To oficjalne pożegnanie z The Weeknd. Po 6 albumach, 4 nagrodach Grammy, jednej nominacji do Oscara i milionowych wynikach w streamingu Abel Tesfaye ogłasza, że porzuca swój projekt. Na odchodne zostawia fanom płytę „Hurry Up Tomorrow”, której towarzyszyć będzie również film kinowy zapowiadany na maj 2025 roku. Mnie przypadła rola recenzenta samego krążka i nie sądziłem, że to będzie aż tak twardy orzech do zgryzienia.
Przede wszystkim zostałem przez The Weeknd oraz jego wydawcę postawiony w niezręcznej sytuacji. „Hurry Up Tomorrow” to bowiem najlepszy i najdojrzalszy materiał w karierze artysty, ale zważywszy na redakcję, którą reprezentuję, nie mogę zignorować faktu, że edycja winylowa albumu okazała się sporym rozczarowaniem.
Zacznijmy od tego, że z dużym podnieceniem czekałem na tę płytę, mając w pamięci dotychczasowe dokonania The Weeknd. Zanim sięgnąłem po winyl, nie wytrzymałem i zajrzałem na TIDAL, gdzie moim oczom ukazały się aż… 22 utwory, bardzo dobre i równe pod względem artystycznym. Wśród gości tak wielkie nazwiska jak: Lana del Rey, Florence Welch czy uwielbiany przeze mnie duet Justice. Do tego w miniaturce ciekawa okładka, nawiązująca estetyką do klasycznych soulowych albumów końcówki lat 60. „Zobaczyć i usłyszeć to wszystko na winylu to będzie coś!” – pomyślałem. Ha!
Winylowa edycja okazała się tymczasem mocno okrojona w stosunku do streamingu. Zawiera tylko 11 piosenek oraz inną okładkę (chociaż równie dobrą, przedstawiającą intrygujący portret artysty z załzawionymi oczami). Siłą rzeczy moim pierwszym odruchem było sprawdzenie, czego na winylu zabrakło. Wycięto m.in. „Wake Me Up” – rewelacyjny numer z Justice, „Reflections Laughing” – kooperację z Travisem Scottem i Florence and The Machine (to akurat mniejsza strata), a także kilka krótkich łączników, które może niewiele wnosiły, ale nadawały całemu albumowi formę zwartej wypowiedzi. Najzabawniejsze jednak jest to, że winyl nie posiada „Hurry Up Tomorrow”, czyli piosenki, która nadała tytuł całej płycie. Trudno wobec tego ruchu przejść obojętnie.
Skupmy się jednak na tym, co zostało. Jak wspominałem, streamingowa wersja albumu zawiera mnóstwo dobrych kawałków, więc nawet po zredukowaniu tej liczby do połowy nadal jest czego słuchać. The Weeknd kontynuuje na płycie rozwijany przez ostatnie lata styl stanowiący mieszankę elektroniki, popu i współczesnego r’n’b, pokazując przy tym szeroką gamę swojego wokalu i wspomagając się topową produkcją. Singlem, który najlepiej reprezentuje artystę w takiej odsłonie, jest „Cry for Me”. Jednak na płycie nie brakuje kilku ciekawych odskoczni. Np. w utworze „Society” artysta odchodzi od czarnych brzmień i kieruje się w stronę tradycyjnego synth-popu, nawiązując do swojego starszego hitu „Blinding Lights”, co daje zaskakująco dobry rezultat. Na tle pozostałych tracków to dość skromna piosenka, ale jest miłą niespodzianką podczas odsłuchu. W opozycji do niej stoi intensywny, klubowy, inspirowany brazylijskimi rytmami „São Paulo”, nagrany wraz z gwiazdą tamtejszej sceny, Annitą. Tak bogaty i różnorodny zestaw, w dodatku dopracowany przez sztab zawodowców na pewno zrobi na Was wrażenie.
O tym, jak się prezentuje sam album, przekonacie się oglądając nasz unboxing:
Winyl brzmi natomiast rewelacyjnie. Tłoczenie to pierwsza klasa inżynierii – kładąc igłę na płycie ma się poczucie, że dźwięk wypełnia całą przestrzeń pomieszczenia odsłuchowego. Bez najmniejszego szmeru czy stłumienia słychać każdy detal tej produkcji. Po tak pozytywnych wrażeniach powraca jednak pytanie: dlaczego tego materiału nie mogło być dwa razy więcej, i to na podwójnym winylu?
Zastanawiam się, kogo w tej sytuacji zganić. The Weeknd? Reprezentującą artystę wytwórnię? W obu przypadkach to chyba zły trop. Winić należy współczesny rynek muzyczny, a zwłaszcza jego ultrakomercyjną odnogę, która coraz bardziej koncentruje się na platformach streamingowych. To nie pierwszy raz w ciągu ostatnich kilku latach, gdy wersja online albumu została uznana za podstawową, a nośnik fizyczny wydano właściwie przy okazji, dla garstki freaków. Cóż, moim skromnym zdaniem właśnie o tych freaków powinno się bardziej dbać. No, chyba że po premierze wspomnianego filmu całość materiału ukaże się jako bogaty box, wraz z dodatkami i bonusami z produkcji filmowej. Wówczas The Weeknd będzie mógł powiedzieć, że odszedł z wielką pompą. Chyba że aż tak daleko się nie wybiera i szybko wróci po drobnym rebrandingu. Czas pokaże.
Wydawnictwo: XO/Republic Records
Dystrybucja: Universal Music Poland