Pseudonim: Kuczer
Miejscowość: Gdańsk
Rozmiar kolekcji: 300 Vinyli, 200 CD, 100 MC
Jak długo zbierasz?
Na początku był chaos… Kiedy miałem 5-6 lat i grałem w gry na commodore lub atari, to mój Ojciec przychodził do mnie i odpalał płyty zespołów typu Breakout, Czerwone Gitary czy Niemen i grał do tego solówki na gitarze. Podobało mi się to tak bardzo, że wolałem słuchać jego grania + kapeli w tle, zamiast dźwięków z gry. Jednak czegoś mi brakowało w tej muzyce. Parę lat później mój starszy brat słuchający Metalliki i Iron Maiden z kaset, mocno mnie zaraził metalem. To było coś bardziej rozwiniętego i mocniejszego. Wtedy nie miałem jeszcze pieniędzy, więc nie zacząłem kolekcjonować muzyki, jednak w wieku 11-12 lat kupiłem pierwsze kasety. Był to album Metallica “Load” oraz Iron Maiden “Brave New World”. W tym sklepie była możliwość słuchania płyt, więc potrafiłem tam spędzić pół dnia, żeby poznać inne kapele. Często sprzedawca zwracał mi uwagę, że blokuję odtwarzacz płyt innym. To była mega zajawka dla mnie jako dzieciaka - poznawanie muzyki od zera i poruszanie się na oślep w labiryncie, który niezależnie od tego jaką drogę bym wybrał, prowadził do szczęścia. Wtedy marzyłem o odtwarzaczu płyt CD i o płytach, ale to nie było osiągalne ze względu na ceny. Kaseta kosztowała np. 20 zł, a ten sam album wydany na CD 60 zł. Z dwiema pierwszymi kupionymi w życiu kasetami przyszedłem do szkoły z walkmanem i oczywiście każdy pytał, czego słucham. Wtedy poznałem Nirvanę “Nevermind” i Alice in Chains “Dirt”. Kolega ze szkoły pożyczył mi, w zamian za pożyczenie moich dwóch kaset. W tamtych czasach większość szkoły słuchała Spice Girls, albo Just 5.
Już
wtedy mieliśmy wieże z dwiema kieszeniami na kasety, więc normalne było że się
przegrywało, jednak ja chciałem mieć oryginalne kasety z okładkami. Już wtedy słyszałem
różnicę między przegrywaną a oryginalną. I w ten sposób zagłębiałem się
w rock/metal. Wtedy również zacząłem grać na gitarze, i już po paru miesiącach
założyliśmy z kolegami ze szkoły pierwszy zespół. Graliśmy covery.
Pamiętam, że któregoś dnia mój Ojciec powiedział, że jedziemy do jego kolegi posłuchać muzyki na fajnym sprzęcie. Początkowo nie chciałem, bo umówiłem się z kolegami z zespołu na próbę, ale Ojciec mocno nalegał, więc musiałem zrezygnować z próby. Była sroga zima, około -20 st. Wsiedliśmy do malucha, który o dziwo odpalił i ruszyliśmy. Prawie na każdym zakręcie wpadaliśmy w poślizg, co było niezłą frajdą. Auto, mimo że tańczyło na lodzie, w końcu dojechało na miejsce.
Wchodzimy do mieszkania i pierwsze, co słyszę to, że musimy iść po ten cały sprzęt i dywan do piwnicy (po co nam dywan?). Okazało się, że żona kolegi Taty wyjechała i wreszcie można uruchomić sprzęt. Zrobiliśmy co najmniej 4 kursy. Nigdy w życiu nie widziałem takiego grubego dywanu. Dowiedziałem się, że ma on odbijać niskie częstotliwości. Sprzętem okazał się złoty gramofon, złoty wzmacniacz i białe kolumny ze złotymi wstawkami. Nie mam pojęcia, jakiej to wszystko było firmy, ale robiło wrażenie. Kolega Taty wziął 3 krzesła, ustawił je mniej więcej na środku pomieszczenia i nagle zaczął wszystkie przesuwać 10 cm w lewo, następnie 5 cm w prawo, nagle zrobił ruch z krzesłami 5 cm do przodu, następnie 10 cm do tyłu i powiedział: “Dobra. Teraz jest idealnie. Czego się napijecie?” Po czym nalał sobie whisky, Ojcu zrobił kawę, a mi herbatę. W końcu przyszedł ten moment, na który czekałem, od kiedy tylko zobaczyłem to wszystko. Gość wyjął nie znany mi winyl funkowego zespołu ze swojej kolekcji, położył na gramofon, wcisnął “play”, następnie położył igłę na płytę i…
Już pierwsze dźwięki mnie zmiażdżyły. Była to płyta jakiegoś funkowego zespołu. Dużo trąbek i saksofonów. Czułem się, jakbym był na koncercie, ale po chwili uświadomiłem sobie, że nawet na żadnym koncercie takiego brzmienia nie słyszałem. Dosłownie przechodziły mnie ciary. Pierwszy raz w życiu naprawdę poczułem efekt stereo. Już wiedziałem, dlaczego kapele rozdzielają ścieżki na kanały, co mnie wkurzało, słuchając na walkmanie.
