Piotr Dubiel jest z zawodu grafikiem, a przy okazji kolekcjonerem płyt oraz obywatelem świata. Dorastał w Kanadzie, później przez pewien czas przebywał w Japonii, gdzie uczył języka angielskiego, następnie przeniósł się do Poznania, a obecnie mieszka w Paryżu. W każdym z odwiedzonych krajów dociera do wielu unikatowych płyt, a swoje najciekawsze zdobycze prezentuje na Facebooku w "Grupie winylowej... i nie tylko".
Imię i nazwisko:
Piotr Dubiel
Rocznik:
Pewnie mój wiek się trochę przyczyni do wyboru tego nośnika. Kręcę się po tej planecie od 1974 roku.
Płyty winylowe zbieram od:
Jeżeli dobrze pamiętam, to pierwszą płytę kupiłem jak miałem 10 albo 11 lat, za pieniądze zarobione na roznoszeniu gazet. Byliśmy wtedy świeżo po emigracji do Kanady i mój pierwszy kolega w podstawówce trochę mnie w to wszystko wciągnął. Jego starsza siostra miała sporo płyt i jak chodziłem do niego w odwiedziny, słuchaliśmy razem muzyki, głównie hard rocka i metalu. Pamiętam, jak przyjechała do jego siostry na wymianę dziewczyna z Japonii i przywiozła ze sobą kasety do słuchania. Z wyglądu typowa japońska nastolatka, tyle że już wtedy słuchała Slayera. Pożyczyła nam, smarkaczom, te kasety żebyśmy sobie mogli je przegrać (bardzo miło z jej strony) i strasznie się w tą muzykę wkręciłem. Mieszkaliśmy wtedy w małym miasteczku, gdzie nie było za bardzo gdzie i jak kupować płyt, ale jak tylko udało się rodziców naciągnąć na wejście do sklepu z płytami w Toronto, czułem się jak w raju. Rok później przenieśliśmy się do Ottawy i tam miałem już normalny dostęp do płyt i dysponowałem kieszonkowym. Wtedy to się tak na dobrą sprawę zaczęło. Miałem później przez jakiś czas fazę na CD i płyt winylowych w ogóle nie kupowałem. Na szczęście przeszło. Mając mniej więcej 17-18 lat postanowiłem, że już nigdy metalu nie będe słuchać i sprzedałem wszystko, co dotychczas uzbierałem. Za naprawdę śmieszne grosze. Do dziś tego wszystkiego nie udało się odzyskać, bo do metalu oczywiście po jakimś czasie wróciłem. I od tego czasu grzebię nieustannie, kiedy tylko mogę, a z trudem sprzedaję.
Obecnie mam w kolekcji…
W przeddzień moich 30-tych urodzin przeprowadziłem się do Japonii i nie wziąłem ze sobą ani jednej płyty. Mam obecnie dwie kolekcje: wszystko ,co kupiłem po wyjeździe i wszystko, co się uzbierało wcześniej (minus to, co targam w walizkach za każdym razem, jak odwiedzam rodzinny dom). Szacuję, że jest tego łącznie jakieś 7000 sztuk, z czego jakieś 5000 jest obecnie ze mną, a reszta u mojej mamy, za oceanem.
Pierwsza /świadomie kupiona/ płyta winylowa…
To jest dobre pytanie, bo tak naprawdę już nie pamiętam na 100% jaka była moja pierwsza płyta. Pierwsza kaseta, to był „Thriller” Jacksona, a następne to były Twisted Sister „Stay Hungry” i Quiet Riot „Condition Critical”. Jest to całkiem możliwe, że pierwsza płyta długogrająca, jaką sam kupiłem, to był Stryper, bo mieszkałem w małej mieścinie i to była jedyna długogrająca płyta, jaka się pokazała w naszym lokalnym sklepie, która wyglądała na jakieś w miarę ciężkie granie. Potem był chyba jakiś Van Halen. To, co zgrałem sobie na kasetach od Japonki, było kompletnie niedostępne tam, gdzie mieszkałem.
