O "odkrywaniu winyli" w Polsce, o nowych tłoczeniach i współczesnym zunifikowanym rynku audio, o potędze brzmienia i magii winyla, o przewadze talentu nad technologią - rozmawiamy z kolekcjonerem winyli Wojciechem Padjasem.
Konrad Helwig: Płyta winylowa przeżywa swój renesans. Już wiadomo, że to nie jest chwilowa moda, ale długofalowy trend z dynamiką wzrostu przekraczającą 50% w skali roku. Sprzedaż winyli osiągnęła poziom nienotowany od 20 lat, kiedy to na dobre zaczęła królować płyta CD. Jak Pan ocenia to zjawisko?
Wojciech Padjas: W badaniach rynku najczęściej bierze się pod uwagę wyłącznie sprzedaż nowych płyt. Tak też było w czasach, kiedy królowały winyle. Proszę zresztą zwrócić uwagę, że wtedy rynek wtórny był o wiele uboższy niż obecnie. Dzisiaj winylowy rynek wtórny zajmuje ogromny obszar. Proszę zauważyć, że na amerykańskim Ebayu jest w ofercie średnio 1 milion winyli, a na rodzimym Allegro prawie 250 tysięcy.
Moda na winyle ma się różnie w różnych krajach. W Stanach właściwie nigdy nie przestała istnieć i większość winylowych sklepów funkcjonuje tam nieprzerwanie od lat. Amerykańscy kolekcjonerzy raczej nie wynosili swoich zbiorów na strychy czy do piwnic i bardzo wielu z nich w zasadnie nigdy nie zdradziło winyli na rzecz CD.
W Europie zachwyt nad technologią cyfrową był znacznie większy niż za Oceanem i wiele winylowych zbiorów powędrowało do piwnic. Dzisiaj, po latach, z dumą wracają na główne miejsca w salonach. Jeszcze parę lat temu wnukowie pozbywali się płytowego dziedzictwa dziadków, wyprzedając całe kolekcje za bezcen - dzisiaj jest do tych zbiorów spora kolejka.
Inaczej w Polsce. Tutaj trudno mówić o prawdziwym powrocie do winyli. To co dzieje się dzisiaj należałoby raczej określić mianem odkrywania winyli. W latach świetności tego nośnika na świecie większość z nas dysponowała fatalnym sprzętem grającym, a płyta wydana na zachodzie była zjawiskiem niezwykle rzadkim. Posiadanie w kolekcji kilku egzemplarzy DG, EMI czy Columbii czyniło z nas królów życia. By takie płyty zdobyć należało mieć ciocię w Ameryce albo znajomych marynarzy.
Drugi, ważny powód powrotu winyla, to wszystko to, co czyni słuchanie muzyki na tym nośniku magicznym. Muzyka z winyla, to muzyka, której nie tylko słuchamy, możemy ją także widzieć, wąchać, czytać i oglądać. To misterium nie pozwalające używać pilota.
I wreszcie powód trzeci - jakość dźwięku - zwłaszcza jeśli słuchamy jazzu i klasyki. To wszystko w muzyce, co powstało przed 1985 rokiem zostało nagrane w konkretnych warunkach studyjnych i przygotowane dla toru analogowego i tylko ten tor oddaje wszystkie niuanse nagrania. Cyfrowa kompresja pozbawia nagranie wielu brzmieniowych aspektów tak istotnych z punktu widzenia właściwego jakościowo odbioru muzyki.
A jak Pan widzi powrót winyla w kontekście demograficznym - jego popularności wśród młodszych ludzi, którzy winyla za czasów jego panowania nie znali, oraz w kontekście nowych technologii - oznaczających błyskawiczny i relatywnie tani dostęp do muzyki w jakości audio i to niemal na każdym urządzeniu?
Nadmiar informacji tworzy brak informacji. Proszę odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie w smartfonie, tablecie czy zegarku znajduje się konkretny utwór. "Odległość" między muzyką a jej nośnikiem jest w nowoczesnych urządzeniach bardzo duża i podejrzewam, że wielu ludziom, także młodym, brakuje tego namacalnego kontaktu z muzyką. Na tę potrzebę świetnie odpowiada winyl.
Proszę opowiedzieć o swoim zbiorze. Od jak dawna kolekcjonuje Pan winyle?
