Wywiady

Martini Police: Dystopijna wizja przyszłości w klimatach retro

Jakub Krzyżański
Jakub Krzyżański
04.04.2025

04.04.2025 ukazał się debiutancki album Martini Police pt. „Powrót z gwiazd” (wyd. 33 Records). Płyta zabiera nas w kosmiczny rejs do 2061 roku – czasu, w którym muzyka została ostatnim bastionem człowieczeństwa. O tym oryginalnym koncepcie, fascynacji latami 60. i estetyką sci-fi oraz konsekwentnej pracy nad własnym stylem rozmawiamy z członkami zespołu: Robertem Kodłubańskim i Krzysztofem Kołsutem.

Jakub Krzyżański: Przytoczę zapowiedź Waszego albumu: „Rok 2061. Muzyka stała się rzadkością, a zarazem jedną z niewielu aktywności pozostających poza kontrolą międzyplanetarnych korporacji. Zespół Martini Police przemierza wszechświat na pokładach luksusowych gwiezdnych liniowców, koncertując dla znudzonych codziennością elit”. Wejdźmy na chwilę w ten świat. Jaki przekaz do elit przyszłości niosą Wasze piosenki?

Robert Kodłubański: Założyliśmy pesymistyczną, dystopijną wizję przyszłości, według której w 2061 roku jako ludzkość jesteśmy już kolektywnie pozbawieni tej duchowej, artystycznej części naszej natury. Jedyną po niej pozostałością jest muzyka na żywo. Jako to nasze fikcyjne alter ego próbujemy więc przywoływać człowieczeństwo w odczłowieczonych, syntetycznych czasach, kiedy wraz z rozwojem technologii nie trzeba podejmować żadnego wysiłku ani niczego zdobywać, bo wszystko jest już zdobyte. Tymczasem to właśnie codzienna walka z rzeczywistością sprawia, że jesteśmy ludźmi i się rozwijamy. W obliczu braku tej aktywności pojawiamy się my.

Krzysztof Kołsut: W tym fikcyjnym świecie 2061 roku ludzie prowadzą bezcelowe życia pełne pustych rozrywek. Nasza muzyka jest dla nich jedyną formą obcowania z jakąś kulturą i czymś niewygenerowanym sztucznie przez maszynę. Dajemy im coś, za czym tęsknią, bo być może pamiętają to jeszcze z dawnych lat.

Przyszłość, o której opowiadacie wcale nie jest odległa. Od 2061 roku dzieli nas tylko 36 lat i zakładam, że szczęśliwie dożyjemy tego czasu. Wasza historia może więc pobudzać do refleksji nie tylko wspomniane elity, ale też współczesnych słuchaczy.

Robert: Słusznie zauważyłeś, właśnie na tym nam zależy. Chcieliśmy, żeby ta paralela między naszą rzeczywistością a przyszłością była widoczna. Świat się odczłowiecza na naszych oczach i w ogóle na to nie reagujemy. Jesteśmy odrętwieni albo wręcz pogodziliśmy się z tym faktem. Taką postawę widać też przy okazji innych problemów, np. depopulacji i starzejącego się społeczeństwa. Obserwujemy te procesy, ale tracimy nadzieję, że uda nam się im zapobiec. Być może musi dojść do jakiegoś skrajnego momentu, żebyśmy odbili się od dna.

Mimo że Wasza opowieść ma miejsce w przyszłości, to muzycznie i brzmieniowo sporo u Was estetyki retro. Jak narodziło się to połączenie?

Krzysztof: Wszyscy w zespole jesteśmy wielkimi fanami muzyki lat 60. i 70. Chociaż przez lata graliśmy trochę inną muzę, to jednak wychowaliśmy się na tamtej epoce i Martini Police dał nam możliwość powrotu do takiego organicznego, gitarowego brzmienia. Do tego doszło jeszcze nasze zamiłowanie do starych filmów sci-fi, więc połączyliśmy te światy, tworząc coś na kształt cyberPRL-u. Mamy rok 2061, ale taki, jak by go sobie wyobrażano w latach 60. XX wieku.

Powiedzcie coś więcej o muzyce, która Was zainspirowała i wpłynęła na styl zespołu.