Winylowy Święty Graal w mojej kolekcji…
Mam trochę rarytasów z czasów metalowych, ale dwie płyty mi teraz przychodzą do głowy. Jedna pochodzi z Zambii, gdzie była w 70-tych latach bardzo ciekawa scena muzyczna. Gwiazda ichniejszego rocka psychodelicznego, Paul Ngozi, nagrał trochę płyt i wszystkie są trochę świętymi graalami i nawet kilka z nich posiadam. Ale jego perkusista nagrał solową płytę na której gra Ngozi i cały jego zespół. I długo myślano, że wyszła tylko jedna. Ale okazało się, że jest też druga. Wyszła bez okładki. Nikt okładki nie widział. Mój kumpel, jak był w Zambii, rozmawiał nawet z człowiekiem, który to prawie 50 lat temu wydał... on też nie pamiętał, żeby kiedykolwiek była do tego jakaś okładka. Ta płyta praktycznie nie istnieje. Ten kolega ją wystawił na licytację i nie miałem szans. Jakiś czas później okazało się, że kupujący mu nie zapłacił i kolega zaoferował mi ją w bardzo korzystnej cenie. Druga to coś, co wyszło w Ameryce w 1967 pod tytułem Christian Yoga Church. To była sekta w małej miejscowości w górach w Nevadzie, która prywatnie wydała płytę z muzyką do medytacji. Tylko ta płyta jest psychodeliczna i częściowo improwizowana i trochę wyprzedziła ten cały nurt o kilka lat. Długo była kompletnie nieznana. Kupiłem ją okazyjnie od znajomego jakieś 15 lat temu. Reedycji nadal nie ma i chyba nikt dotychczas nie odnalazł nikogo, kto by miał trochę starych egzemplarzy na sprzedaż. Sam się kiedyś znalazłem w miejscowości z której ta płyta (i sekta) pochodzi i popytałem ludzi, czy coś na ten temat wiedzieli. Bez skutku. Ale ta dziwna, tajemnicza płyta jest w moich rękach! Cieszę się też niezmiernie z Alma-Artów które mam, z ręcznie robionymi okładkami.
Najładniej wydana płyta w mojej kolekcji…
Mam pięć wyżej wspomnianych Alma-Artów z okładkami i uważam że są po prostu wspaniałe. Takie małe dzieła sztuki. Poza tym, chyba nikt nie wydawał płyt tak, jak Japończycy w latach 60/70-tych. Mieszkałem dwa lata w Japonii i kupowałem tam dużo boxów z nagraniami terenowymi muzyki tradycyjnej. Są one tak niesamowicie wykonane, że aż trudno uwierzyć, że coś takiego istnieje. Piękne pudełka, twarda oprawa, książki, wkładki, bajery, no i oczywiście obi które czasami jest w postaci owijki, a czasami na przykład poziome. Japończycy mają też niezłe poczucie estetyki, są mocni w typografii i projektowaniu ogólnie, więc wszystkie te wydawnictwa są po prostu dopracowane w najmniejszych szczegółach. Jakość poligrafii w Japonii jest też lepsza – mówię to całkiem obiektywnie, jako grafik, który miał parę projektów tam drukowanych. Używają drobniejszych siatek i mają nieco rozszerzoną gamę kolorystyczną w porównaniu do nas. Piękne rzeczy.
Płyty winylowe szczególnie lubię za…
Fizyczność płyt jest ich wielkim atutem. Bardzo je lubię jako przedmioty. Zbieram też książki o sztuce i okładka płyty jest mniej więcej wielkości takiego porządnego albumu, co jest bardzo zadowalające. Lubię też cały rytuał słuchania. Słuchając muzyki w pracy czy w metrze ze streamingu bardzo łatwo jest kapryśnie skakać z jednego kawałka do drugiego. Kiedy wyciągnę płytę z półki, odkurzę szczoteczką i nastawię na krawędzi ramię to jest początek czynności w której uczestniczę, a nie pasywne słuchanie. Od momentu, kiedy słyszę ten dźwięk igły wpadającej w rowek, zazwyczaj słucham tej płyty w całości. Strasznie mi się też podoba mechaniczne, analogowe odtwarzanie dźwięku. Nie wiem, może dorabiam tu jakąś filozofię, ale strasznie mi się to podoba. Bardzo podoba mi się też metafora ogrodu. Moja kolekcja jest ogrodem, gdzie dobieram rośliny, jakie w nim będą rosły. Niektóre rosną dziko. Czasami trzeba wyrwać chwasty, czasami jakieś drzewko czy krzak poniesie i zacznie się rozrastać jak zwariowane. Ale to wszystko jest całością o którą ja dbam i tworzę, albo chociażby szturcham w kierunku wybranym przeze mnie. Odzwierciedla też moje gusta i upodobania. I pomijając jakąś katastrofę (odpukać), nikt mi tego nie zabierze, bo to nie siedzi na serwerze na drugim końcu świata, ani się nie może na przykład rozmagnetyzować czy nagle przestać grać. Mam sporo płyt starszych ode mnie, które nadal grają wybornie. W miarę możliwości zawsze wolę oryginalne wydania i strasznie mnie kręci, kiedy wiem, że nie tylko muzyka pochodzi z jakiejś dalekiej krainy i innego czasu, ale sam nośnik też.
