśmy. Jeśli była mocno zniszczona i grubo napakowałeś pasty, to przez dwa tygodnie nie pokazywałeś się na targu, żeby nie spotkać pechowego klienta. A potem wracałeś.
To był taki etap, że mnóstwo płyt przeszło przez moje ręce. Myślałem sobie wtedy: wreszcie ją mam, wreszcie mogę posłuchać. Nie mieliśmy dobrego sprzętu. Miałem gramofon - stereo z drewnianą obudową. Kupiłem go za pierwszą pensję, jako pracownik drukarni. Wreszcie mogłem posłuchać w domu coś w stereo! To był najprostszy okaz, ale najbardziej zapamiętany. Dzisiaj gramofony są sprzedawane po kilkadziesiąt tysięcy złotych. Sam talerz waży wiele kilogramów. Wszystko jest wymierzone i wyważone, ale płyta się nie zmienia. Płyta jest, jaka jest.
O nie...
Ale nie wierzę, że winyle znów będą na topie. Kiedyś usiadłem z całą płytoteką Beatlesów. Pracowałem wtedy, coś projektowałem, rysowałem. I co rusz musiałem wstać, zmienić płytę, wrócić, wstać, zmienić płytę, wrócić... Okazało się to dosyć bolesne, więc powiedziałem sobie: O nie! Niech to sobie jednak stoi, cieszy oko... Ale bardzo się ucieszyłem, że Biedronka wprowadziła płyty i nie czułem żadnego obciachu, żeby kupić tam za 39 złotych jakiś album. Nakupowałem tam sporo rzeczy i byłem zadowolony, że mogę uzupełnić kolekcję. Stoją jako eksponaty.
Opowieść
Płyta zawsze była dla mnie jak opowieść. Brało się ją do ręki, długo trzymało, zaglądało w każdy zakamarek, oglądało jak książkę. Dzisiaj nie ma okładek. Już nawet CD zniknęło. Słuchanie muzyki straciło ten niesamowity, piękny koloryt. Wspominam ten czas niezwykle. Myślę, że jest pokolenie, które wspomina w ten sposób kasety magnetofonowe. Słyszałem, że Pidżama Porno chce zrobić taki happening i wydać swoją najnowszą płytę na kasecie [„Sprzedawca Jutra” - przypisek redakcji]. Ale kasety nigdy mnie jakoś nie kręciły. Wiedziałem, że są wygodne, ale nigdy nie pociągały mnie tak, jak winyle.
U Tomka Beksińskiego
Kiedyś szedłeś do kogoś i widziałeś na półce płyty... Miałem kilku takich kolegów z rodzinami gdzieś w świecie i piekielnie im tego zazdrościłem. Kiedy wiele lat temu byłem u Tomka Beksińskiego i zobaczyłem, że ma całą ścianę płyt CD, to wydawało mi się, że to najbogatszy człowiek, jakiego znam. Wtedy kompakty były piekielnie drogie, a on ich tam miał... nie wiem... trzysta, czterysta. To było coś niewiarygodnego. Myśmy mieli w domach może pięćdziesiąt, sześćdziesiąt płyt, ale kiedy widziałeś u kogoś takie ilości pięknie poukładane na półeczce, to robiło to wrażenie. Można było szpanować. Także cieszę się, że zaszpanowałem chociaż jedną płytą w życiu: łączoną mosiężnym drutem „Help” Beatlesów.
Przyszłość winyli
Jeśli chodzi o przyszłość winyli... To jest tak, jakbyś kogoś namawiał, że warto jeździć małym fiatem, czy polonezem, bo tak się wychowaliście, przeżyliście swoje miłości, swoje życie, więc może warto do tego wrócić. Nie wierzę w to. Patrząc najnormalniej w świecie jest to niewygodne. Trzeba to wyjąć, trzeba się nad tym pochylić. Z doświadczenia kolekcjonera sztuki - bo interesuję się sztuką współczesną, sztuką polską, biorę udział w różnych aukcjach - te rzeczy mają i będą miały swoje miejsce wśród kolekcjonerów. Będzie zainteresowanie płytami, jako czymś związanym z epoką. Ale nie wierzę w to, żeby dzieciaki chciały po nie sięgać. Płyta wymaga sprzętu o określonych gabarytach. Dlatego fajnie szły wszelkie szafy grające, te płytki były małe, single, jakoś się to sprawdzało. Plażowe granie z adapterami na baterie - to było coś nieprawdopodobnego! Kumpel w latach siedemdziesiątych wytrzasnął skądś gramofon na baterie. Można go było wziąć na plażę. Ale ostatecznie to była niewygoda jak cholera.
Widać to po tym wszystkim, co używamy dzisiaj. Artystycznie możesz sobie robić filmy na kliszy i one mają dzisiaj amatorów. Istnieje cały nurt fotografii artystycznej tworzonej metodami klasycznymi. Ale większość używa małego sprzętu cyfrowego.
Wieczory z płytą mogą być urocze. Mój kolega ma tak skonstruowaną półeczkę, że stoją cały czas pod ręką. Muzyka jazzowa z takiej płyty... Słuchając Milesa Davisa, to człowiek po prostu wymięka. Siadasz i czujesz ten cały urok. Ale potem wracasz do siebie do domu i mówisz do kolegi: „Wiesz co? Męcz się z tą zmianą płyt, ja nie muszę”.
O wydawnictwach winylowych z festiwalu Pol'and'Rock
Tak, wydajemy płyty. Robimy to dla fanów i kolekcjonerów. Jeśli uda nam się sprzedać kilka tysięcy sztuk, to jest wielki sukces. Moim zdaniem jest to jednak tylko i wyłącznie nostalgiczny, przemiły dodatek do naszych fascynacji. Super będzie wyjąć coś takiego z półki, popatrzeć, pogadać na ten temat, pośmiać się, powiedzieć: wow, więc tak to wyglądało...
Jestem oczywiście dumny z tego, że wydajemy płyty winylowe. Wydaliśmy już kilka. Ostatnia to Lao Che, wcześniej Nocny Kochanek, a za moment będzie Agnieszka Chylińska z ostatniego festiwalu Pol'and'Rock. Jako producent tych płyt wierzę, że fani Lao Che, czy Nocnego Kochanka będą chcieli też i taką płytę mieć u siebie.
Nie jest łatwo zrobić dobrą płytę. Ale firma, w której to robimy, ma maszyny z lat pięćdziesiątych, które były sprowadzone ze Stanów. Wyobraźcie sobie, że ten sprzęt nadawał się już na złom. Przyszedł ktoś z WM Fono i powiedział, że może lepiej je odnowić niż wyrzucić. Zostały więc zreaktywowane. Byłem na pierwszym tłoczeniu w Warszawie. To była płyta Budki Suflera. Chodzi ten sprzęt jak parowóz. Dymi, leci to wszystko, hałasuje... Wygląda bardzo filmowo, bardzo efektownie.
Tłoczymy nasze koncerty na płytach 180-gramowych. Później dopracowanie okładki, która ma rant, ma wszystko, co potrzeba, jest z grubej tektury. To daje dużo uroku. Opanowaliśmy to. Uczymy się na różnych błędach, ale ludzie, którzy się na tym znają, dużo nam podpowiedzieli, bardzo o to dbają, widać, że są fanami tego nośnika. Polecam więc, sięgajcie po nasze płyty.
Zdjęcie Jurka Owsiaka: Łukasz Widziszowski, Fundacja WOŚP