„Na tym albumie słyszę soul. Twoja skóra jest biała, ale duszę masz czarną” – mówi do Justina Biebera Druski, jeden z gości na „SWAG”. Choć te słowa wybrzmiewają już w połowie płyty, można je uznać za trafne podsumowanie całości. Swag w ulicznym slangu oznacza niepowtarzalny styl oraz charyzmę graniczącą z arogancją. Nie jestem do końca przekonany, czy ten tytuł pasuje do Biebera i jego nowej muzyki. Moje wrażenia po wysłuchaniu albumu lepiej oddaje określenie: autentyczny.
Justin Bieber, jak prawie każda gwiazda rozpoczynająca karierę w wieku nastoletnim, zmierzył się w swoim życiu z przynajmniej kilkoma kryzysami wizerunkowymi. Media przyzwyczaiły nas do skandali z udziałem piosenkarza, kompromitujących zdjęć oraz plotek stawiających go w złym świetle. Album „SWAG” ma być odpowiedzią Biebera na całą dotychczasową krytykę, jak również przypomnieniem, że to muzyka jest jego głównym zajęciem i powodem obecności w showbiznesie. Ten przekaz jest bardzo spójny ze sposobem, w jaki płyta została wydana.
Mimo zuchwałego tytułu, Bieber prezentuje swoje dzieło bez żadnego blichtru. Okładka jest bardzo oszczędna, na froncie nie umieszczono nawet nazwiska artysty. Labele obu winyli także posiadają wyłącznie napis „SWAG”, bez listy utworów, co akurat rodzi pewne problemy przy odsłuchu. Poza kilkoma zagadkowymi billboardami z wiadomym słowem, albumowi nie towarzyszyła też żadna kampania promocyjna. Wszystkie te posunięcia zostały oczywiście starannie przemyślane, a ich celem było odwrócenie uwagi od Justina-celebryty i skupienie się na Justinie-artyście.
Bieber w wywiadach wielokrotnie powtarzał, że jest wielkim fanem R&B. Nic więc dziwnego, że właśnie ten styl zdominował „SWAG”. Miłość artysty do czarnej muzyki jest na szczęście w pełni odwzajemniona. Jego głos doskonale brzmi, a specyficzne dla tego gatunku frazowanie przychodzi mu z dużą lekkością. Część utworów zawiera elementy trapu, dlatego w nagraniach pojawia się od czasu do czasu Auto-Tune. Jest to jednak zabieg wyłącznie stylistyczny i nie służy do maskowania wokalnych braków. Sam nie należę do entuzjastów tego efektu, dlatego wolę utwory, w których w ogóle go nie ma, ale cóż, rozumiem, że to taka konwencja. Podoba mi się natomiast, że Bieber przywołuje na płycie brzmienie początku lat dziewięćdziesiątych. Charakterystyczne klawisze w „ALL CAN I TAKE”, „405” czy „TOO LONG” natychmiastowo przenoszą mnie w tamten czas, podobnie zresztą jak często wykorzystywany automat perkusyjny. Album posiada też dwa surowe, akustyczne przerywniki w postaci „THINGS TO DO” i „ZUMA HOUSE”. Ich obecność chroni płytę przed monotonią, o którą nietrudno przy tylu utworach R&B o podobnej energii. Przydałby się jednak na „SWAG” jeszcze jakiś mocniejszy akcent, bo w gruncie rzeczy to bardzo stonowany album. Skoro już artysta zdecydował się na taki tytuł, mógłby pokazać trochę bezczelności, nawet gdyby miało to się wiązać z jeszcze większą dawką Auto-Tune’a.
Urozmaiceniem albumu są także duety z zaproszonymi gośćmi. Jak łatwo zgadnąć, to głównie ciemnoskórzy artyści sceny hip-hopowej. Ich obecność można traktować jako akceptację Biebera w środowisku R&B. Słychać też, że między piosenkarzem a jego kolegami nie ma żadnych różnic w energii i warsztacie wykonawczym. Ze wspólnych utworów największe wrażenie robi „DADZ LOVE” nagrana z Lil B. Z uwagi na zabarwienie gospel i pozytywny przekaz, można piosence nadać wymiar religijny, choć umieszczone z tyłu okładki zdjęcie Biebera z synkiem sugeruje też inną, bardziej dosłowną interpretację. Niezależnie, czy „DADZ LOVE” opowiada o Bogu, czy o rodzicielstwie, numer pozostaje najjaśniejszym punktem płyty.
Chociaż pochwalam wizualny minimalizm albumu i ideę, która za nim stoi, nie mogę przejść obojętnie wobec efektu ubocznego w postaci niepraktyczności. Po wyjęciu obu winyli z okładki nie wiem już, który jest który. Dodatkowy zamęt wprowadza brak podziału na strony płyt w spisie utworów. Brakuje też bookletu ze słowami piosenek. Chciałbym mieć możliwość poznania Justina-artysty również poprzez samo czytanie jego tekstów. Niestety, zamiast tego przyszło mi liczyć odstępy w rowkach.
Wszystkie te niedogodności można jednak wybaczyć po postawieniu igły na płycie. Tłoczenie winyli jest naprawdę wspaniałe. Nie spodziewałem się, że wypełnione elektroniką R&B może brzmieć tak przestrzennie i soczyście. Zapoznawałem się z tym albumem także na streamingu podczas wieczornego spaceru, ale to winyl najlepiej pokazuje jakość jego produkcji. Dźwięk to jeden z największych atutów „SWAG”.
Zaledwie dwa miesiące po premierze „SWAG”, Justin Bieber wydał sequel albumu – „SWAG II”. Może narodzić się pytanie, czy to nie za dużo w tak krótkim czasie, ale ja po przesłuchaniu „jedynki” z ciekawością sięgnę po kontynuację. Przyznaję, że w kilku fragmentach artysta pozytywnie mnie zaskoczył i na pewno przełamał swój wizerunek zagubionego celebryty. Czuć, że w nowym materiale pokazuje swoje prawdziwe ja i robi to w stylu, który do niego pasuje. „SWAG” to album przemyślany, spójny i dojrzały – nawet jeśli nieco zbyt zachowawczy, jak na swój tytuł.
Wydawca: Def Jam Recordings
Dystrybutor: Universal Music Polska
Album dostępny w naszej wyszukiwarce płyt winylowych.