Skończył się pierwszy utwór. Spojrzałem na Ojca i jego kolegę. Miałem ochotę powiedzieć “Wow! To jest niesamowite!”, ale nikt się nie odezwał słowem, więc zachowałem to dla siebie. Następnie puścił album Led Zeppelin “II”. Płyta zaczyna się kawałkiem “Whole Lotta Love”, który już wtedy znałem na wylot. Graliśmy nawet cover z moją kapelą. Na tym nagłośnieniu dźwięk gitary był niesamowity, a kiedy wszedł bas, to sobie uświadomiłem, jak ważny to instrument. U mnie na głośnikach nie słyszałem go wcześniej. Wisienką na torcie był środkowy psychodeliczny moment, gdzie poczułem taką przestrzeń, że już nigdy więcej ten fragment nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Następnie poleciała jakaś elektronika typu Kraftwerk. Wtedy pierwszy raz w życiu usłyszałem syntezator. I tak słuchaliśmy dobrych kilka godzin.
Po najlepszej w moim życiu sesji muzycznej, wsiedliśmy
z Ojcem do auta i powiedziałem:
- Tato. Musimy kupić taki sprzęt. Może przestańmy kupować muzykę, tylko
zainwestujmy w lepsze nagłośnienie.
- Nie synu. Kolekcjonowanie muzyki jest bardzo ważne, a na lepszy sprzęt
jeszcze zarobimy. W wakacje pójdziesz do pracy, a ja będę robił nadgodziny. A tymczasem pchnij proszę auto, bo przez ten mróz akumulator jest na wyczerpaniu.
- Jasne Tato.
***
Wreszcie poszedłem do gimnazjum i tam poznałem człowieka, który pokazał mi rap. Właściwie nie podeszło mi to na początku, ale po dłuższym słuchaniu wkręciłem się na całego. Molesta i Nagły Atak Spawacza to był hardocore rap, Grammatik miał mądre teksty i fajne przyjemne bity, natomiast Paktofonika to było coś innego niż wszystko.
Prowadziliśmy
wtedy radiowęzeł w szkole. Dla tych, którzy nie wiedzą, było to puszczanie
muzyki na głośnikach, które były umieszczone w całej szkole. Ludzie przychodzili do nas z kasetami. Wtedy zdałem sobie sprawę, że ¾ szkoły słucha
rapu. Dzięki temu poznałem sporo dobrych albumów, bo ludzie z nimi przychodzili. Jednak był jeden problem. Nie
odsłuchiwaliśmy wcześniej tych kaset, tylko puszczaliśmy tak, jak ludzie nam je
dawali - mówili, że specjalnie wcześniej w domu przewinęli na konkretny
kawałek, bo chcą, żeby ten numer poleciał. Niesamowite to było :)
No ale wszystko, co dobre, szybko się kończy. Poleciało parę przekleństw z kaset, które nam ludzie podrzucali i dyrektor wyrzucił nas z radiowęzła. Przejęli to inni uczniowie, ale nadszedł zakaz puszczania rapu. Mimo tego, że muzyka puszczana przez naszych następców była fajna, to czuliśmy, że dyrektor uciął nam język. Spora część uczniów zaczepiała nas na przerwach i mówiła, że ma nadzieję, że jednak powrócimy do radiowęzła z rapem. To była dla mnie cenna nauka muzyki. Poznałem sporo osób, z którymi wymieniałem się kasetami i w ten sposób chłonęliśmy całą tę kulturę hip-hop.
Na
boiskach były maty i b-boye tańczyli, obok był skate park i chłopaki jeździli
na deskach. Writerzy malowali na ścianach, a temu wszystkiemu
towarzyszył klasyczny kaseciak jamnik i leciał rap na przemian z
rockiem/metalem i Prodigy. Klimat nie do powtórzenia i dla wielu nie do
zrozumienia. Wtedy zebrałem sporą kolekcję kaset. Całą kasę wydawałem na muzykę. Nie żałowałem ani grosza.
