5 milionów sprzedanych egzemplarzy to zasługa wyłącznie Mötley Crüe, a nie Electra Records – miał powiedzieć Nikki Sixx, basista i jeden z założycieli grupy. W ten sposób zarzucił ówczesnej wytwórni, że w ogóle nie przyłożyła się do promocji pierwszego wydania „Shout at the Devil”. Za to BMG – label odpowiedzialny za tegoroczną reedycję – nie powtórzył tamtego błędu i potraktował album z należytą estymą. Z okazji 40-lecia płyty przygotował dla nas nie tylko wersję podstawową na kolorowym winylu, ale również picture disc oraz limitowany box z gadżetami i rarytasami.
Muzyka
„Shout at the Devil” to dla fanów Mötley Crüe płyta legendarna. Nie dość, że wywindowała zespół na sam szczyt popularności, to jeszcze wprowadziła heavy metal i glam metal do mainstreamu. Słuchając jej po czterdziestu latach, możemy powrócić do czasów, gdy w tekstach piosenek królował hedonizm, a koncerty i teledyski były zdominowane przez krzykliwe stroje i natapirowane pióra wykonawców. To tylko z pozoru daleka podróż, ponieważ sama muzyka Mötley Crüe w ogóle się nie zestarzała. Numery na „Shout at the Devil” wciąż brzmią świeżo i interesująco. Nie licząc krótkiego i nieco niepokojącego wstępu „In the Beginning”, cały album to właściwie jeden duży kop rockowej energii.
Dwa single, które promowały oryginalne wydanie – piosenka tytułowa oraz „Looks That Kill” – charakteryzują nie tylko nośne riffy, ale również ostre solówki. Ta mieszanka mocnego brzmienia i przebojowych melodii szybko stała się znakiem rozpoznawczym Mötley Crüe. Talent zespołu potwierdza także zamykający stronę A beatlesowski cover „Helter Skelter”. Chociaż wiemy, że tak naprawdę to dzieło duetu Lennon-McCartney, w tym wykonaniu i aranżu idealnie pasuje do pozostałych, autorskich piosenek Mötley Crüe.
Na stronie B znajdziemy inną ciekawą pozycję, która mimo że osiągnęła umiarkowany sukces na listach przebojów, dziś jest niesłusznie zapomniana. Mowa o piosence „Too Young to Fall in Love”, od której bije nieco bardziej posępny nastrój. Wszystko za sprawą klimatycznego refrenu opartego nie na głównym wokalu Vince’a Nelia, lecz chórkach. Mroczne jest także zamknięcie albumu, bowiem „Danger”, opowiada o niebezpieczeństwach czyhających na mieszkańców z pozoru luksusowego i elitarnego Hollywood. Wszystko to pięknie koresponduje ze stylistyką obraną przez zespół.
Brzmienie
Winyl brzmi dokładnie tak, jak powinien brzmieć każdy okołometalowy album, czyli dynamicznie i czysto. Bębny są odpowiednio głośne, zaś wokal i gitara nie zwalczają się nawzajem, tylko funkcjonują na tych samych warunkach. Absolutnie nic nie przeszkadza w odbiorze tej mocnej, żywiołowej muzyki.
Wydanie
Dla Mötley Crüe oprawa wizualna ich twórczości zawsze miała istotne znaczenie, co oddaje także okładka niniejszej reedycji. Zamiast minimalistycznego, choć kontrowersyjnego pentagramu, który umieszczono na froncie starego winylowego wydania, wykorzystano alternatywny projekt z czterema portretami członków zespołu z typowym dla siebie wizerunkiem. Piekielnego klimatu dodaje także czerwono-czarny gruby winyl. Na przykładzie tej płyty można się przekonać, jak cenne są wszelkie efekty i dodatki towarzyszące produkcji płyt. To dzięki nim relacja między artystą a odbiorcą jest tak silna i niemal namacalna. Ta reedycja to nie tylko nośnik z muzyką, ale zaproszenie do konkretnego, wykreowanego świata.
Picture Disc
Dzięki uprzejmości Filipa Sarniaka z BMG mamy możliwość odsłuchu tego albumu również z wydanej na tę okazję wersji picture disc. Przygotowany by cieszyć fanów-kolekcjonerów zwłaszcza w aspekcie wizualnym jest także całkiem przyjemnym doświadczeniem sonicznym. Chociaż obiektywnie - biorąc pod uwagę uwarunkowania techniczne - picture discki brzmią słabiej od standardowych wydań (piszemy o tym w artykule Jak powstają płyty picture disc?), to summa summarum w tym konkretnym przypadku jest zaskakująco dobrze: szeroka scena, odpowiednia dynamika i brak niepotrzebnych szumów czy odgłosów smażenia.
Płytę "Shout at the Devil" znajdziesz tutaj.