Po bardzo długiej przerwie Gutierez wraca z albumem, który zaskakuje swoją dojrzałością i subtelnością. „Mapa końca świata” to małe analogowe uniwersum, które warto odkrywać w ciszy i skupieniu – najlepiej w długie spokojne wieczory, z dala od codziennego zgiełku.
Pierwsze wrażenie buduje tu ciemna, minimalistyczna okładka. Na pozór nieciekawa, z czasem zaczyna odsłaniać coraz więcej – sugeruje głębię, do której chce się dotrzeć. Jej wizualna oszczędność działa na korzyść – przyciąga uwagę nie nachalnością, lecz spokojną koncentracją. Sama płyta została wytłoczona na przezroczystym winylu – moim zdaniem to jeden z najpiękniejszych “kolorystycznie” wariantów, jakie oferuje współczesna fonografia. Prostota formy idzie tu w parze z dojrzałością brzmienia – i to świetny początek dla tej dźwiękowej podróży.
Pierwszy utwór, „Olbrzym” to łagodne, nienarzucające się zaproszenie do świata Gutiereza. Nastrojowy wstęp, pełen oddechu i delikatnych gitarowych dźwięków, otwiera opowieść rozpisaną na dziewięć kompozycji. Każda fraza, każdy akcent brzmieniowy znajduje tu swoje miejsce. To album, który nie krzyczy, lecz mówi cicho, a przez to trafniej.
„Południowa ściana Lhotse” to jeden z tych utworów, które natychmiast transportują odbiorcę gdzieś indziej – w moim przypadku wysoko, w kierunku gór (wszak sam tytuł do tego nawiązuje). Te dźwięki wręcz domagają się przestrzeni – może pochmurnego nieba, może drobnego deszczu za oknem – by w pełni oddać swój melancholijny klimat.
Całość prowadzi słuchacza przez kolejne utwory z naturalną płynnością. Nie ma tu miejsca na szarpane zwroty akcji ani efekciarskie zabiegi – Gutierez z pełną konsekwencją tworzy atmosferę i opowiada historię dźwiękiem oraz słowem. W „W Wigilię pada deszcz” czuć to szczególnie mocno – wyciszone tło i tekst, który rezonuje z polską codziennością. Może dlatego ta muzyka wydaje się tak znajoma, bo mówi o rzeczach bliskich, nie uciekając w abstrakcyjne metafory.
Na uwagę zasługuje także warstwa liryczna. Teksty Bartka Woźniczki są dalekie od przypadkowości – każda linijka niesie emocje, jest przemyślaną refleksją, która nie upraszcza, lecz pogłębia przekaz. Czuć w nich dużą wrażliwość i szacunek do języka. W czasach, gdy coraz częściej teksty są jedynie dodatkiem do brzmienia, Gutierez pokazuje, że słowo nadal może mieć znaczenie i ciężar.
Szczególne miejsce na albumie zajmują „Apartamenty Bałtyk” – dla mnie to najważniejszy moment całej płyty. Wszystko tu gra: hipnotyzująca gitara, trafnie prowadzony wokal, klimat, który przenosi nad chłodne polskie wybrzeże – z jednej strony spokojne, z drugiej przepełnione niedopowiedzianymi emocjami. Zaskoczyła mnie obecność kobiecego głosu w tle – zazwyczaj nie przepadam za takim zabiegiem, ale tu zadziałał idealnie, jako zmysłowe dopełnienie, a nie dekoracja.
Cieszy mnie również obecność odniesień do naszych realiów i krajobrazów. Gutierez nie musi sięgać po anglosaskie schematy, by brzmieć autentycznie i nowocześnie. Ich dźwięki są osadzone w „tu i teraz”, a przy tym uniwersalne – poruszają emocje znane każdemu.
„Mapa końca świata” to płyta, którą trudno rozłożyć na części pierwsze – jej siła tkwi w całości. Nie słucha się jej dla jednego „kawałka wow”, ale dla atmosfery, którą konsekwentnie buduje. Nie mam wątpliwości, że zimowe zanurzenie się w tej muzyce – przy czerwonym winie i śniegu (albo co bardziej prawdopodobne - deszczu) za oknem – stanie się jednym z moich ulubionych sposobów na wyciszenie.
Podsumowując – to album, który nie szuka tanich efektów. Jest szczery, przemyślany i refleksyjny. Działa kojąco, uspokaja, zmusza do zatrzymania się. Może nie terapeutyczny – ale zdecydowanie potrzebny.
Duży ukłon w stronę Grzegorza Chrąśnika i Bartka Woźniczki – za album stworzony z głową i sercem.
Wyd. Music Corner Records