Robert: Myślę, że na ten temat moglibyśmy długo gadać. Dla mnie wielką inspiracją jeśli chodzi brzmienie i sam koncept był David Bowie i postać Ziggy’ego Stardusta oraz płyty, które wokół tego powstały. „The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars” był tak naprawdę luźnym concept albumem, ale przewijały się tam podobne tematy co u nas, chociażby otwierający utwór „Five Years”, który opowiada o tym, że zostało tylko pięć lat do zagłady ludzkości. Duży wpływ mieli na nas na pewno The Beatles i ich „Abbey Road”, gdzie już pojawiła się bardziej niestandardowa produkcja i trochę syntezatorów. To też nie do końca concept album, ale ma ten słynny medley na stronie B i spójność brzmieniową. Do tego jeszcze Kalifornia tamtych czasów i utwory produkowane przez Phila Spectora i Briana Wilsona z The Beach Boys. Wall of Sound, czyli to wielkie brzmienie, którego oczywiście nie staraliśmy się kopiować, ale wykorzystywać pewne elementy. Np. nakładaliśmy warstwy instrumentów, żeby uzyskać ciekawsze brzmienie i zrobić taki żywy syntezator. Inspiruje nas też studio Motown. Dzisiaj tamte nagrania wydają się już oczywiste, ale na tamte czasy były rewolucyjne. Co tam się działo! Przesterowywanie taśmy jako środek wyrazu artystycznego itp. Tam, gdzie inni widzieli problem, ludzie z Motown widzieli efekt.

Krzysztof: Inspirował nas też dawny sposób nagrywania. Praktycznie cały album zarejestrowaliśmy z zespołem na żywo, chcieliśmy oddać ducha i energię tego, jak kiedyś powstawały płyty. Również dobór instrumentów z naszej strony był szczególny, żeby odwzorować klimat dawnych lat.

Jesteście zespołem, który przychodzi do studia już przygotowany i po prostu rejestruje wypróbowane pomysły, czy też pozwalacie sobie jeszcze podczas nagrań na proces twórczy?

Krzysztof: Wydaje mi się, że bliżej nam jednak do tej pierwszej charakterystyki. Wchodząc do studia, mieliśmy już w głowach dokładnie określony sound, jaki chcieliśmy uzyskać. Natomiast pojawiały się różne możliwości, np. wypróbowania nowych wzmacniaczy. Współpraca z producentem płyty, Fryderykiem Szulgitem z zespołu Siema Ziemia też była dla nas bardzo inspirująca.

Robert: Mówiąc o brzmieniu, obok Fryderyka należy wspomnieć również Jacka Antosika, który jest odpowiedzialny za mastering na tej płycie i też zrobił mega robotę. Nadał tym utworom takie typowo taśmowe brzmienie. Ja sam mam od niedawna magnetofon szpulowy i gdy słucham na nim muzyki, dźwięk jest znacznie ciemniejszy. Jacek świetnie to uchwycił w masterze naszej płyty.

Kwestia brzmienia jest dla Was wyjątkowo istotna. Jak w takim razie się czuliście, gdy po raz pierwszy posłuchaliście swojego albumu z winyla?

Robert: To był piękny moment, ale też pełen grozy. Puściłem płytę, lecz po chwili odkryłem, że coś jest nie halo i nie stroi ten master. Spanikowałem, pomyślałem już, że cała matryca jest do wyrzucenia, ale okazało się, że musiałem śrubokrętem dostosować obroty. Moje 33 1/3 w miarę upływu czasu zmieniało się w 34 i pół (śmiech). Na szczęście jest nawet aplikacja, która mierzy RPM, gdy się położy telefon na talerzu gramofonu. Ona mnie uratowała. Gdy już to naprawiłem i okazało się, że wszystko działa, uczucie było niesamowite. Nic nie zastąpi fizycznego nośnika.

Album był zapowiadany siedmioma singlami i wszystkie posiadały stylowe, spójne wizualnie teledyski. Ale w tzw. międzyczasie wypuściliście też ciekawą wersję „Whenever, Wherever” Shakiry. Na koncertach z kolei wykonujecie „Goniąc Kormorany” Szczepanika. Lubicie covery?