Jedyne
czego mi szkoda, to gdy już weszły w obieg płyty CD i były w podobnych cenach
co kasety, to schowałem wszystkie taśmy do worka na śmieci (żeby się nie kurzyły) i do szafy. Któregoś dnia moja mama stwierdziła, że nie słucham już kaset i
zajmują tylko miejsce. Cały wór poszedł na śmieci :( Serce mnie
wtedy zabolało, bo zbierałem to latami i mimo że słuchałem już częściej CD, to
miało to dla mnie wielką wartość. Były tam albumy, które wyszły tylko na kasecie,
więc myślałem, że już nigdy ich nie usłyszę.
I tak leciał beztrosko czas. Kolekcja się powiększała (głównie płyty CD). W wieku 20 lat mocno się zajarałem dj'skim graniem muzyki elektronicznej. Wcześniej można było sobie tylko pomarzyć o gramofonie dj’skim (w latach powstawania rapu - lata '92-'97). Nie znałem nikogo, kto by miał gramofon, więc mixtape’y dj’skie były czymś niesamowitym, jak widziało się na imprezach na żywo.
Będąc
na studiach, sprzęt stał się osiągalny. Zacząłem zbierać pierwsze winyle i kupiłem 2 gramofony i mixer. Sprzęt był
naprawdę słaby, bo dałem za niego 300 zł, ale dzięki temu mogłem się nauczyć
grać. A kiedy już wszedłem na lepsze gramofony, to znacznie łatwiej
mi się zgrywało kawałki. Kolekcjonowałem czarne płyty
z elektroniką, rockiem i znowu powróciłem do rapu, tym razem w wydaniu winylowym.
Zaczęły
wychodzić na wosku albumy, które miałem kiedyś na kasetach, więc bez zastanowienia je kupowałem. Jako dj najbardziej odnalazłem się w klimacie goa trance, więc
tych płyt miałem najwięcej. Nie były prawie w ogóle dostępne w
Polsce, więc musiałem je ściągać z Niemiec, gdzie epka kosztowała np. 2 euro, a
przesyłka 10 euro, więc robiliśmy wielkie zamówienia na płyty, żeby sklepy wysyłały
dużą paczkę do 70 kg za 20 euro.
W tym czasie przygotowywaliśmy się z zespołem metalowym Empire do wydania pierwszego albumu. Po latach udało nam się to zrobić.
W końcu wróciłem do
starych winyli Ojca. Doceniłem polską klasykę bardziej niż za
dzieciaka. Zacząłem rozumieć teksty, muzyka wywierała na mnie wpływ, a
zaproszone koleżanki, również czuły to co ja, słuchając winyli Breakoutu, Zdzisławy
Sośnickiej czy Dżemu :)
Później uzupełniłem kolekcję
kasetową o albumy rapowe, których słuchałem za dzieciaka (ceny poszły mocno w
górę). Kupiłem sporo winyli właściwie z każdego gatunku muzycznego (poza disco
polo), ponieważ każda muzyka ma w sobie coś, co mnie rusza. Czasami ciężko
mi zdecydować, co kupić.
Niesamowite jest analogowe brzmienie z winyla. Zawsze będę najbardziej cenił
ten nośnik. Mam nadzieję, że jak najwięcej albumów będzie wychodziło właśnie
na winylu.
Bardzo
lubię powracać do starszej muzyki. Kiedyś wszystkim zależało,
żeby zrobić najlepszą muzykę i żeby tekst miał jakąś wartość. Teraz każdy może robić muzę na komputerze, a kiedyś
robili to tylko wybrani. Tak jak wspominałem, my przesiadywaliśmy na podwórku i
wymienialiśmy się kasetami, graliśmy w piłkę czy jeździliśmy na desce, ale w
tym wszystkim najważniejsza była muzyka. Hip-Hop to był dla nas język osiedla,
a wykonawcy byli głosem naszego pokolenia. Mówili o tym, co nas dotyczyło. Brakuje mi w dzisiejszych czasach takiego artysty, który za 10-20-30 lat będzie
słuchany, tak jak teraz są cenione klasyki i to z każdego gatunku
muzycznego.
Przekaz odszedł do lamusa, a muzyka zrobiła się mało ambitna,
[“Świat schodzi na psy, razem z nim ty. Wierzysz mi? Policzone są twoje dni”
[Paktofonika - rób co chcesz … ; słowa: Magik]
Kontakty międzyludzkie zostały ograniczone, bo wszystko jest na wyciągnięcie
internetu. Niestety, nie mamy na to wpływu, ale cieszę się, że ja i moi
przyjaciele, przeżyliśmy te czasy, gdzie muzyka się rozwijała i nadawała życiu rytm.
