Recenzje

Black Sabbath - Anno Domini: 1989-1995

Marcin Mieszczak
Marcin Mieszczak
04.07.2024

Od kilku lat fani Black Sabbath są rozpieszczani. Nie dotyczy to nowych, premierowych nagrań, ale świetnie przygotowanych archiwaliów. Wszystko za sprawą wydawnictw deluxe, które przypominają wielkie płyty sprzed lat wzbogacone o liczne dodatki i pięknie wydane. Przy każdej wcześniejszej premierze takiego wydawnictwa pojawiały się głosy, że wreszcie mogłyby się ukazać płyty nagrane z wokalistą Tonym Martinem. I oto jest czteropłytowy „Anno Domini 1989-1995”.

Z kilku powodów to box szczególny. Przede wszystkim ten okres w historii wielkiego Black Sabbath wydaje się niedoceniony i do końca nieznany. Nic dziwnego: zająć mikrofon po ikonicznych Ozzym Osbournie i Ronnie Jamesie Dio to nie lada wyzwanie. Jak poradził sobie Tony Martin? Do muzyki jeszcze przejdziemy. Co istotne, każda z tych płyt jest ciężko (lub bardzo ciężko) dostępna w wersji winylowej. Po trzecie w końcu albumy zostały na nowo zremasterowane, a „Forbidden” posiada nowy mix, za który osobiście odpowiada maestro Tony Iommi. Miałem przyjemność porównać "Headless Cross" oraz "Tyr" z pierwszymi tłoczeniami i jest na plus pod kątem mocy i ciężaru (chociaż first pressy również brzmią mocarnie nawet biorąc pod uwagę fakt, że sama muzyka nieco zelżała w stosunku do nagrań z poprzednimi wokalistami). Intrygująco wybrzmiewają poszczególne ścieżki (chóry, ślady gitary akustycznej, organy), a gitara Tonny’ego Iommiego konsekwentnie prowadzi ten rockowy pochód.

Z Ronniem Jamesem Dio Black Sabbath rozstał się po wydaniu koncertowego „Live Evil” w 1983 roku. W tym samym roku za mikorofonem Sabbs pojawiła się inna legenda. Ian Gillan nagrał z zespołem album „Born Again”, a jego efekt pozostaje dość dyskusyjny, chociaż wielu fanów go uwielbia. Więcej Purpli w Black Sabbath? Proszę bardzo, trzy lata później na płycie „Seventh Star” słyszymy… Glenna Hughesa. Następny przystanek to już Tony Martin. Ale jeszcze nie jesteśmy w ramach „Anno Domini: 1989-1995”. Przed „Headless Cross” pojawił się bowiem „The Eternal Idol”. I stąd już prosta droga do naszego boxu.

Okładka „Headless Cross” wprowadza słuchaczy w klimat albumu. Ma być złowieszczo i mrocznie. Tak, jakby Sabbs chcieli podkreślić, jakie są źródła kapeli. Od razu zauważalna jest bogata i dopieszczona aranżacja, pojawiają się orientalizmy, brzmienie bywa mocarne, wszystko siedzi idealnie w punkt. Chciałoby się zapytać gdzie czasy tego dzikiego bluesa jak „N.I.B.” czy „War Pigs” :) Przy takiej produkcji nie dziwi fakt, że nad całością trochę niebezpiecznie unosi się duch wygładzonego hard rocka lat 80., trzymany na szczęście w ryzach przed głównego sprawcę całego zamieszania Tonnego Iommiego. De facto z klasycznego składu Black Sabbath jest tu tylko on. Chociaż są tu zupełnie nowi ludzie i zupełnie inne czasy niż te klasyczne z Osbournem, to summa summarum panowie momentami dają czadu, aż miło ("Headless Cross", "Devil and Doughter"). A jak trzeba, potraktują nas balladą, w której dodatkowo zagra Brian May. No i jest przebojowo - wystarczy posłuchać „Call of the Wild”.