Płyty winylowe zazwyczaj kupuję w…
Mam dosyć szerokie gusta i sporo poszukiwanych przeze mnie płyt znajduje się daleko od mainstreamu, więc kupuję płyty wszędzie, gdzie się da. Uwielbiam oczywiście czesać sklepy z płytami i staram się wspierać lokalnych sprzedawców. W Polsce kupowałem sporo w necie ze względu na dużo bardziej ograniczoną ofertę w kraju, ale zauważyłem, że coraz lepiej jest pod tym względem i zdarza mi się teraz zamawiać coś z Polski, mieszkając za granicą. Czeszę portale aukcyjne, nie tylko Allegro i eBay, Discogs oczywiście, strony sklepów i niezależnych dystrubucji, Bandcamp, fora internetowe, gdzie ludzie ogłaszają płyty na sprzedaż, grupy na Facebooku, Instagram, często w Google'u staram się znaleźć jakieś kolejne źródła. Chodzę na giełdy, po targach staroci, jak gdzieś jadę autem i jest tablica ogłaszająca targowisko, to muszę się zatrzymać. Kiedy gdzieś wyjeżdżam na urlop, to zawsze część budżetu wyjazdowego jest przeznaczona na płyty. Przykładowo, w zeszłym roku spełniłem marzenie, jakim był wyjazd do Peru, i jak skończyłem łazić po górach i odwiedzać miasta Inków, wróciłem do Limy, gdzie dałem sobie kilka dni tylko na „płytowanie”. Odwiedzałem targi, sklepy, odebrałem osobiście jedno zamówienie z Discogs i nawet byłem u kilku handlarzy w domu! Miałem dodatkowo farta i zaliczyłem lokalną giełdę. Wróciłem lekko zadłużony, z bagażem obładowanym wspaniałymi, egzotycznymi płytami, których bym nigdy w Europie nie znalazł. Polowanie na płyty podczas podróży jest zdecydowanie moją ulubioną metodą uzyskiwania nowych tytułów do kolekcji. Każde miasto, każdy kraj ma zupełnie inne płyty, co jest niezwykle podniecające!
Mój winylowy bohater/bohaterka…
Trudno jest wyróżnić jedną osobę, a nawet kilka, bo bohaterem/bohaterką jest każda osoba, która nagrywa muzykę, produkuje i wydaje płyty, lub odkrywa nieznane czy zaginione płyty, o których świat zapomniał. W Polsce bardzo doceniam Gusstaff, GAD, Bocian, Pasażer, Astigmatic i wiele innych niezależnych wydawców. Kiedyś OBUH. Tyle świetnej muzyki nigdy nie wyszło za komuny, albo krążyło tylko na kasetach, które prawie nie istnieją. Bardzo doceniam ludzi, dzięki którym mogę to teraz nie tylko usłyszeć, ale nabyć w rozsądnej cenie na płycie winylowej. To się dzieje wszędzie, nie tylko w Polsce, ale wydaje mi się, że jest to szczególnie ważne w byłych demoludach czy państwach, gdzie była wówczas dyktatura, cenzura i utrudniano wydawanie płyt. Od kiedy interesuję się muzyką z Afryki, podziwiam ludzi, którzy od lat czeszą ten kontynent, odkrywając, wykopując, odnajdując często zapomnianych muzyków. Jakiś czas temu poznałem osobiście Franka Gossnera, który był jednym z pierwszych, który to robił i jego historie są nie z tej ziemi. Jego płyty też. Bardzo mi imponuje też kolega z Bratysławy, Richard Belan (MusicThatShapes), który jest mistrzem odnajdywania kompletnie nieznanych płyt i też muzyków w celu kupienia ostatnich kilku egzemplarzy które leżały w kartonie pod łóżkiem przez 30 lat. Młody gość, z taką wiedzą i nosem do tropienia różnych rarytasów i kompletnie nieznanych rzeczy, że głowa mała.
Sprzęt, na którym odtwarzam winyle to…
Nie mogę powiedzieć, że jestem audiofilem i zawsze miałem przyzwoity (lecz niezbyt audiofilski) sprzęt, ale kupowany okazyjnie. Aktualnie mam wzmacniacz TEAC BX-500 i stary amplituner Sansui w naprawie. Wystarczają mi nieduże kolumny Infinity, bo mieszkam w dosyć małym mieszkaniu. Mam dwa gramofony, z czego jeden na razie jest w trakcie przeglądu i delikatnych modyfikacji (Lenco L75), a słucham na moim starym Music Hall z wkładką Grado Prestige. Taki sprzęt w zasięgu normalnego człowieka. W Kanadzie mam Rega Planar 3, dosyć stary model, ale nie wiem kiedy go będe w stanie sobie przywieźć. Na razie nie mam przedwzmacniacza, bo mój stary lampowy się rozkraczył. Zawsze jest tak, że jak mam nadmiar kasy, to idzie na płyty, a nie na sprzęt, ale myślę, że w ciągu następnych kilku lat na pewno będę szukał chociażby nowego gramofonu. Co znaczy oczywiście starego, bo bardzo lubię sprzęt z epoki. I pewnie na gramofonie to się nie skończy.
