Michał Figurski jest prezenterem radiowym (znanym m.in. z Antyradia i Radia Zet), producentem oraz dziennikarzem muzycznym.
Winyle zaszczepił we mnie mój ojciec, który posiadał bardzo bogatą kolekcję. Towarzyszyły mi przez okres całego dzieciństwa. Pamiętam, że pierwsza płyta, która mnie wciągnęła - płyta mojego ojca - to był singiel Republiki „Kombinat”. Również pierwsze płyty Lady Pank. Strasznie mnie to kręciło.
The Beatles - Abbey Road
Jeśli chodzi o moją kolekcję, to na pierwszym miejscu z pewnością będzie płyta, bez której nie byłbym tym, kim jestem: „Abbey Road” Beatlesów, brytyjski first press. Jest to album, która bardzo kojarzy mi się z moim domem i dzieciństwem. Oczywiście mam ją do tej pory. Uważam, że to najlepsza płyta Beatlesów i najlepsza rockowa płyta wszech czasów.
Elvis Presley - Elvis’ Golden Records
Druga płyta również pochodzi z kolekcji Ojca. Jest to oryginalny "Elvis’ Golden Records" z 1958 roku. Twarz Elvisa uśmiechająca się do mnie z tej okładki też stanowi ważne wspomnienie z dzieciństwa. Jest dla mnie tym samym, co dla niektórych stanowi kadr ulubionej kreskówki czy smak babcinej szarlotki.
Te dwie płyty z pewnością postawiłbym na pierwszym miejscu.
Oddział Zamknięty - Oddział Zamknięty
Kolejną ważną dla mnie pozycją jest pierwsza płyta Oddziału Zamkniętego z 1983 roku. Uważam ją za najlepszy polski rockowy album.
Chyba w drugiej klasie podstawówki wraz z moim przyjacielem kupiliśmy tę samą płytę, właśnie Oddział Zamknięty. Później pojawił się Maanam, Lombard, Bajm, Republika, Lady Pank. Oddział, ze swoim turbo rasowym brzmieniem, skierował mnie na muzykę rockową mocniejszą niż Beatelsi. Dziś może nie słuchałbym Metalliki i AC/DC gdyby nie ta właśnie płyta. „Ten WaSz Świat” to hymn mojej wczesnej młodości.
Jane’s Addiction - Ritual de lo Habitual
Kolejną płytę, bardzo dla mnie ważną, dostałem do posłuchania w liceum od kolegi z klasy. Byliśmy wtedy w drugiej klasie i zawsze wymienialiśmy się różnymi kapelami. Tak się jakoś złożyło, że tego tytułu nigdy nie miałem w swojej kolekcji (mam na myśli formę winylową), ale ostatnio nadrobiłem braki. Właśnie na nią czekam, dojdzie lada moment. Amerykański first press to rarytas.
Mam taką własną tradycję, że tą właśnie płytą „rozdziewiczam” każdy odtwarzacz muzyczny, który kupuję, a konkretnie utworem „Three Days”. Do tej pory miałem ją na CD. Jestem wielkim fanem Perry Farella.
Ta piosenka jest dla mnie najbardziej niepowtarzalną symfonią rockową. Nikt wcześniej nie dokonał czegoś takiego na wokalu, gitarze, perkusji i basie. Ten numer ma w sobie to coś – coś niepowtarzalnego i absolutnie niewytłumaczalnego. Kto tego nie rozumie pewnie zawsze słuchał jej za cicho. Nawet mówiąc o niej mam gęsią skórkę. To właśnie dzięki tej piosence ta płyta jest jedną z moich najważniejszych. No i jeszcze dzięki okładce - zdecydowanie najpiękniejszej, jaką w życiu widziałem. Jest w tej płycie coś magicznego, osobistego. Dlatego zdecydowanie stawiam ją w mojej pierwszej piątce.
