Wydawało mi się, że wybranie pięciu najważniejszych płyt nie będzie jakimś wielkim wyzwaniem. Przecież jako gatunek rozumny (w mniejszości, ale…) mamy jakieś ulubione, ukochane, ubóstwiane. Stanąłem przed regałami z płytami i… wybrałem 76. LP. Bądź mądry!
Jak nie uznać za ulubioną „Night Train” Petersona, jak obojętnie przejść obok „Let it Be” The Beatles, czy jak zamknąć oczy odkładając na półkę „Night lights” Garrego Mulligana… no jak?
Poszedłem więc kluczem 5 płyt ważnych dla mnie ze względów sentymentalno-poznawczo-rewolucyjnych. Każda z poniższych płyt dokonała jakiejś metamorfozy w moim muzycznym życiu zawodowym, jak i czysto rozrywkowym.
Perfect - Perfect
Grudniowy wieczór roku 1985. Dookoła szaro, buro, ponuro. „Koleżka” w ciemnych okularach mówi w telewizorze, że obecna sytuacja to spisek imperialistycznych kapitalistów wprost ze zgniłego zachodu, i że tylko socjalizm zaprowadzi nas do krainy szczęśliwego bycia.
W księgarni „rzucili płyty”... Pani Danusia schowała kilka pod ladę. Spod tejże lady dostałem. Nowa, pachnąca drukarską farbą okładka na papierze makulaturowym III gatunku, ale nie to jest ważne. Ważne jest to, że jest na niej „Obracam w palcach złoty pieniądz” i „Chcemy być sobą „ – śpiewane z Grzegorzem Markowskim jako CHCEMY BIĆ ZOMO…. Cała szkoła tak śpiewała, wszyscy kochali Perfect – kochałem i ja. Takiego powiewu rewolucji nie słyszałem z żadnej płyty ….z żadnej powtarzam, a mam ich kilka tysięcy.
Sex Pistols – Never Mind the Bollocks
Potem mój muzyczny gust zaczął ewaluować, przestał się liczyć Perfect (który lubię do dziś z sentymentu). Młody umysł zaczął żądać buntu. Buntu wobec czegokolwiek, buntu i niezgadzania się z kanonami i całym tym pieprzonym światem… znacie to? ;) W mojej głowie, słuchawkach, głośnikach gościli goście tacy jak: Sid Vicious z Sex Pistols, Jello Biafra z Dead Kennedys czy Wattie Buchan z Exploited.
Wtedy moim mottem były słowa utworu "Anarchy in The UK" załogi z Sex Pistols – wykrzykiwane do wtóru z cherlawym deckiem Unitry …
I am an anti-Christ
I am an anarchist
Don't know what I want
But I know how to get it...
Przygoda z „Punk’s not Dead” trwała 3 lata, ale jak wiadomo nas kształtuje środowisko, w którym przebywamy. I tak oto z końcem lat 80-tych, całkowicie przypadkiem trafiłem na próbę jazzowego bandu. Usłyszałem wtedy coś, co musiałem odchorować, coś co słyszy się tylko raz w życiu, coś - co czy tego chcesz czy nie - wywraca Twój światopogląd do góry nogami. Usłyszałem jazz na żywo. Nie byli to jacyś znani artyści, ot grupa kolegów grających jakieś jazzowe standardy pod skrzydłami Domu Kultury. Nazywali się The Jazz Attack - dla mnie wtedy stali się Bogami Muzyki. Z saksofonistą owej formacji przyjaźnię się do dziś. (Krzysiu - pozdrawiam).
Krzysiu przyniósł mi na jedną z prób "Kind of Blue" Davisa. Od tamtej pory kocham miłością czystą odwzajemnioną. Kolejne reedycje tej płyty robią mi święto na kilka odsłuchań.
Bobby Hutcherson - Montara
Ten album też pożyczył mi wspomniany wyżej Krzysiek Dziurman – saksofonista The Jazz Attack – obecnie szanowany i bardzo ważny prezes…
Punkowe frazy odeszły gdzieś daleko, stały się mniej ważne. Po wysłuchaniu tego albumu dokładnie widziałem, co chcę robić w życiu (i co po części robię ;)
Martyna Jakubowicz – Kołysz mnie
Był rok 1992 i przez przypadek wylądowałem na koncercie Martyny Jakubowicz. Podczas całego występu od pierwszej do ostatniej minuty siedziałem zahipnotyzowany. To był koncertowy majstersztyk. Ja wiem, że w życiu nie ma przypadków jest tylko suma zdarzeń, która nas kształtuje. To po tym koncercie wiedziałem, że chce zajmować się reżyserią dźwięku – com postanowił tom uczynił.
Co prawda ten album nie ukazał się jeszcze na winylu, ale... ;-)
Marcin & Bartłomiej Oleś Duo - Spirit of Nadir
Mam w życiu tę frajdę, że mogę słuchać niewydanych jeszcze nigdzie albumów. Często bywam przy produkcji, rejestracji, mixie... Przez moje studio przewijają się materiały różnych światowych wytwórni.
Staram się nie popadać w rutynę. Przy pracy, którą wykonuję, staram się słuchać wnikliwie - dobierać korekcję, kompresję i equalizację w ten sposób, by płyty brzmiały tak, jak te, które kupiłbym sam. W przypadku tej płyty dostałem pomroczności – przesłuchałem ją dziesiątki razy i... czarna dziura, żadnego pomysłu, żadnego podszeptu ze strony muzyki.
Gaszę po raz enty światło, włączam system i uderzam w play. Jest 2 w nocy… zamykam oczy i słucham… nagle ten mrok, rozświetlony diodami studyjnych zabawek zaczyna malować opowieść. Opowieść o dalekiej podróży, w której pomimo przebytej drogi, czujemy się szczęśliwi. Materiał wybrzmiewa, a ja już wiem …. przygotowuję cały proces masteringu w 3 godziny – wysyłam i następnego dnia słyszę w słuchawce jest MAGIA – DZIĘKI. Po 3 tygodniach przychodzi test press. Włączam i znów jestem w podróży gdzieś bardzo daleko, dokładnie tam, gdzie chciałbym teraz być….Tak mam zawsze słuchając tego albumu.