Jestem tutaj dość typowym przedstawicielem pokolenia, które kolekcjonując teraz winyle spełnia swoje młodzieńcze marzenia. W młodości w ogóle nie było mnie stać na gramofon i płyty, a z racji pracy w Radiu bliższe były mi magnetofon i taśma. Kolekcjonowanie płyt winylowych zacząłem nieśmiało, żeby dopełnić czymś klimatycznym gabinet urządzony w stylu eklektycznym. To była połowa lat 90-tych. Prowadziłem wówczas agencję reklamową i płyta winylowa była dla mnie czymś, co pozwalało mi się wyróżnić w tłumie. Od tego czasu, z roku na rok, winyli przybywało i przybywało. Aż jakieś 10 lat temu kolekcjonowanie płyt pochłonęło mnie bez reszty. Porzuciłem wtedy słuchanie muzyki w jakikolwiek inny sposób - winyl i koniec.
Jak Pan przechowuje swoją kolekcję i czy w jakiś sposób kataloguje Pan płyty?
Zdaję sobie sprawę, że każda kolekcja zasługuje na to, żeby była przejrzyście poukładana. Ja także powinienem nadać swojemu zbiorowi określony porządek, na przykład alfabetyczny, ale w moim pokoju półki z płytami znajdują się wszędzie tam, gdzie akurat można było je wstawić. Stąd wiele płyt jest po prostu trudniej dostępnych. Z porządkiem na półkach wygrywają więc względy pragmatyczne i łatwość sięgania do ulubionych płyt. Brak porządku powoduje oczywiście notoryczne problemy ze znalezieniem określonego egzemplarza, bo często po prostu nie pamiętam pokrętności moich myśli, które powodowały, że poprzednim razem TA płyta trafiła właśnie tam, a nie gdzieś indziej.
Czy Pana kolekcja się "zatrzymała", czy też cały czas "żyje" (dokupuje Pan nowe egzemplarze i sprzedaje te, do których nie wraca)?
Kolekcja ma dla mnie tylko wówczas sens, kiedy żyje. W ostatnim czasie zafascynowały mnie na przykład nagrania monofoniczne z lat 50-tych. Konieczne więc stało się zwolnienie dla nich nieco miejsca na półkach.
Kupuje Pan także nowe tłoczenia?
Od czasu do czasu otrzymuję nowe płyty od wydawców, recenzuję je i prezentuję w swoich radiowych programach. Repressy mnie specjalnie nie pociągają - wolę zdecydowanie poszukiwania oryginalnych tłoczeń. One dorównują jakością i brzmieniem płytom nagrywanym w czasach wyłącznie analogowych. Co oryginał, to oryginał. Gorzej ze współczesnymi, nowymi tłoczeniami. Te bywają bardzo słabe i to nie jest bynajmniej jakaś moja szczególna miłość do staroci albo niechęć do tego, co nowe - tu nie ma nic z powiedzenia typu "za moich czasów".
Proszę pamietać, że ja z zawodu jestem dziennikarzem radiowym, który swoją przygodę z radiem rozpoczął w czasach w pełni analogowych, wiele razy byłem także obecny przy nagrywaniu koncertów. Wtedy - zresztą na całym świecie - nie było w zasadzie ograniczeń budżetowych. Nagrania trwały nieraz kilka, kilkanaście dni, a przygotowania do nich jeszcze dłużej. Szukano odpowiednich wnętrz, dobrej akustyki, a ustawianie mikrofonów trwało nieraz wiele godzin. Byli inżynierowie dźwięku, reżyserzy nagrań, itd. Dzisiaj większość spraw załatwia technologia. Dzisiaj możemy mówić raczej o operatorach urządzeń. Kiedyś za nagrywanie muzyki odpowiadali wyłącznie utalentowani ludzie ze znakomitym słuchem. Dzisiaj liczy się przede wszystkim budżet i czas realizacji.
A co z wydawnictwami audiofilskimi, które cały czas stawiają na jak najwyższą jakość nagrania?
Oczywiście są nagrania audiofilskie, które potrafią budzić autentyczny zachwyt - ale to mała wyspa na współczesnym winylowym oceanie. Proszę zresztą zauważyć, że bardzo podobnie rzecz ma się ze sprzętem audio - zupełnie jakby brakowało średniej półki. Jest sprzęt sieciowo-budżetowy z przeraźliwą identycznością i niską jakością dźwięku, a zaraz potem audiofilska świątynia.
Dlatego też wielu z nas sięga po sprzęt vintage - bo ten ma duszę, bo każdy model prezentuje inne, wysokiej klasy brzmienie. Niegdyś sprzęt japoński grał kompletnie inaczej od niemieckiego, amerykański był jeszcze inny, a angielski odstawał od całego świata. Teraz mamy korporacyjne uśrednienie - większość produkowanego teraz sprzętu jest dla wszystkich… czyli dla nikogo. Obecnie producenci sprzętu dostosowują się do wyobrażonych oczekiwań słuchaczy, a powinni raczej, jak miało to miejsce jeszcze przecież nie tak dawno, edukować i inspirować ludzi w słuchaniu muzyki.
