
Przed nami intrygująca podróż po bezdrożach dawno zapomnianej Ameryki. Na wyprawę zaprasza Robert Plant — angielski przewodnik, który zdaje się znać każdy zakurzony trakt prowadzący w stronę muzycznej delty Mississippi.
Już pierwsze sekundy otwierającej album „Chevroleta” zdradzają, że to nie będzie zwykła przejażdżka. Utwór, pierwotnie zarejestrowany przez Memphis Minnie, urodzoną jeszcze w XIX wieku bluesmankę z Luizjany, wyznacza kierunek całej płyty. Na Saving Grace próżno szukać autorskich kompozycji Planta i spółki – to zbiór dawnych pieśni amerykańskich legend folku i bluesa, takich jak Blind Willie Johnson, ale też współczesnych artystów.
Nie chodzi tu jednak o oldschoolowe granie z patyną. Pod tą dopieszczoną produkcją kryje się próba uchwycenia ducha tej muzyki – tajemniczego, niepokojącego, jak u 16 Horsepower, z podobnym mrokiem w tle. Plant określił album mianem „śpiewnika rzeczy zaginionych i odnalezionych” – słychać tu szacunek do tradycji, ale też świeży pomysł na jej ożywienie.
Wielki udział ma w tym zespół. Plant od lat otacza się muzykami, którzy potrafią współtworzyć świat jego dźwięków, a tym razem szczególnie błyszczy Suzi Dian. Ich wspólne wokale to czysta kraina łagodności – jak rozmowa dwojga ludzi, którzy nie muszą niczego udowadniać.

Płyta płynie spokojnie, bez pośpiechu. Daje czas, by wsłuchać się w każdy dźwięk banjo, gitary elektrycznej rytm wytyczony przez sekcję. To muzyka, w której można się zatracić – i nie chcieć wracać. Mnie najbardziej urzekły posępne, niemal rytualne „Chevrolet” i „Soul of Man”, a także urokliwa ballada „Ticket Taker”. Gospelowy, minimalistycznie zaaranżowany „I Never Will Marry” przynosi ukojenie, niczym ostatni promień słońca nad zatoką. Ale prawda jest taka, że każda z tych piosenek ma swój niepowtarzalny urok – i najlepiej smakują razem, z krótką przerwą tylko na przewrócenie winyla na drugą stronę.
Pod względem brzmienia Saving Grace to majstersztyk. Produkcja jest czysta, przestrzenna, każdy instrument ma tu swoje miejsce i tworzy sugestywny podkład pod wokale Roberta i Suzi. Wystarczy zamknąć oczy – i już jesteśmy w barze na końcu świata, gdzieś w zapomnianym miasteczku w Luizjanie. W powietrzu unosi się zapach dymu, ktoś mruczy coś pod nosem, a z małej sceny sączy się tajemniczy folk.
Często w redakcji zastanawiamy się, którzy wielcy artyści starzeją się z klasą. Plant na Saving Grace udowadnia, że wdzięk to było zawsze jego drugie imię.
Płyty Roberta Planta znajdziesz w naszej wyszukiwarce płyt winylowych.