Dlaczego jedne płyty są droższe od drugich? Z jakich powodów niektóre krążki szybciej zyskują status białego kruka? Co wpływa na wartość winyli? Postanowiłem poszukać odpowiedzi na te pytania. Pomysł, jaki mi się nasunął, to podzielenie najbardziej poszukiwanych płyt na trzy kategorie. Niektóre nagrania potrafiły zawojować świat, a problem istnieje jedynie z odnalezieniem edycji winylowej konkretnego albumu. Wychodzi na to, że jednym z głównych wyznaczników tego, czy i jak szybko winyl staje się unikatem jest CZAS, w którym został wydany.
1. Płyty wydane na początku lat 90-tych
Tu przede wszystkim chodzi o winyle wydawane w Polsce. Po 1989 roku zachłysnęliśmy się kompaktami, które zaczęły być produkowane przez krajowe wytwórnie, takie jak Polton, Polskie Nagrania, czy - nową kuźnię młodych talentów - Izabelin. Rynek kompaktowy rozkręcał się powoli, nakłady pierwszych wydawnictw nie imponowały wielkością, ale Polacy byli pod wrażeniem nieznanej im wcześniej technologii. Wielu przed zakupem pierwszych CD odrzucała zbyt wysoka cena, w dodatku ich kolekcjonowanie wiązało się z inwestycją w zupełnie nowy sprzęt. Dlatego idealnym złotym środkiem między kompaktami a winylami okazały się kasety. Do skoncentrowania się na kasetach kusiły również pirackie edycje najbardziej znanych albumów wszech czasów.
Jedno jest pewne - popularność czarnych krążków w tym okresie drastycznie spadła. Początkowo wydawano je jeszcze równolegle z edycjami na kasetach i CD, jednak po czasie całkowicie zaprzestano ich produkcji. I właśnie te ostatnie albumy są dzisiaj uznane za jedne z największych białych kruków polskiej fonografii. Mam tu na myśli np. debiutanckie "Wilki" z 1992. Chociaż tegoroczna winylowa reedycja może zaspokoić większość kolekcjonerów, niektórzy cały czas będą polować na pierwsze wydanie, sięgające na serwisach aukcyjnych nawet 500 złotych.
Wśród najdroższych polskich płyt często wymieniany jest również Kazik i jego solowy debiut "Spalam się" z 1991. Przypadek tego albumu jest nieco bardziej skomplikowany. Nie dość, że ma sporą wartość historyczną (mówi się, że to pierwsza polska płyta z rapem), wydano go w limitowanym nakładzie przez Arston, będący na progu upadłości, to jeszcze nie zapowiada się, aby doszło do jego reedycji. Dlatego wersja kompaktowa jest równie cenna co winylowa.
Kolejne wydane w tym czasie albumy, którym udało się zdobyć rozgłos, ale na winylu kosztują dziś majątek, to Maanam - "Derwisz i anioł", Closterkeller - "Purple" czy Róże Europy "Poganie! Kochaj i obrażaj".
2. Płyty wydane w latach 2000-2006
Ramy czasowe są tu bardzo umowne. Chodzi mi o albumy, które powstały niedługo przed winylowym renesansem, trwającym do dzisiaj. Tu już nie może być mowy o polskich krążkach, gdyż takie w obiegu praktycznie nie funkcjonowały. Dekada lat 90-tych wzbogaciła światową muzykę w nowe trendy i brzmienia - również te alternatywne i elektroniczne. DJ-ów, którzy cały czas mieli do czynienia z winylami, nie interesował format albumu, a jedynie maxi single, dlatego jeżeli jakiś zespół wydawał swój longplay na wosku, zazwyczaj była to limitowana edycja dla największych koneserów. Problem pojawiał się, gdy za takim artystą stała niszowa wytwórnia – wtedy nakład był jeszcze bardziej ograniczony.
Za przykład mogą posłużyć niemal wszystkie albumy realizowane w tamtych latach, ale pozwolę sobie wymienić dwa konkretne tytuły. Pierwszy to „Statues” Moloko z 2002 roku. Rzecz desperacko przeze mnie poszukiwana, wydana przez nieznany szerzej label Echo, dziś osiąga zawrotne ceny w Internecie. Chociaż współczesne edycje CD nadal są łatwo dostępne, o nowych egzemplarzach winyla nikt z firmy Echo do tej pory nie pomyślał. Podobna sytuacja dotyczy pięknego albumu „You Look All The Same To Me” Archive, wydanego rok wcześniej przed „Statues”.
Przy tej okazji podkreślę jedną ważną rzecz: nie można mieć żalu do ówczesnych decydentów w wytwórniach – wypuszczali jedynie taki nakład, na jaki był popyt. Za to dzisiaj wypadałoby wziąć się do roboty i zadbać o dostępność wielu znanych i powszechnie szanowanych albumów muzycznych.
3. Płyty, które ukazały się w złym dla siebie czasie
Czyli komercyjne porażki, docenione artystycznie dopiero po latach. To kategoria dla tych najbardziej wybrednych, których nie zadowoli byle reedycja. Niestety, prestiż wynikający z posiadania pierwszego wydania ma swoją cenę. Chyba najbardziej sztandarowy przykład takiej płyty to „The Velvet Underground & Nico” – album, który zdecydowanie wyprzedził swoje czasy. Okładka autorstwa Andy’ego Warhola z odklejaną skórką od banana ma już miano dzieła sztuki współczesnej. Nie odtworzono w pełni tego projektu w następnych wydaniach. Złotym środkiem dla mniej wymagających będzie reedycja, ale z epoki, gdzie wyznacznikiem jest brak kodu kreskowego na opakowaniu. Należy jednak pamiętać, że im głębiej w historii wydań, tym drożej.
Nie należy ograniczać się jedynie do uznanych albumów, które tworzyły historię. Szmiry i absurdalne dokonania również mogą po latach zyskać na wartości. Jedna z ulubionych płyt Kurta Cobaina (co już jest jakąś reklamą), „Philosophy of the World” grupy The Shaggs nie zawojowała list przebojów w roku swej premiery. Pewnie gdyby którakolwiek stacja radiowa postanowiła promować krążek, na prezenterów posypałyby się gromy. Dziś album jest uznany za prawdziwe kuriozum, coś „tak złego, że aż dobrego” – czyli idealny kąsek dla kolekcjonerów z poczuciem humoru (i grubym portfelem).
Niestety, choćby w przyszłym roku wszystkie albumy świata doczekały się reedycji na winylu, pierwsze egzemplarze wymienionych tu płyt nadal będą drogie. Nie cofniemy czasu i nie sprawimy, że w 1991 roku wytłoczono więcej sztuk danego krążka. Musimy zadać sobie pytanie czy zależy nam na albumie-zabytku, muzealnym okazie, czy na jego zawartości. A to już kwestia indywidualna, nie podlegająca ocenie.