Recenzje

Behemoth - The Shit Ov God (Gold Black LP)

Julia Cieślik
Julia Cieślik
02.07.2025

Metal żyje i ma się dobrze. Naprawdę. Behemoth po raz kolejny udowadnia, że na polskiej scenie ekstremalnej nie ma sobie równych. Zanim w ogóle igła dotknęła winyla, widziałam już w mediach społecznościowych mnóstwo zachwytów i zdjęć tego wydania. Zwykle podchodzę do takich zbiorowych uniesień z dystansem – bo wiadomo, hype bywa złudny. Ale tym razem podpisuję się pod tym – to było niecałe 40 minut muzycznej uczty. I tak, cieszę się, że msze o nawrócenie muzyków Behemotha (serio, były takie!:D) nie przyniosły skutku. Dziwne, prawda?

Zacznijmy od tego, co widać jako pierwsze. Gatefold z grubego, 350-gramowego kartonu z hot-stampingiem i spot UV to nie jest zwykła okładka – to małe dzieło sztuki. Do tego 24-stronicowa książeczka, wypełniona grafikami i zdjęciami o bardzo wysokiej jakości, budzi moją wyobraźnię – w jaki sposób nie zdradzę, niech każdy posiadacz poczuje to na swój sposób, ale samo przeglądanie tego wszystkiego sprawia ogromną satysfakcję. Każdy detal – zdjęcia, układ, typografia – mówi: „ktoś tu naprawdę miał pomysł i szacunek do odbiorcy”. Ostatnio limitowanych wydań jest na rynku więcej niż potrzeba, ale tu czuć, że chodziło o coś więcej niż tylko szybki zysk.

Sam winyl – złoto-czarny split – robi świetne wrażenie wizualne. Leży na talerzu jak należy, bez falowania, bez niespodzianek. Dźwięk robi wrażenie – czysty, ciężki, selektywny. Brzmienie? Mogę wejść w trans.

Osiem utworów bezkompromisowej brutalności podanej z klasą. To może najkrótszy album Behemotha od czasów Evangelion, ale każda minuta jest intensywna. Nie patrzyłam na czas przed odsłuchem – a po wszystkim byłam przekonana, że minęła co najmniej godzina. Nergal warczy jak opętany, growle są głębsze, bardziej demoniczne niż kiedykolwiek. Gitary Setha to rozpędzona machina wojenna, a Inferno... Inferno robi swoje i robi to tak, że trudno nie poczuć ciar. Atmosfera? Gęsta, duszna, lepka. Black metalowe korzenie nie zostały zapomniane – wręcz przeciwnie, stanowią fundament. Każdy instrument ma przestrzeń, jest selektywnie, ale też masywnie. Nic się nie zlewa, nie ma tej metalowej „papki”, która czasem pojawia się przy zbyt ciężkim graniu.

Tytułowy „The Shit Ov God” to absolutna esencja Behemotha – bluźnierczy manifest przeciwko hipokryzji, z takim ładunkiem emocjonalnym, że trudno pozostać obojętnym. Ten winyl nie będzie się u mnie kręcił codziennie. Raz, ale za to głośno i dobrze – tak trzeba słuchać Behemotha. Dla mnie to rytuał, który wymaga nastawienia. Każdy ma swój sposób na komunię z ciemnością.

Na koniec – chcę więcej, ale wiem, że dostałam dokładnie tyle, ile powinnam. The Shit Ov God to nie rewolucja na miarę The Satanist. To raczej kolejny etap – dojrzalszy, bardziej wyważony, a jednak wciąż piekielnie intensywny. Destylacja wszystkiego, co w Behemoth najmocniejsze.

Cena? Około 150 zł – uczciwa stawka za tak dopracowane wydanie. W czasach, gdy winyle kosztują krocie, a w zamian dostajesz cienką wkładkę z pospolitymi zdjęciami i wątpliwą jakością tłoczenia, ten album stoi w pierwszym szeregu.

Podsumowując – The Shit Ov God to nie jest płyta, która ma zmienić świat. Ale ma moc zmienić Ciebie – przynajmniej na te 38 minut. I nawet jeśli zaraz po odsłuchu włączyłam LP Ireny Santor, to cieszę się, że ten krążek stoi na mojej półce. Jak mroczny totem przypominający, że czasem trzeba zrzucić cywilizowaną maskę i zanurzyć się w oczyszczającej, pierwotnej brutalności i stać się elitą cieni. Czego sobie i Wam życzę.

Winyle Behemotha znajdziecie w naszej wyszukiwarce płyt winylowych.

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2025 Portal Winylowy. All rights reserved.