Najlepiej brzmiąca płyta w mojej kolekcji…
Trudno mi ocenić, bo jest sporo świetnie brzmiących płyt, a jak płyta gra dobrze to słucham bardziej muzyki i o tym nie myślę. Natomiast jak płyta gra fatalnie, to od razu drażni. Ogólnie stary jazz bywa bardzo dobrze nagrany i jak tylko widzę sygnaturę Rudy'ego van Geldera, to wiem, że to będzie grało wspaniale. Uwielbiam japońskie płyty z 80-tych lat. Obecnie fascynuje mnie dorobek członków Yellow Magic Orchestra (Haruomi Hosono, Ryuichi Sakamoto, Yukihiro Takahashi, ale też Akiko Yano) i wszystkie te płyty grają naprawdę wspaniale. „Ecophony Rinne” Geinoh Yamashirogumi nie dość, że jest sztosem pod względem muzycznym to jest też wspaniale zrealizowana, ale niestety mam tylko niezbyt legalną reedycję – oryginalne wydania są koszmarnie drogie, ale nawet ta reedycja brzmi wybornie. Kiedyś może uda mi się kupić oryginał i na pewno to będzie grało tak, że z papci wylecę. Ostatnio słuchałem „Sacred Hymns” – interpretacje Gurdijeffa przez Keitha Jarretta i aż nie mogłem uwierzyć, jak dynamicznie nagrana jest ta płyta. Ogólnie jest takich płyt sporo, co mnie bardzo cieszy.
Najbardziej wymarzona płyta do mojej kolekcji…
Lista płyt na Discogs, które bym chciał mieć idzie w tysiące, ale może zacznę od polskich: chciałbym skompletować wszystkie Alma-Arty z ręcznie robionymi okładkami. Potem „Music from Taj Mahal and Karla Caves” oraz „Purple Sun” Stańki, „Lola” Namysłowskiego, „Ballet Etudes” Komedy. Poza tym mam absolutną obsesję na punkcie płyty „Maya” zespołu Wara z Boliwii. Chciałbym to mieć w oryginale, ale to trochę marzenie ściętej głowy.
Przyszłość winyli to…
To jest dobre, ale dosyć trudne pytanie. Wydaje mi się, że winylomania szybko nie przejdzie, ale na pewno się będzie zmieniać. Płyty ogólnie stały się towarem deficytowym, szczególnie rzeczy z epoki. Wydaje mi się, że niektórzy wydawcy przeginają z limitowanymi egzemplarzami, żeby w sztuczny sposób tworzyć „rarytasy”, ale tego chyba nie powstrzymamy. Ostatnio próbowałem nabyć płytę, której cały nakład wyprzedał się w mniej niż minutę. Wydawca dał mi namiary na miejsca, gdzie je powysyłał i w jednym (gdzie odświeżałem stronę co 30 sekund) wszystkie egzemplarze poszły, kiedy akurat jadłem kanapkę. To jest chore i mam nadzieję, że się trochę ostudzi (udało mi się zarezerwować w końcu u jednego gościa egzemplarz, a tymczasem kilka tygodni po wydaniu na Discogs ludzie już chcą jakieś kompletnie chore pieniądze). Święte graale, który kiedyś kosztowały setki dolarów/euro/funtów teraz idą w tysiące. Z drugiej strony dawno nie było tyle dobrych płyt na rynku wtórnym, co teraz, bo starsze pokolenia się starzeją, wyprzedają kolekcje albo je po sobie zostawiają. To jest trochę druga strona medalu. Co do nowych płyt, to koszty produkcji trochę wybijają niezależnych wydawców i ciekaw jestem, jak to będzie w przyszłości wyglądało, kiedy jednocześnie czujemy ciśnienie ze wszystkich stron. Drożeją nam mieszkania, jedzenie, energia i wszystko, co jest niezbędne do przetrwania, więc coraz trudniej jest znaleźć kasę na płyty, które także drożeją. To też może dobić tych najmniejszych, a najciekawsza muzyka jest zawsze wydawana właśnie przez takich wydawców. Więc mam nadzieję, że to się jakoś ustabilizuje. I na koniec jeszcze jedno: pod koniec bieżącej dekady ma wejść zakaz produkcji polichlorku winylu i pojawiły się już eksperymentalne rozwiązania produkowania płyt za pomocą formowania wtryskowego. Więc tak naprawdę nie wiemy, co będzie, ale wydaje mi się, że do końca mojego życia na pewno będę się mógł jeszcze płytami cieszyć.
fot. archiwum prywatne