Wiem o pańskiej fascynacji brzmieniem mono. Co Pana tak pociąga w nagraniach monofonicznych?
To jest fascynacja polegająca na chęci posłuchania gry Casalsa i Gisekinga, poznania sztuki dyrygenckiej Furwanglera czy młodego Karajana. Oni wszyscy tworzyli jeszcze w epoce mono. Owszem, słucham także wydawniczych serii z nagraniami historycznymi - te płyty często nawet pięknie brzmią, ale nic nie zastąpi radości słuchania doskonale zachowanego 180 a nawet 200 gramowego winyla sprzed 65 lat z pięknym labelem. Zbieram także płyty 10-calowe, czyli te sprzed epoki long playa. Mam w sobie pasję kolekcjonerską i cieszy mnie, że mogę przenieść w czasie i uratować kawałek człowieczej kultury.
George Harrison, po nagraniu „St.Pepper”, powiedział, że nie rozumie, dlaczego miałby słuchać muzyki z dwóch głośników, skoro wszystko ma w jednym. Ja nie mogę powiedzieć, że mono jest lepsze od stereo - to nie tak. Są po prostu wartościowe nagrania z epoki mono i uważam, że warto do nich wracać i słuchać ich tak, jak zostały nagrane. Warto pamiętać, że na przykład pierwsze, stereofoniczne nagrania The Beatlels były niejako „poprodukcyjnym odpadem” nagrań mono. To wersja mono była tą wersją podstawową. To nad wersją mono pracowali osobiście członkowie zespołu, stereo zostawiając do zabawy młodym realizatorom Abbey Road Studio. Podziwiam wielka sztukę inżynierską realizatorów, którzy potrafili nagrać całą orkiestrę i solistów tak, że dociera do nas najdrobniejszy dźwięk, a przecież mieli do dyspozycji tylko jeden mikrofon.
Wielu kolekcjonerów winyli miewa fioła na jakimś konkretnym punkcie. Mogą to być ultrarzadkie egzotyczne wydania, mogą to być winyle ze skazą, mogą to być pierwsze tłoczenia. Czy Pan może o sobie powiedzie, że ma fioła na jakimś punkcie?
Oczywiście, i to niejednego. Na pewno pierwsze stereofoniczne nagrania Angela. Na pewno stereofoniczne płyty 10 calowe. Ale przede wszystkim białe labele - czyli płyty promocyjne, nie przeznaczone do sprzedaży, a jedynie wysyłane rozgłośniom radiowym i wytwórniom do oceny jakości tłoczenia. Podnieca mnie napis „Sample Copy”. Trzymam nawet płyty z białym labelem, na których nagrano niemiecką muzykę ludową…
Czy w Pana kolekcji jest jakiś winyl, który jest dla Pana szczególnie ważny? I co sprawia, że ma on tak olbrzymią wartość dla Pana?
Nie mam takiego i chyba nigdy nie miałem. Dzięki opiece nad kilkoma dużymi zbiorami moich znajomych, przez moje ręce przeszło kilkanaście tysięcy płyt. Tych „jedynych” było więc całkiem sporo. Ale mam taka jedną rzecz, która cieszy mnie wyjątkowo. To oczywiście biały label, nawet nie wydrukowany, tylko opisany piórem - „Das Musikalisches Opfer" Bacha. To nagranie „na żywo” z oklaskami. Ale do dzisiaj nic wic więcej nie udało mi się o tej płycie dowiedzieć - ani kto to gra, ani kto to wydał.
Proszę opowiedzieć o swoim sprzęcie odsłuchowym. Z jakich elementów i modeli się składa?
Każda pliszka swój ogonek chwali – i ja nie jestem wyjątkiem. Miałem okazję słuchać wielu dziesiątków urządzeń, choć nie ukrywam, że zafiksowany jestem na sprzęt vintage. Na nowy, bardzo drogi sprzęt zwyczajnie mnie nie stać, ale też i jego brzmienie wcale mnie nie kładzie na kolana.
Moją obecną konfigurację stroiłem kilka lat. Świadomie używam słowa „stroiłem” - to znaczy wymieniając poszczególne elementy szukałem tego mojego, wymarzonego dźwięku. „Od zawsze” są ze mną kolumny JMBLab PS 5.1 i PS 10 w osobnych, zamkniętych obudowach. Kable głośnikowe to niepozornie cienkie holenderskie „druty”, których nazwy nie pamiętam.
