W 1998 roku w Polsce pojawił się wirus. Nazwali go „P.O.L.O.V.I.R.U.S”. Po latach pojawił się ponownie, tym razem w wersji analogowej. I znowu trzeba znaleźć na niego właściwą receptę.
Muzyka i słowa
Znamienici muzycy i twórcy legendarnego dziś yassu (m.in. Tymon Tymański, Leszek Możdżer, Jacek Olter, Jerzy Mazoll czy Olaf Deriglasoff) postanowili na swój specyficzny sposób zmierzyć się z trendami panującymi na ówczesnym rynku muzycznym w Polsce. Złapali więc eksperymentalnego duszka spod znaku szeroko rozumianego Franka Zappy w butelkę od taniego polskiego wina. Ten artystyczny mutant zakpił ze wszystkich, uwolnił się w studiu nagraniowym i przeniknął na płytę „P.O.L.O.V.I.R.U.S”. I odtąd w dobrym tonie jest się z nim zmierzyć. A że sztuka to przecież exegi monumentum, trwa ten spektakl już ćwierć wieku. Idzie mu całkiem dobrze: Kury otrzymały za tę płytę Fryderyka 1998 w kategorii Najlepszy album alternatywny (pokonując m.in. Osjan czy Katarzynę Nosowską). W pewnych kręgach „P.O.L.O.V.I.R.U.S” stał się wręcz kultowy, a obecna winylowa reedycja według zestawienia OLiS radzi sobie świetnie na sprzedażowych listach przebojów.
O samej zawartości albumu napisano wiele. Postaram się więc opisać ją w telegraficznym skrócie, aby przyjemność odkrywania semantyczno-dźwiękowych zakamarków kurnika pozostawić tym, którzy pierwszy odsłuch mają przed sobą. Zacznijmy zatem od najbardziej charakterystycznych wątków:
discopolowe rozkminy gościa z problemami higieny jamy ustnej w „Śmierdzi mi z ust” z ambitną solówką Możdżera,
disco-synthpopowa „Jesienna deprecha”, którą wieńczy zaskakująco ciekawy popis Mazolla na klarnecie,
eksperymentalne, a nawet awangardowe „Nie martw się Janusz”, traktujące dość osobliwie o antykoncepcji, z apelem, aby nie zasilać grona kondoniarzy,
kibolsko-polityczny rap,
całkiem nastrojowa poezja śpiewana, przerwana jednak wątkiem fekalnym pt. „Dlaczego”,
regałowe „Nie mam jaj” o przekleństwie posiadania męskich genitaliów,
złowieszczo-przebojowy „Szatan” (czarna mewa goni białą mewę - you know what I'm talking about...).
Po resztę artystycznych i estetycznych zaskoczeń odsyłam już bezpośrednio do albumu. Jak Państwo widzą z powyższej wyliczanki dostało się wszystkim i każdemu: zarówno w warstwie muzycznej, jak i samej tematyki, którą muzycy poruszyli w tekstach. Najciekawsze oczywiście jest to, że choć są to totalne jaja z humorem, przy którym nie każdy będzie rechotał do rozpuku, to momentami muzycznie mamy tu sztos. I właśnie z zestawienia dość osobliwego kiczu i artyzmu wziął się fenomen tego albumu.
Brzmienie
Dzięki uprzejmości wydawnictwa S7 Records album możemy recenzować z dwóch różnych wydań: pojedynczego czarnego winyla stworzonego w technice Direct Metal Mastering (DMM) oraz podwójnego pomarańczowego splattera, który został przygotowany tradycyjną, bardziej pracochłonną metodą lakierowania. Taka okazja nie zdarza się często. I tak: muszę napisać, że o ile DMM brzmi bardzo dobrze, to „lakier” bije go jakością dość wyraźnie. Muzyka intenstywnie wypełnia pokój, jest głośniejsza, scena jest szeroka, a wszystkie detale niezwykle wyraźne. Z racji charakteru nagrań w każdej piosence dzieje się dużo różnych rzeczy, co rusz pojawiają się inne instrumenty, elektronika czy odgłosy wokalne, w związku z tym ucho ma co wyłapywać. Stąd moja rekomendacja, aby w miarę możliwości zdecydować się na edycję na podwójnym winylu.
Jest jeszcze jedna przewaga podwójnego wydania: całą stronę D zajmuje studyjna wersja doorsowskiego „When the Music’s Over” - brawurowy, mocno psychodeliczny cover wiernie oddający niesamowity charakter oryginału. A zmierzyć się z twórczością The Doors i wyjść z tego bez szwanku to niemała sztuka. To też pokazuje, z jakiego formatu muzykami mamy do czynienia. Dodatkowo bębni tu Rory Walsh - Amerykanin mający na koncie współpracę m.in. z Lesterem Bowiem czy Roscoe Mitchellem.
Wydanie
To pierwsze winyle z logo S7 Records - nowego labela na rynku wydawniczym w Polsce. Rozegrali to koncertowo: nie dość, że zadebiutowali kultowym tytułem, na rynku bardzo pożądanym (jedyna winylowa edycja „P.O.L.O.V.I.R.U.S-a” ukazała się w 2011 roku nakładem Sopockiej Odessy i dziś kosztuje ok. 100 euro), to samo wydanie prezentuje się bardziej, niż porządnie. Zarówno wersja jednopłytowa, jak i podwójna w solidnym gatefoldzie zostały wzbogacone bookletem z liner notes autorstwa Leszka Gnoińskiego oraz archiwalnymi i współczesnymi zdjęciami, a także - co jest niezwykle miłym dodatkiem - pamiątkową pocztówką (w końcu mamy do czynienia z wielobarwną migawką z głębokich lat 90.). Płyty w czarnych kopertach wyściełanych folią aż czają się, by czym prędzej zaprezentować kreatywność tych niesfornych Kur na Państwa gramofonach.
Wydawnictwo: S7 Records
Płytę znajdziesz w naszej wyszukiwarce płyt winylowych.