Niszowe, w 100% ręcznie produkowane, wydawane przez zespoły, które póki co nie mogą, albo wręcz nie chcą zaistnieć w dużych wytwórniach.
Mowa o Lathe-cuts (ten rodzaj płytki nie doczekał się jeszcze polskiej nazwy) – czyli małych, czasem jednostronnych, a czasem kwadratowych singlach na 45 RPM. Wykonanych niekoniecznie z winylu, a często z przezroczystej flexi, z motywem graficznym. Starsze pokolenie na pewno skojarzyłoby je z PRL-owskimi pocztówkami dźwiękowymi. W Polsce ten format obecnie powraca, zmieniając jedynie pole odbiorców – kiedyś pocztówki były na wyciągnięcie ręki dla każdego klienta kiosków i bazarów, dziś lathe-cuts posiadają tylko nieliczni fani lo-fi i alternatywy.
Lathe-cuts wydawane są jednak z nieco innego powodu, niż ich przodkowie z ustroju słusznie minionego. Myślę, że poza oczywistymi walorami artystycznymi, kluczową kwestią jest tu niższy koszt produkcji. Debiutującym zespołom łatwiej sfinansować niski nakład pocztówek, niż chociażby tradycyjną, kompaktową lub winylową EP-kę. Dodajmy, że w czasach, kiedy wydawanie płyt przez alternatywnych wykonawców w ogóle przestaje być opłacalne, a jest bardziej krokiem PR-owym, taki lathe-cut okazuje się czymś, co danego muzyka wyróżnia. Taka płyta może stać się osobistym prezentem dla węższego grona fanów na samym początku artystycznej drogi.
Według strony lathecuts.com, wytworzenie najtańszej, przezroczystej 5-calowej płytki z 3-minutowym utworem to koszt 1,50$ za egzemplarz. Za produkcję jednej czworokątnej, 7-calowej płyty z obrazkiem (czyli najbardziej zbliżonej do pocztówki dźwiękowej z PRL-u) zapłacimy 3,50$. W tym przypadku czas nagrania nie może przekraczać sześciu minut.
Żeby jednak stworzyć swoją muzyczną wizytówkę, nie musimy się wypuszczać aż za granicę. W Polsce wyrobem takich płytek zajmuje się wytwórnia Beevinyl, założona przez Grzegorza Sawę-Borysławskiego z zespołu Neony. Firma działa swoim tempem - Discogs namierzył zaledwie 5 singli wydanych w zeszłym roku + jeden longplay Neonów. Za to Beevinyl ma sporo sympatyków na Facebooku. U nas to prawdziwy comeback, ale np. w Stanach Zjednoczonych albo Nowej Zelandii lathe-cuts wykonywane są bez przerwy od lat 80-tych.
Jak wspomniałem, ogromną zaletą lathe-cuts jest nie tylko niski koszt produkcji, ale również dowolność w kwestii wizualnej. Dziś motyw graficzny nie musi być – tak jak w dawnych latach – zdjęciem doniczki z kwiatami lub panoramą Ciechocinka. Obecnie artyści zdobią swoje płyty zdecydowanie ciekawiej. Niestety, tak jak pocztówki lat 70-tych, te obecne również posiadają niższej jakości dźwięk. Wszystko przez tworzywo, z jakiego są wykonane, a także sposób, w jaki są wytwarzane. Nie do końca jest to tłoczenie, a bardziej wycinanie przez tokarkę w czasie rzeczywistym. Spod igły na pewno wydobywa się więcej szumu i trzasków, ale cóż – takie są wady wyrobów chałupniczych.
Mimo to, lathe-cuts zdecydowanie posiadają swój urok. Są ciekawym pomysłem zaistnienia w muzycznym światku, dowodem na kreatywność wykonawcy i nadal stosunkowo rzadką formą bezpośredniego kontaktu między artystą a fanem. Myślę, że posiadacze takich płytek po latach będą do nich wracać z podobnym sentymentem, co nasi rodzice i dziadkowie do swoich muzycznych pamiątek.