Kolejna 52. edycja Mega Record & CD Fair Jaarbeurs w Utrechcie za nami. Byłem tam pierwszy raz i chciałbym podzielić się kilkoma przemyśleniami.
1. Miejsce z największą ilością winyli na świecie
Targi
reklamują się jako największa tego typu impreza na całym świecie.
Czy tak jest w istocie – nie wiem. Niemniej jednak poraża ilość
dostępnych płyt. Wszystkie możliwe gatunki, przedziały cenowe,
formaty muzyczne i oczywiście najbardziej poszukiwane rarytasy – w
Utrechcie raczej na pewno je znajdziesz.
Tutaj pierwsza
uwaga: nie wiem, jaka jest wasza diggerska kondycja, ale uwierzcie mi, po
paru godzinach przeglądania tysięcy płyt można odczuć realne
fizyczne zmęczenie. To nie tylko konkretna czynność do wykonania,
ale i kaskady dźwięków, kolaże mieniących się przed oczami
okładek, rozmowy ze sprzedawcami, wewnętrzne kalkulacje i
perspektywa niekończącego się morza winyli. Mówią, że od
przybytku głowa nie boli... otóż boli ;-)
2.
Wielkie zgromadzenie winylowych freaków
Fajnie
jest być między swoimi. Czuć, że ci ludzie naprawdę mają pasję:
organizatorzy, kupujący, sprzedający... Są z całego świata,
mieliśmy okazję pogadać ze sprzedawcami europejskimi, z USA,
Meksyku czy RPA. Miło wymienić parę zdań o polskim jazzie, który
w większości znają, o płytach, o których można tylko pomarzyć
czy o historiach związanych z konkretnymi egzemplarzami (np. o
autografach na „jedynce” Led Zeppelin zdobytych niedługo po
śmierci Johna Bohnama).
3. Ceny
Te
są różne – tak należałoby podsumować ten wątek. Jeśli za
punkt odniesienia przyjąć Discogs, to można kupić i taniej i
drożej. Wiele oczywiście zależy od stanów czy wydań. Zauważyłem,
że wpływ na cenę ma to, skąd pochodzą sprzedawcy. Drożej jest także u handlarzy, którzy są wyspecjalizowani w jednym gatunku
np. rzadkim prog-rocku. Tam kwoty były zdecydowanie wyższe niż u
konkurencji. Natomiast wybór powalał: Arcadium, Waterloo, Affinity
– wszystko dumnie stojące obok siebie.
Ważna informacja:
sprzedawcy chętni są do dawania upustów, zwłaszcza przy nieco
większych zakupach. Wystarczy tylko grzecznie zapytać.
Druga
ważna informacja: w niedzielę zazwyczaj ceny idą dość mocno w
dół. Fakt faktem, na pewno dużo fajnych rzeczy się już sprzedało
w sobotę i w piątek (ten dzień z kolei jest przeznaczony tylko do
handlu pomiędzy wystawcami).
4. Imprezy
towarzyszące
Sprzedawcom
towarzyszą koncerty, sety DJ-skie, licytacje, wystawy fotograficzne
czy spotkania z ciekawymi personami winylowego świata. W tym roku
można było spotkać np. Hansa Pokorę – kolekcjonera i autora
publikacji o winylowych białych krukach, m.in. „1001 Collectors
Dreams” czy Roberta Jana Stipsa - muzyka holenderskiej grupy
Supersister.
5.
Organizacja
Impreza
odbywa się w sporych halach targowych zlokalizowanych tuż obok
stacji kolejowej w Utrechcie. Dodatkowo w bezpośredniej lokalizacji
mieści się duży parking (cena za postój jednodniowy 16 euro w
sekcjach P2 i P4). Wejście na targi to z kolei koszt 14 euro na
dzień lub 24 euro na dwa dni (kupując bilet online można zapłacić
nieco mniej). W środku oczywiście możliwość szybkiej przekąski
lub napicia się kawy.
6. Prog-rockowe monstery
Ostatni punkt to
odrobina prywaty: zbieram rzadkie, prog-rockowe i psychodeliczne
rzeczy z przełomu lat 60/70 – tych. Zazwyczaj takie rzeczy kupuję
na Discogsie lub eBayu z racji bardzo małej dostępności w Polsce i
relatywnie wysokich cen. Z kolei pod tym kątem targi w Utrechcie
jawią się jako prawdziwa mekka, bo tam takie płyty są w zasadzie
wszędzie. Owszem, kosztują niemało, ale można znaleźć okazje, a przede wszystkim kapitalne stany tych płyt. Dodatkową
atrakcją jest możliwość rozmowy ze znawcami takiej muzy, od
których naprawdę można się sporo nauczyć.
Reasumując: uważam, że warto wybrać się do Utrechtu i potraktować to jako fajną, winylową przygodę. Wiadomo, że jak jedzie się wyłącznie z myślą zakupu 2-3 płyt to prościej i taniej zostać w domu i zamówić sobie to na Discogsie. Ale Utrecht to całe spectrum wrażeń tworzonych przez prawdziwych winylowych freaków. Ja na pewno spotkam się z nimi jeszcze nie raz. Następna okazja: 18-19 kwietnia 2020 ;-)
zdjęcia: Peter Herman i Marcin Mieszczak