Słuchanie muzyki zaczęło się u mnie od … pocztówek dźwiękowych - zabawnej formy nośnika muzyki znanego chyba tylko u nas. Na Zachodzie bywały flexi, ale to coś innego.
Winyl przyszedł do mnie w połowie lat 60-tych, a miłość do czarnej płyty okazała się szczera i bezwarunkowa. To był prawdziwy, osobisty kontakt ze sztuką wizualną (okładka) i muzyką. Ceremoniał kładzenia płyty na talerz gramofonu Luxton i trafianie w groove to było czasami prawie mistyczne przeżycie zbliżenia z ulubionym artystą. Układ utworów na płycie przypominał serial filmowy z różnymi odcinkami. Z czasem pojawiły się płyty podwójne, informacji na bardzo intrygujących okładkach było coraz więcej, idylla wydawała się nieskończona... aż tu BAM i zjawia się mały CD.
Pliki cyfrowe skutecznie zmiatają teraz płytę kompaktową, ale winyle wytrzymały wszystkie przewroty i dumnie prezentują się na półkach, kusząc swa urodą koneserów i prawdziwych fanów.
Moje 5 płyt to podróż sentymentalna.
Breakout - Na drugim brzegu tęczy
Pierwszy winyl dostałem od taty w 1966 r. wraz z gramofonem Luxton. Był to LP „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena. Głos Niemena, którego widziałem wcześniej z Niebiesko Czarnymi, zachwycił mnie i to był przełomowy moment w życiu nastoletniego RoRo. Jednak płytą, która zafascynowała mnie za młodu najbardziej, był LP „Na drugim brzegu tęczy” grupy Breakout. To był muzyczny i kulturowy „wyłom”, wręcz podziemie. Różnorodne pomysły Nalepy i teksty Loebla pasowały do wyrachowanego, chłodnego głosu Miry. Do tego ten pohukujący bas Muzolfa i jazzowe solówki Nahornego.
The Beatles - Sgt Pepper’s
To moja pierwsza zagraniczna płyta winylowa. Kupiłem ją w Gdyni na Świętojańskiej w sklepie gdzie... naprawiano telewizory. Stała na wystawie obok albumu „
The Rolling Stones - Sticky Fingers
Giełda na Wolumenie w Warszawie była najlepszą cotygodniową rozrywką dla fana muzyki. Tam było wszystko, no prawie wszystko! Było to również miejsce spotkań fantastycznych ludzi kochających muzykę. Tam upolowałem ten album z oryginalnym suwakiem. Stonesi byli wtedy naładowani pomysłami, co słychać w ich brudnej, czarnej muzyce. „Fingers” i „Let It Bleed” to apogeum ich twórczości. Mój egzemplarz został podpisany przez Micka i Keitha, wiec ma dla mnie wyjątkową wartość. Kupując ten LP nawet nie marzyłem o takim spotkaniu i autografach. W życiu wszystko się może zdarzyć, trzeba tylko dobrze nim nawigować.
The Doors - L.A. Woman
Jedna z pierwszych płyt, jaka trafiła w moje ręce, choć tylko na parę dni. Wtedy już trochę "speakałem", a tu poeta William Blake w nazwie, mityczne Los Angeles i takie brzmienie! Do tej pory podziwiam The Doors za niepowtarzalny, muzyczny tygiel i ten mocno już tutaj „zharatany” baryton Morrisona. Miałem okazję poznać Robbie Kriegera i Raya Manzarka. Byli to cudowni, szalenie skromni, mili ludzie. A Ray to wybitny gawędziarz. Tak, mam w życiu szczęście…
Steely Dan - Pretzel Logic
Dwa zespoły lubię i cenię w całej rozciągłości - The Beatles i Steely Dan (po LP „Gaucho”). Słuchałem numerów Steely Dan, rozumiałem każde słowo, ale nie wiedziałem, o co im chodzi. Mój wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim, utytułowany, amerykański profesor też „padł” na tych tekstach i to mnie podniosło na duchu. Muzycznie Steely Dan pokazał mi, że można pisać piosenki, które są pomyślane na jazzowo, ale mają popowy feeling. To otworzyło moje uszy na jazz. Fantastyczna płyta z ukłonami w stronę Ellingtona i Parkera. W tekście „Any Major Dude Will Tell You” jest najlepszy wers o sensie życia, jaki znam.
Moja spora kolekcja winyli ucierpiała na kilku przeprowadzkach i zmianach gustu. To, co zostało, cieszy moją duszę, bo muzyka to najlepszy przyjaciel, który nigdy nie zawiedzie.
foto: Roman Rogowiecki