John Porter – walijski muzyk, wokalista, kompozytor i tekściarz. Od 1976 roku tworzy i mieszka w Polsce. Należał do wczesnego składu zespołu Maanam. W 1980 roku wydał z własną grupą Porter Band album Helicopters, nazywany jedną z najważniejszych polskich płyt rockowych. W późniejszych latach nagrywał solo, a także z innymi artystami, m.in.: Anitą Lipnicką, Nergalem (jako Me And That Man) czy Wojtkiem Mazolewskim. Obecnie współpracuje z wokalistką Agatą Karczewską. Specjalnie dla Psychosondy zgodził się opowiedzieć o pięciu najlepszych pozycjach ze swojej winylowej kolekcji.
Jakub Krzyżański: John, poprosiliśmy Cię o wytypowanie swojej Vinylowej5. To było trudne zadanie?
John Porter: Bardzo! Człowiek chciałby wskazać dużo więcej, ale jak trzeba tyle, to trzeba. Wybrałem więc to, czego słucham najczęściej.
Jak duża jest Twoja kolekcja?
60-70 winyli, coś koło tego. Tylko wiesz jak to jest, ja kiedyś miałem wszystko na winylu, ale przyszła moda na CD i się przerzuciłem. Pozbyłem się wtedy winyli, które dziś pewnie byłyby warte fortunę. Teraz muszę je odkupywać na nowo, a to jest droga impreza (śmiech).
Za co cenisz płyty winylowe?
Niedawno oglądałem program o tym, że jakościowo CD dostarcza dużo lepszy dźwięk od winyli, ale mnie to nie przekonuje. Pamiętam mój pierwszy kontakt z kompaktami. Dla mnie ich brzmienie było za ostre, zbyt sterylne. Później je trochę poprawili, jednak nadal to brzmienie winyla jest podobne do tego, jak słyszymy życie. A ja lubię słuchać dźwięków naturalnych, czasem niewyraźnych i niedoskonałych, ale ludzkich.
Gdy nagrywasz nową płytę, zależy ci, żeby ukazała się również na winylu?
Pewnie! Nie tylko dla samego dźwięku i klimatu. Obecnie jest to przede wszystkim dobry ruch biznesowy. Ludzie powoli przestają kupować CD. Są nawet plotki, że Empik może w ogóle zrezygnować ze sprzedaży kompaktów. Moja ostatnia płyta z Wojtkiem Mazolewskim wyszła na winylu. Następna, którą nagrywam z Agatą Karczewską, też będzie winylowa.
Kiedy możemy się spodziewać premiery?
Myślę, że w maju, jeżeli wszystko dobrze pójdzie, bo wiadomo, jak to jest w tym kraju. Ale wydaje mi się, że nic złego po drodze nas nie spotka.
Super, zatem trzymajmy kciuki. A teraz podziel się z nami piątką płyt, które wybrałeś do naszego cyklu.
Joni Mitchell – Blue (1971)
Dla mnie to absolutny klasyk. Joni Mitchell pokazała w tych utworach swój geniusz, a wtedy, jako kobieta, musiała przekonać do siebie takie dość szowinistyczne środowisko muzyczne. Ten album jest piękny, dobrze nagrany, wszystko na nim cudownie brzmi. Poza tym, to płyta z mojej hipisowskiej młodości, co też ma duże znaczenie, bo kiedyś czytałem, że każde pokolenie słucha swojej muzyki i ja się z tym zgadzam. Kiedyś miałem pierwsze wydanie Blue, do pewnego momentu kupowałem wszystkie płyty Joni. Dziś mam reedycję, ale to też dobrze.
Jackson Browne – Late for the Sky (1974)
Jackson Browne być może jest trochę mało znany w Polsce, ale dla nas, hipisów, to był wtedy król. Prezentował takie typowo amerykańskie, folkowo-alternatywne granie. Jego teksty były bardzo mądre, znaczące dla młodego człowieka. Przez swoje piosenki stał się w moich kręgach nawet takim hipisowskim guru. Ale nawet dzisiaj, po latach, jest to piękny album. Jeżeli dobrze pamiętam, to jedna z ostatnich płyt, jakie kupiłem przed swoim wyjazdem z UK. Ciekawe, gdzie się teraz podziewa ten mój oryginalny egzemplarz…