Robert: Z Shakirą to był bardzo spontaniczny pomysł, po prostu przypomniałem sobie o tej piosence. Gdy ją zagraliśmy, okazało się, że wg prawnej klasyfikacji to już się liczy jako interpretacja, a nie cover. Zawsze staramy się grać tak, jakby to była piosenka Martini Police. Zmieniamy cały aranż i charakter utworu. A jeżeli chodzi o „Kormorany”, to w naszym studio pracował Rustam – Białorusin, który nie znał tej piosenki i gdy któregoś dnia usłyszał ją na koncercie, pomyślał, że to nasz numer. On mega pasuje do tego, co robimy i świetnie się wpasował. Nie mamy żadnego klucza przy doborze coverów, ale to chyba nawet dobrze. Po prostu są piosenki, które gdzieś z nami rezonują i lubimy je grać.

Krzysztof: Na pewno nie będziemy rezygnować z coverów. Kiedyś nagrywanie ich było powszechne i nie miało żadnej negatywnej konotacji. Np. na pierwszym albumie Led Zeppelin „Babe I’m Gonna Leave You” i „Dazed and Confused” to covery. To jest super, że zespół, zwłaszcza na początku swojej drogi, może złożyć hołd autorowi danego utworu i jednocześnie wskazać swoim słuchaczom, co jest fajne i czego warto posłuchać.

Jesteście jasno określeni, jeżeli chodzi o filozofię i koncept Waszej muzyki. To wszystko narodziło się na potrzeby debiutanckiego albumu, czy jeszcze wcześniej, zanim podpisaliście kontrakt z 33 Records?

Robert: Ta koncepcja narodziła się na samym początku, już przy zakładaniu zespołu. To bardzo ułatwiło sprawę. Gdy grałem jeszcze w poprzednim zespole, był potężny boom na lata 80. Zaczynałem wtedy odczuwać tego przesyt i jednocześnie czułem, że nadchodzi coś następnego. Wtedy wyszedłem z pomysłem na Martini Police. Adam Kłys, który grał ze mną w tamtym zespole, od razu powiedział, że chce to ze mną zrobić. Zapraszając kolejnych muzyków, już mieliśmy pomysł na brzmienie, więc każdy wiedział, na co się pisze. Jestem bardzo wdzięczny, że udało nam się zbudować skład ludzi, którzy naprawdę kochają taką muzykę. Szczególnie w Łodzi wydawało mi się to trudne i nawet ostatecznie dopuszczałem możliwość gry z sidemanami, ale nie. Oczywiście potem cały zespół pracował nad rozbudowaniem tej koncepcji, mieliśmy wspólny cel.

Krzysztof: Generalnie już pierwszy singiel „Bezgwiezdna”, jeszcze z 2023 roku, był wprowadzeniem do naszego retrofuturystycznego świata. Od początku nasze teledyski miały taką koncepcję. Również gdy zaczęliśmy prowadzić social media, to robiliśmy to w sposób przemyślany. U nas nie ma przypadku.

Kiedy już opadnie kurz po premierze debiutanckiej płyty i pojawi się przestrzeń, by nagrywać coś dalej, myślicie, że pozostaniecie w tym 2061 roku? Stworzyliście duże uniwersum, nie tylko na concept album, ale i na concept band.

Robert: Szczerze mówiąc, nie wiem. Wstępnie o tym rozmawialiśmy, ale nie podjęliśmy jeszcze żadnej wiążącej decyzji. Dziś dla wszystkich nasz debiutancki album jest nowością, natomiast nam ta muzyka towarzyszy trochę dłużej i pojawiają się już nowe, inne pomysły. Chyba że znajdziemy sposób, jak to fajnie kontynuować. Nie chciałbym, żeby z tego wyszło coś a’la czwarta część Matrixa.

Krzysztof: Nie chcemy za dużo zdradzać, ale poza albumem „Powrót z gwiazd” jeszcze się pewna rzecz wydarzy związana z uniwersum 2061. Nie będzie to drugi album, ale coś w mniejszej formie.

Wielkie dzięki za rozmowę.

fot. J. Sułkowski, materiały prasowe

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2025 Portal Winylowy. All rights reserved.