„Tyr” to można powiedzieć kontynuacja poprzedniczki, pojawiło się też kilka intrygujących elementów, jak chociażby klimatyczny chór rozpoczynający „Anno Domini”. Zmienia się ogólna tematyka tekstów (z okultyzmu przenosimy się w rejony inspirowane m.in. mitologią nordycką). Unoszący się nad całością duch soft metalu z syntezatorami w roli głównej może niektórych nieco zaskakiwać, ale są momenty, kiedy zespół nawiązuje do ciężkiego i powolnego grania, z którego został utkany etos Black Sabbath. Przykłady? Na pewno „The Sabbath Stones”. Na wyróżnienie zasługują też aż dwie ballady: nastrojowy „Oddin’s Court” oraz „Feels Good to Me”. Sabbs nie aż tak często wchodzi w ballady, ale jeśli już, to robi to dobrze.

Po albumie „Tyr” panowie rozstali się z Tonym Martinem, a za mikrofon powrócił Ronnie James Dio, by nagrać całkiem udany „Dehumanizer”. Nie minęły jednak dwa lata, a na rynku pojawia się „Cross Purposes”, na którym śpiewa bohater niniejszego boxu Tony Martin. Śpiewa trochę inaczej, bardziej zadziornie, mniej ornamentuje, kawałki są cięższe, generalnie jest to bardzo ciekawy album. To już nie ejtisowy hard rock, a osadzony w latach 90. metal z kilkoma naprawdę ciekawymi propozycjami. Mam tu na myśli przede wszystkim niezwykle melodyjny, zapadający w pamięć „Cross of Thorns”, ciężki, wczesnosabbathowy „Virtual Death” czy bluesujący „Dying for Love”. Co istotne to także pierwszy album Martina z Sabbathami, na którym gra na basie legendarny Geezer Butler i może to właśnie jego powrót sprawił, że płyta sama w sobie jest bardziej... blacksabbathowa.

Wolnymi, ciężkimi krokami dochodzimy do najbardziej nietypowej płyty Black Sabbath, które w ewidentny sposób najwięcej „zyskała” dzięki pojawieniu się w niniejszym boksie. Dotychczas w powszechnej opinii „Forbidden” uważany był za najdziwniejszy album w dyskografii ekipy, chociażby z powodu produkcji oddanej w ręce Erniego C z Body Count. Ja do końca tak nie uważam, bo słuchany za dzieciaka z CD przynosił mi wiele radości dzięki takim kawałkom jak ciężki, mocno osadzony „Illusion of Power” (tak tak, to tu słyszymy rapera Ice-T) czy pełen desperacji „I Won’t Cry for You”. Fakt faktem brzmienie było dość płaskie i nie licowało z tym, do czego przyzwyczaili nas panowie na swoich historycznych albumach. No ale teraz układanka się zmieniła. Ten „Forbidden” brzmi potężnie, a to za sprawą nowego miksu, który przygotował Iommi. Całość napędzana jest przez perkusistę Cozzy'ego Powella, którego gra została świetnie wyeksponowana w nowym mixie. Proszę posłuchać wspomnianego „Illusion of Power” czy „Guilty as Hell”, by poczuć ten charakterystyczny ogień. Ty już nie ma mowy o iluzji mocy - tu jest moc. Z kolei „Shaking Off the Chains” to powiew nowych trendów w muzyce metalowej. Ta płyta naprawdę lśni nowym blaskiem i jest głównym powodem, dla którego warto nabyć „Anno Domini 1989 - 1995”.

To kolejny naprawdę pięknie wydany box Black Sabbath. Całość otrzymujemy w tekturowym opakowaniu. Zawiera on oczywiście cztery winyle w oryginalnych okładkach (szkoda tylko, że w przypadku „Headless Cross” i „Tyr” nie powielono oryginalnych kopert) oraz dodatki tak bardzo lubiane przez kolekcjonerów. Mamy więc świetnie przygotowaną edycyjnie książkę ze zdjęciami, grafikami, lirykami oraz tekstem autorstwa Hugha Gilmoura, do tego duży plakat „Headless Cross” oraz książeczkę koncertową z trasy z roku 1989.

Z wyżej opisanych względów to oczywisty „must have” dla miłośników Black Sabbath, rocka przełomu lat 80/90 oraz kolekcjonerów unikatów, gdyż takim stał już się ten box. Super robota BMG i oczywiste pytanie, jaki box będzie następny: „Born Again”? „Dehumanizer”? Może coś bardziej klasycznego? Czekamy!

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2024 Portal Winylowy. All rights reserved.