Fala
Tej płyty bardzo długo szukałem. Ciężko było ją znaleźć w dobrym stanie. Ona też kiedyś wywróciła moje życie do góry nogami i strasznie mocno mnie ukształtowała – nie tylko muzycznie, ale również pod względem charakteru. Została wydana w Polsce w 1985 i było to pierwsze, oficjalne, niezależne wydawnictwo i pierwszy w moim życiu krzyk sprzeciwu.
Znalazły się tu m.in. Dezerter, Siekiera, Abaddon, Izrael... Tę punkowo-reggae’ową składankę usłyszałem pierwszy raz u mojego kolegi, Wojtka Kotkowicza, w piątej klasie podstawówki. Pamiętam, że bardzo długo nie mogłem się otrząsnąć po jej wysłuchaniu. W ten sposób, w latach osiemdziesiątych, wpadłem po uszy w punk rocka. Założyłem nawet własny zespół.
Wcześniej słuchałem Beatlesów, Presleya, Michaela Jacksona, Madonny. I nagle - w tak młodym wieku - usłyszałem o matkach, które mordują swoje dzieci, robocie gwałcącym krokodyla i płonącym Babilonie. To był literalny szok! Od tamtej pory postanowiłem zostać nonkonformistą i zacząłem inaczej patrzeć na rzeczywistość. Ta anarchia, którą wtedy nasiąkłem, już do tej pory została mi pod skórą. Kiedy wreszcie ją dopadłem, postanowiłem odtworzyć całą kolekcję moich punkowych płyt na winylu.
Ciągle jestem w niej zakochany. Jest dla mnie absolutnym skarbem. A przez to, że jest trudniej dostępna, jest dla mnie jeszcze cenniejsza.
Wymieniłem płyty, które zmieniły moje życie i mam szczęście dziś je posiadać, ale dodałbym tutaj wszystkie albumy, które odziedziczyłem po moim ojcu. First Press Louisa Armstronga, Bill Haley & His Comets, Little Richard, czy Dukes of Dixieland - to są dla mnie ważne płyty. Dziś może nie słucham ich zbyt często, ale kojarzą mi się z moim domem, dzieciństwem i rodziną. No i ukształtowały mnie muzycznie. To były pierwsze dźwięki, które zapamiętałem. Dziękuję za to mojemu ojcu. Zmieniły mnie na zawsze. Gdyby nie one, pewnie nigdy nie zostałbym dziennikarzem i prezenterem radiowym.
Oprócz tego mam jakieś perełki: King Crimson, Jimi Hendrix, Sex Pistols, Pixies...
Jeśli chodzi o winyle, mam tutaj specyficzny gust. Nie wszystko mnie interesuje. Bardzo lubię słuchać rocka, ale kolekcję buduję na bazie punk rocka, który jest dla mnie powiewem tej starej epoki, w jakiej żyłem. Mówię o latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Biorę na przykład do ręki płytę „Nevermind the Bollocks" i czuję się, jakbym był w tamtych czasach. To taka niepowtarzalna podróż w czasie, którą odbywam nie tylko dzięki muzyce, ale i zagięciom na okładce, ryskom na płycie i zapachu koperty. Prawdziwa magia!
Drugi gatunek, który mnie fascynuje na winylu, odkryłem wraz z czarną płytą na nowo - to jazz. Mam teraz straszną jazdę na kupowanie klasycznych płyt jazzowych i nie wyobrażam sobie słuchania ich cyfrowo. Są to Miles Davis, John Coltrane, Thelanious Monk, czy Herbie Hancock, ale kupuję też polskich artystów, jak „Ptaszyn” Wróblewski, Krzysztof Komeda, Michał Urbaniak, Tomasz Stańko. Tych płyt słucha się z pietyzmem, skupieniem, wzruszeniem i szacunkiem. Samo nastawienie igły jest takim rytuałem, który już nastraja cię do słuchania i za to właśnie kocham winyl.
foto: Michał Figurski