Na czym słuchasz?
Gramofon: Technics SL-1210 mk2 + Ortofon elektro
Cd player: Denon DCD-315
Kaseciak: Denon DR-M14HX
Mixer analogowy: Ecler Nuo 2.0
Nagłośnienie: Odsłuchy studyjne KRK Rokit 10 G3
Czy masz najważniejszą płytę w kolekcji?
Myślę, że “Elementarz” jest jedną z ważniejszych dla mnie płyt. Wydany w 2019 mixtape dj’ski. Jest to historia sampli, które ukształtowały polski hip hop. Kiedy pierwszy raz to usłyszałem, to miałem ciary. Ten album pokazuje, że historia zatacza koło. Wciąż można zrobić coś fajnego ze starych kawałków. Najpierw raperzy brali sample z muzyki z lat 70-tych i 80-tych i wykorzystywali je w latach 90-tych. Teraz mamy 2020 i dj kebs / dj falcon1 wykorzystali zarówno oryginalne, jak i te późniejsze wersje do swojego mixtape’u. Te dźwięki wciąż "robią robotę" w “Elementarzu”. Nazwa też nie jest przypadkowa - nawiązuje do początków, a jednocześnie jest czymś obowiązkowym dla słuchaczy rapu. Dla mnie ta płyta jest podróżą do przeszłości. Kiedy jej słucham, czuję emocje, które towarzyszyły mi w tamtych latach. “Elementarz” wyszedł na 3 nośnikach. Początkowo tylko CD i winyl (500 sztuk), jednak po wielu prośbach fanów wyszła też kaseta (100 sztuk). Kupiłem 2 winyle i kasetę. Ze względu na ilość, kasety rozeszły się w parę minut. Nie chciałem jej nawet rozfoliowywać. Jeden winyl mam do słuchania na co dzień, drugi wciąż jest zapakowany w oryginalny karton, w którym przyszła przesyłka - mam zamiar wręczyć go dziecku za 20-30 lat. Mam nadzieję, że w środku nie ma jakiejś innej płyty;) Zdaję sobie sprawę, że moje dziecko nie będzie czuło tych emocji, co ja, ponieważ będzie żyło w innych czasach i nie zrozumie kultury hip-hop, bo jej nigdy nie dotknie. Dla nas to była mega zajawka: rap, graffiti, breakdance, dj’ing. Było to ucieczką od szarej rzeczywistości, stylem życia i głosem naszego pokolenia. Przekaz i sztuka w jednym. Jednak ta kultura umarła śmiercią naturalną. Mam nadzieję, że chociaż raz przesłucha i potem sprzeda w dobrej cenie, bo jak wiadomo, wartość muzyki na fizycznych nośnikach rośnie.
[“My tworzymy historię inni muszą na nią czekać - JWP “tworzymy historię”]
Czym jest dla Ciebie kolekcjonowanie płyt?
Kolekcjonowanie płyt ma dla mnie bardzo dużą wartość. Tak jak dla niektórych jest to zwykły kawałek plastiku i papieru, tak dla mnie jest to coś, co ma duszę. Nie wyobrażam sobie słuchać tylko digitalu. Kolekcję zbiera się latami, więc jest to pewnego rodzaju indywidualna podróż. Każdy album ci się z czymś kojarzy. Są płyty, które zdobyłeś okazyjnie, są takie, które dostałeś w spadku po rodzinie, albo też takie, za które zapłaciłeś wygórowaną cenę, bo kiedyś to miałeś, pozbyłeś się i nagle chcesz znowu to mieć, jednak cena poszła trzykrotnie do góry. Ale i tak kupisz ten album, bo ma dla ciebie dużą wartość, a pieniądze to tylko papier.
Kolekcjonowanie czegokolwiek ma wielkie znaczenie zarówno dla
autora/artysty, jak i dla kolekcjonerów. Mam
też sporą kolekcję prac graffiti na płótnie. Większość z nich jest robione na
zamówienie, więc drugich takich nie ma.
Dodatkowo
fotografowałem całą trójmiejską scenę graffiti. Wywołałem zdjęcia u
fotografa i włożyłem je w albumy. Jest to totalny rarytas dla fanów graffiti,
ponieważ te prace potrafiły być pokryte inną pracą jeszcze tego samego dnia, więc zdjęcia są jedynym śladem ich istnienia. Jest to pewnego rodzaju tworzenie
historii. Możliwe, że kiedyś zrobię wystawę tych prac.
Foto: Kuczer