
Pod koniec XX wieku w nagłówkach gazet i czasopism muzycznych pojawiły się hasła w stylu: „Zamaskowani mordercy nagrali płytę!”. Również w stacjach telewizyjnych – przede wszystkim popularnych wówczas nad Wisłą Viva Rock i MTV – mówiono o mordercach z Roadrunnera. W takich słowach zapowiadano zespół Slipknot, który ponad ćwierć wieku temu wypuścił swój pierwszy duży album studyjny zatytułowany po prostu „Slipknot”.
To dobra okazja, aby powspominać te surowe czasy, gdy era internetu i mediów społecznościowych dopiero miała nadejść. Slipknot szokował. Zarówno w sensie wizerunkowym, jak również muzycznym. Dziewiątka muzyków przebranych w kombinezony więzienne w kategorii „szczególnie niebezpieczny” oraz nakładająca dziwaczne maski rodem z horroru działała niczym magnes na wyobraźnię fanów metalu. Przede wszystkim zaś tej odmiany gatunku, która wówczas przeżywała prawdziwy rozkwit – new metalu. Intrygująca była też muzyka. Nieco inna, niż popularne wówczas zespoły new metalowe, o wiele bardziej szorstka, koślawa, pełna udziwnień i zapadających w pamięć twistów, ale jednak wciąż utrzymująca się w rdzeniu metalowego rzemiosła. Slipknot zastosował tu wiele efektów dotąd niekojarzonych z metalem, takich jak sample z konsoli Craiga Jonesa, cała paleta instrumentów perkusyjnych w wykonaniu Clowna, czy też mistrzowski turntablizm autorstwa Sida Wilsona. To w połączeniu z ostrą sekcją instrumentalną tworzyło efekt zderzenia – słuchacze potrzebowali tych nokautujących dźwięków, aby zidentyfikować swój ból i frustrację, typowe dla czasu przełomu wieków.
Czas zasuwa.

Z tamtego legendarnego składu Slipknot, który tworzył pierwszy duży album studyjny, w grupie zostało dziś tylko pięciu muzyków. Dwóch odeszło z zespołu (Chris Fehn, Craig Jones), dwóch nie żyje (Paul Gray, Joey Jordison), wielu z nich dawno ujawniło swój wizerunek, a Corey Taylor w międzyczasie zdecydował się też pokazać swoje grzeczniejsze oblicze. Cóż, niezależnie od upływu czasu album „Slipknot” wciąż kopie. Dziś ten materiał to klasyk, który we wznowieniu na czarno-czerwonym winylu – efekt rozlanej krwi (…a jakże!) – przypomina jaką siłę rażenia miał wówczas Slipknot. Mój gramofon niemalże eksplodował w zderzeniu z tym materiałem. Slipknot wyprowadza tu takie ciosy, jakich nigdy później nie udało się kapeli zarejestrować. Ten album to esencja dzikiego, pobawionego kompromisu muzycznego szału. Mick Thomson na gitarach przeszedł samego siebie, a Joey Jordison nagrał najlepsze partie perkusyjne w całej swojej dyskografii. To w zestawieniu z Coreyem Taylorem u szczytu formy wciąż musi brzmieć dobrze. Ba! Brzmi wprost rewelacyjnie.
Przede wszystkim trzeba tu wspomnieć o standardach twórczości kapeli: fenomenalnym hymnie zespołu „Wait and Bleed”, będącym przykładem szerokiej skali wokalnej Coreya Taylora i zróżnicowania instrumentalnego kapeli, a także takich o bezpośrednich strzałach takich jak „Spit It Out”, „Surfacing”, „Liberate” czy „Diluted”. To drapieżne, oparte na metalowych riffach i wściekłym wokalu numery, które na trwałe wpisały się w dzieje nowego metalu. Wciąż szokuje też nieco przeszło trzydziestosekundowe otwarcie albumu, oparte na samplach, na których rozkładają się zapętlone słowa „The whole thing I think it's sick”. Później już tylko instrumentalny szał. Dziki, naładowany agresją Slipknot. Echo swoich czasów.
Koniecznie trzeba dodać, że edycja albumu wydana na jego 25-lecie zawiera drugą płytę, na której zostały umieszczone wersje demo i alternatywne mixy niektórych utworów. Świetną pracę pod względem mixów wykonał Jay Baumgardner. A co z wersjami demo utworów? Można posłuchać, ale finalnie nieco wypaczają wyobrażenie o tym albumie. Stanowią tylko ciekawostkę, która nie potrafi udźwignąć brzmienia oryginalnego materiału. Ten jubileusz jest więc doskonałą okazją, aby przypomnieć sobie, jak odważnie Slipknot wchodził na rynek muzyczny na przełomie XX i XXI wieku. Doskonała ilustracja nowych brzmień metalu z tamtego okresu, a zarazem przykład form prowokacyjnych stosowanych ćwierć wieku temu. Mam dreszcze na skórze!
Winyle Slipknot znajdziesz w naszej wyszukiwarce płyt winylowych.