Recenzje

The Rolling Stones - Black and Blue (Deluxe Edition)

Jakub Krzyżański
Jakub Krzyżański
25.11.2025

„Black and Blue” to ważny album w dyskografii The Rolling Stones, ale z pewnością nie najważniejszy. Bardzo dobry, ale nie najlepszy. I to jest właśnie jego problemem, bo o ile wierni fani zespołu znają go na pamięć, tak dla średnio zaawansowanych słuchaczy może on ginąć w natłoku innych, owianych większą legendą płyt. Mam nadzieję, że dzięki nowej, zremasterowanej i wzbogaconej o bonusy reedycji ta trochę niedoceniona perła zyska atencję, na jaką zasługuje.

Ja o sile i zaletach „Black and Blue” wiem od dawna, bowiem to najbliższy memu sercu album The Rolling Stones. Właśnie od niego zaczęła się moja trwająca już 20 lat relacja z muzyką zespołu. Jednak osobiste wspomnienia i wynurzenia zostawię sobie na inną okazję, a teraz skupię się na przedstawieniu samej zawartości muzycznej tego dzieła.

Druga połowa lat 70. to dla Stonesów czas stabilizacji – większej dojrzałości oraz zmiany podejścia do swojej twórczości. To moment, kiedy grupa wyszła ze stworzonej przez siebie rockowo-bluesowej bańki i zaczęła nasłuchiwać, jaka inna muzyka zdobywa ówczesny świat. Stąd na „Black and Blue” funkowe otwarcie w postaci „Hot Stuff” – numeru, który można traktować jako zalążek wydanego dwa lata później hitu „Miss You”. Są tu także dwie piosenki reggae: „Cherry Oh Baby” i „Hey Negrita”. Pierwsza z nich, cover utworu jamajskiego artysty Erica Donaldsona, robi najmniejsze wrażenie z całego zestawu, ale po sukcesie „I Shot The Sheriff” Claptona nic dziwnego, że również Stonesi zapragnęli sprawdzić się w tym gatunku. Takie jest właśnie „Black and Blue” – opiera się na próbach. Zupełnie, jakby zespół podczas sesji uznał: „dziś zagramy tak, a jutro inaczej”. I niekoniecznie musiało to wynikać z jakiejś desperacji. Po prostu o ile wcześniejszy album nosił tytuł „It’s Only Rock ‘n Roll”, tak przy „Black and Blue” panowie doszli do wniosku, że na rock’n’rollu świat się nie kończy. Starsze, klasyczne stonesowskie brzmienie zachował natomiast numer „Hand of Fate”.

Osobny wątek należy się dwóm balladom: „Memory Motel” i „Fool to Cry”. Od lat powtarzam, że Stonesi są mistrzami wolnych, miłosnych piosenek i za każdym razem, kiedy Mick Jagger pokazuje wrażliwą stronę swojej natury, robi na mnie (i nie tylko na mnie) piorunujące wrażenie. Ballady są bodaj największymi skarbami „Black and Blue”, z czego „Fool…” okazała się cenna także pod kątem komercyjnym. Wzruszająca piosenka z refrenem zaśpiewanym falsetem dotarła do Top10 po obu stronach Atlantyku, stając się jedynym dużym przebojem z płyty. Niestety, nie tak dużym i nie tak bardzo zapamiętanym, jak inna sztandarowa ballada Stonesów – „Angie”. I tu wracamy do wspomnianego już problemu „Black and Blue” – jest świetnie, ale nie najlepiej.

Zestaw bonusów zgromadzony na drugim winylu może jednak zadziałać jak wabik na tych, którzy dotąd nie przywiązywali do „Black and Blue” dużej wagi. Na początek dostajemy dwa odrzuty: „I Love Ladies” i cover „Shame, Shame, Shame”. O ile pierwszy to świetna, autorska soulowa piosenka, tak rezygnację z „Shame…” uważam za słuszną decyzję. Nagranie brzmi jak rozgrzewka przed właściwą sesją i nic nie wnosi do oficjalnej tracklisty. Obie pozycje rzucają natomiast więcej światła na ówczesny moment w karierze Stonesów, bo pokazują, że oni naprawdę chcieli wtedy spróbować innego grania. Za to kolejne bonusy – cztery jamy trwające średnio po 7 minut każdy – udowadniają, że pomimo eksperymentów, w żyłach muzyków wciąż płynie blues. Co ciekawe, gościnnie zagrali w nich Jeff Beck i Harvey Mandel. Chętnie posłuchałbym albumu, na którym są same jamy, bo tak naprawdę Stonesom niewiele trzeba, by porwać słuchacza.

Taki podział bonusów jeszcze lepiej pozwala zrozumieć tytuł nadany albumowi. „Black and Blue” – czyli trochę żywiołowego soulu i trochę spokojniejszego bluesa. Niby dwa różne style, ale doskonale ze sobą współgrające.

W porównaniu do pierwszego europejskiego wydania płyty, w warstwie wizualnej nie wprowadzono praktycznie żadnych zmian. Po zdjęciu folii z hype stickerem otrzymujemy dokładnie taką samą okładkę, jak w 1976 roku, z ciekawym zdjęciem na wewnętrznej stronie gatefoldu. Nawet labele podstawowej płyty pozostały identyczne. Nowością jest naturalnie drugi winyl z własnym designem etykiety oraz same koperty wewnętrzne – na jednej powielono archiwalną kartę studyjną z sesji nagraniowej. Co do brzmienia, zostało ono znacząco poprawione – materiał zyskał nowy remastering uwydatniający wszystkie ścieżki. Winyle są grube i ciężkie (180 g), dzięki czemu całość gwarantuje najwyższą jakość dźwięku.

Zespół reklamuje tę reedycję jako „ostateczną”, w pełni wyczerpującą temat albumu „Black and Blue”. Jeśli więc jesteście fanami The Rolling Stones i tej konkretnej płyty, to właściwie must have w Waszej winylowej kolekcji.

Dystrybutor: Universal Music Polska

Album dostępny w naszej wyszukiwarce płyt winylowych.

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2025 Portal Winylowy. All rights reserved.