Recenzje

Bruce Dickinson - The Mandrake Project

Marcin Mieszczak
Marcin Mieszczak
11.04.2024

Skubany. Zrobił to. Będąc frontmanem jednego z najbardziej rozpoznawalnych bandów heavymetalowych wszech czasów, mając na karku 66 lat i różne życiowe perypetie nagrał kolejną solową płytę. Zaskakuje bardzo pozytywnie: jest przede wszystkim mocarna, spójna, ale nie uciekająca od rozmaitych eksperymentów i erudycyjna zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej.

Zaczynamy „Afterglow in Ragnarock” - wpierw monumentalny powolny początek z kapitalnie wybrzmiewającymi bębnami, a potem już riffowa jazda z przebojowym wokalem Bruce’a. Wcale się nie dziwię, że to akurat ten kawałek stał się singlowym pociągiem napędowym albumu. Już wiadomo, że całość zabrzmi świeżo i z energią, a sam Bruce jest w kapitalnej formie. Tę kreatywność i dobrą kondycję swojego wokalu wyraża w mocno zróżnicowanych stylistycznie piosenkach, przez co „The Mandrake Project” słucha się za każdym razem z dużym zainteresowaniem, odkrywając różne smaczki brzmieniowe i aranżacyjne. Spora zasługa w tym także niejakiego Roy’a Z. (Zerimara) - wieloletniego współpracownika Dickinsona, który na tej płycie zajął się gitarami i basem, dopisał się jako autor do kilku kompozycji oraz wyprodukował całość.

Wspominałem już o przebojowości albumu? Wystarczy puścić sobie kolejny na płycie, mocno radiowy moim zdaniem, „Many Doors to Hell” i posłuchać, jak Bruce śpiewa

when the sun goes down
I wear my thorny crown.

„Rain On The Graves” to ciężki, metalowy utwór, którego niezwykłość podkreślona jest dodatkowo przez klimatyczną opowieść o tym, że inspiracja do jego powstania pojawiła się podczas wizyty wokalisty na grobie romantycznego poety Williama Wordswortha w pewien deszczowy, posępny dzień. Tutaj dygresja, która będzie miała rozwinięcie w dalszej części tekstu: podoba mi się w tym wydawnictwie jego konceptualność i dbałość o rozmaite detale. To - oprócz wartości artystycznej - stanowi oczywiście dowód dużego szacunku wobec odbiorców. Dobrze, lećmy dalej, bo najciekawsze… czai się na drugiej stronie pierwszej płyty. Rozpędówka i… czyżby Wilki? Żart oczywiście, ale ten westernowy początek kawałka trochę wytrąca nas z klimatu, ale słysząc wokal Bruce’a, całość wraca na mandrakowe tory, by chwilę później zaatakować cudownym, kwintesencjonalnym sabbathowym riffem, wolnym i ciężkim jak angielski walec. Ojej, jak ja lubię ten fragment. Ta dość eklektyczna całość szybko sprawiła, że to jeden z moich ulubionych kawałków na całej płycie, a przy tym chyba najbardziej wyrazisty.  Z kolei następny „Fingers In The Wounds” sposobem artykulacji jak i klimatem przypomina kolejną odsłonę Black Sabbath, tym razem z Ronnie Jamesem Dio za mikrofonem, wzbogacony o odjechane orientalne interludium. Pierwsza płyta kończy się zaskakująco i dziwnie znajomo. To za sprawą przearanżowania utworu Iron Maiden "If Eternity Should Fail”. Stąd porównania do żelaznej dziewicy pojawiają się naturalnie (zmiany tempa, solówki i te sprawy). Maidenowo może się także kojarzyć "Mistress of Mercy”, w którym Roy Z. wywija aż miło. Chwilę wytchnienia przynosi ładne, balladowe „Face in the mirror”. Bardzo lirycznie zaczyna się „Shadow of Gods”. Na tle fortepianu i smyków Dickinson śpiewa:

So journey on our wandering souls
Let our tears fall on our own

Mocny moment, potem piosenka otrzymuje prog-rockowe inklinacje i staje się prawdziwym monumentem. Co ciekawe, w pierwotnym dawnym zamiarze mieli pojawić się w tej kompozycji panowie Ronnie James Dio oraz Rob Halford (a po śmierci Dio był plan zaprosić Geoffa Tate’a z Queensrÿche). Nie wyszło, ale i tak jest zjawiskowo. Monumentem kończy się też cały album: strona D to przejmująca „Sonata (Immortal Beloved)”

Save me from this pain, save me now
Save me now
And savе me, help me livе again, again

Koncepcyjnie i wydawniczo wszystko prezentuje się zjawiskowo. Od samej zapowiedzi albumu (do winylowego singla „Afterglow in Ragnarock” został dołączony komiks), poprzez wydanie winylowe (wyszły dwa kolory na winylach: czarny oraz niebieski), które jest pomysłowo zaprojektowane z wytłoczonym medalionem i naszpikowane różnymi znakami i tropami, które same w sobie pewnie kryją jakąś układankę. Wspomniałem już o koncepcie tematycznym albumu: tu Bruce zabiera nas na granicę życia i śmierci, wieczności i śmiertelności, stąd są i poeci jezior i czarownice i nawiązania do Biblii. Uzupełnieniem całości jest strona internetowa https://www.themandrakeproject.com, gdzie m.in. znaleźć można komiksy. Czymś, co sprawia, że do tej płyty wraca się jeszcze chętniej, jest jej brzmienie. Od pierwszych dźwięków mamy do czynienia z potężnym soundem gitar, sekcji i klawiszy, wśród których w samym centrum sceny króluje kapitalnie zarejestrowany wokal Dickinsona. Po prostu mocarne. Świetne efekty robią rozmaite dźwięki syntezatorów, przez co całość wydaje się jeszcze bardziej niestandardowa.

Co tu dużo mówić: wśród wszechobecnie panującej tendencji do słuchania muzyki „singlowo” i z serwisów streamingowych są jeszcze artyści albumowi, dla których płyta stanowi konceptualną całość i wkładają w jej ostateczny kształt mnóstwo serca i pracy. A że mamy do czynienia z postacią na wskroś nietuzinkową, stąd i album na najwyższym poziomie w swojej kategorii.

Płytę "The Mandrake Project" znajdziecie w naszej wyszukiwarce.

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2024 Portal Winylowy. All rights reserved.