Końcówka mocy to konstrukcja Pana Ariona (Greka, muzyka, konstruktora, pasjonata starych lamp) oparta na metalowych, wojskowych lampach RCA z lat 40-tych. Nazywa się Arco Sound i jest moim zdaniem wytworem lekko szalonego konstruktora, który stroi wzmacniacz tak długo, aż uzyska oczekiwaną muzykę. Stąd kondensator w lewej części ma inne opory niż z prawej… Tak, to jest szaleństwo, ale jak pięknie brzmi....
Preamp, to kawałek starego wzmacniacza zintegrowanego Music Hall, z którego ktoś wypruł końcówkę i zostawił sam preamp. Do tego krakowski geniusz Pan Waldemar Łuczkoś zrobił mi swój gramofonowy przedwzmacniacz. Żeby dobrze zagrało musiał wyrzucić trafo, więc teraz stoi sobie na podłodze.
Gramofon to Acoustic Solid Machine, ale z okablowaniem Pana Waldka Łuczkosia, z wkładką Ortofon Quintet Black. Mnie ta całość szczerze zachwyca, choć nie raz przecież słuchałem zestawów wartych po pół miliona zł.
Czy najpierw przyszła pasja, a dopiero potem „Muzyka spod igły” w RMFClassic?
To się ze sobą dość naturalnie połączyło. Przez kilka lat pisałem w Classicu bloga na temat muzyki na winylach. Potem zgłosiłem kolegom taki projekt programowy. Wiem, że wówczas - pięć lat temu - traktowali mnie, jako nieszkodliwego wariata. „A niech tam sobie robi coś takiego, taki fajny trzask starej płyty…”. A tutaj już pięć lat minęło i zdarza się bardzo często, że płyta w ogóle nie trzeszczy.
Do tych już prawie 300 tekstów i audycji musiałem każdorazowo szukać informacji, nazwisk, płyt czy wydań - więc niejako „z obowiązku” zacząłem wiedzieć o winylu coraz więcej. I to mnie pochłonęło na dobre. Z tym, że mnie raczej nie pociąga ta „muzykologiczna” część. Kocham muzykę od Bacha po Mahlera, mam swoich ulubionych wykonawców, dyrygentów i kompozytorów. Ale moja prawdziwa pasja to WINYL - przedmiot, nośnik, wydawnictwo, tłoczenie, jakość nagrania.
Co się stało z salonem płytowym Vinylspot w Bronowicach? Zniknął bezpowrotnie czy jest jakaś szansa na jego odrodzenie?
Prozaiczne życiowe zakręty spowodowały, że zamknąłem funkcjonującą w tym samym miejscu moją agencję reklamową, a wraz z nią zmiotło z powierzchni ziemi i Vinylspot. Kiedy skończyły się dochody agencji, nie było pieniędzy na czynsz salonu. Ale płyty nadal są na Allegro.
Staram się, żeby to było miejsce nie tylko sprzedaży płyt, ale także rzetelnej informacji oraz kontaktu pomiędzy kolekcjonerami.
Czy jako wytrawny i doświadczony kolekcjoner, ma Pan jaką radę bądź przestrogę dla młodszych pasjonatów winyli?
Niech każdy wybierze swoją winylową drogę, ale przy tym niech pamięta, że w tym świecie nic nie jest preinstalowane i podane na tacy. Trzeba czasu i cierpliwości. Jeśli w jakimś przypadku okaże się, że to tylko chwilowa moda, to gramofon niechybnie wyląduje na śmietniku, a do łask wróci muzyka w telefonie. Ale jeśli winyl wciągnie - to pochłonie bez reszty i stanie się niemal niezbędny do oddychania.
Wojciech Padjas (ur. 1951) - w latach 70. i 80. był dziennikarzem radiowym Polskiego Radia Kraków i korespondentem sejmowym. Razem z Edwardem Miszczakiem tworzył i prowadził poranną audycję w Radiu Kraków "Co niesie dzień". Jest jednym z twórców RMF FM. Od 1991 r. był odpowiedzialny za sprzedaż reklam i promocję stacji. W latach 1992 – 2012 kierował swoją agencją reklamową. Przez kilka lat wraz z Krzysztofem Haichem prowadził w TVP cykliczny program „Pełna Kultura” prezentujący polską muzykę rozrywkową (mini koncerty i rozmowy z artystami). Potem wciągnął go świat czekolady - stworzył i wykreował sieć Pijalni Czekolady Wedel. Od 2009 r prowadził salon płytowy Vinylspot, a od 2010 prowadzi w RMFClassic audycję „Muzyka spod igły”.