Rozmawiamy o najnowszej płycie, psychodelii oraz krautrocku, niezależnych labelach oraz o dziesiątkach albumów, które nagrał poznański artysta Adam Jan Kaufmann.
Marcin Mieszczak: Adam - nie słyszeliśmy się kilka lat, od czasów, kiedy pisywałeś na Psychosondzie. Opowiedz, co się u Ciebie działo?
Adam Jan Kaufmann: Cześć Marcin, zgadza się, to już prawie dekada! No, dokładnie 8 lat. Działo się sporo. Pisywanie dla Psychosondy wspominam genialnie. Niestety szybko rozczarowałem się dziennikarstwem muzycznym – trudno było mi tańczyć o architekturze, nawiązując do słów Franka Zappy. Muzyka zawsze ma ten niewysławialny element, który trudno uchwycić w recenzji.
Ale co się działo... W telegraficznym skrócie: w 2015 wyjechałem do Londynu, niby tylko na koncert Amon Duul II, a zostałem na rok. W 2017 roku wydałem kasetę harsh noise w Indonezji i zagrałem akustyczny set z trio smyczkowym oraz perkusjonalistami na Statku Kultury. Prawdziwy rok kontrastów. W 2018 uruchomiłem własne studio domowe, Via Kosmische, i netlabel pod samą tą nazwą, który w tym roku ewoluował w studio Via Kosmische i netlabel Free Arts Lab.
Rok 2019 był jedną wielką sesją nagraniową. Zarejestrowałem około 900 improwizacji i kompozycji, sam i z przyjaciółmi. W 2020 roku we francuskiej wytwórni Snow in Water Records ukazała się moja ambientowa płyta "Eimi", skomplementowana przez Maurizio Bianchiego. W tym samym roku powróciłem do dziennikarstwa muzycznego, ale odpuściłem recenzje, które tak lubiłem pisać dla Was, i skupiłem się na wywiadach dla It's Psychedelic Baby Magazine. Zrobiłem dwa – właśnie z Maurizio Bianchim i z kanadyjską legendą poezji, billem bissettem.
W 2021 założyłem jednoosobowy zespół Fairyport Convent i duet The Yellow Blackness z Michaliną Łuzińską. Podpisałem umowy na oba te projekty i projekt solo z wytwórnią The Swamp Records. Wytwórnia ta firmuje obecnie większość moich płyt cyfrowych i najświeższe CD, "Bard's Woman in the Cool of the Summer Breeze" (2023). To chyba tyle tego, co ciekawe.
Wow. Liczba projektów robi wrażenie. Do tego wrócimy jeszcze za moment. Rozmawiamy głównie z okazji premiery Twojego najnowszego winyla (a w zasadzie lathe cut) - mocno psychodelicznego i intrygującego materiału, wydanego przez amerykański label Herby Records. Tak jak Ci wspominałem, brzmi on tak, jak psychodelia za swoich najlepszych lat. Opowiedz proszę o tych nagraniach.
Tak, i to bardzo limitowanego lathe cut na białym winylu z okładką Justina Jackleya, który zbiera coraz większe pochwały w międzynarodowym środowisku psychodelicznym jako całkiem niezły grafik i dziennikarz. Jest tylko 25 sztuk! Z Justinem przyjaźnimy się już 14 lat. Herby Records to w zasadzie jego wytwórnia. A co do samych nagrań -- są przekrojem 25 lat mojej działalności artystycznej (1998-2023). Pamiętam, jak kiedyś wypierałem z siebie te najwcześniejsze nagrania, ale niedawno odkryłem zapomniane kasety, CD-Ry, pliki, i, kurczę, broni się to jako sztuka. Może niekoniecznie jako muzyka sensu stricto, ale jako sztuka - na pewno. Więc tak, to już 25 lat... Ten lathe cut jest przekrojem, a kuratorem materiału był sam Justin. Przesłałem mu chyba z 90 nagrań, z których on wybrał 11 na tę płytę. I chyba wybrał najdziwniejsze, trochę według teksańskiego gustu. 13th Floor Elevators, Scratch Acid i Butthole Surfers byli z Teksasu. Więc tak, pewnie stąd ta ostra psychodelia i narkotyczny vibe. Ale sam nie biorę narkotyków. Palę tylko papierosy.
Czasami jesteś Adamem Kaufmannem, czasami Adamem Majdeckim-Janickim, innym razem którąś z wariacji powyższych. Wprowadzisz nas w tajniki tego nazewnictwa?
Żaden sekret. W dowodzie mam wpisane: Adam Tomasz Majdecki-Janicki. Ale kiedy w 2008 roku wydawałem pierwszy tomik poezji w USA, "Siva in Rags", zdawałem sobie sprawę, że to nazwisko będzie niewymawialne dla amerykanów. Mogłem zrobić Maydetzki-Yanitzki albo jakoś tak, ale komu to potrzebne. Sięgnąłem więc po ulubionych poetów bitnikowskich i stwierdziłem, że w Polsce wszyscy kojarzą Ginsberga, Burroughsa, Kerouaca. A Kaufmana, Boba Kaufmana, już trochę mniej. Był jazzowym poetą, a "Siva" jest jazzowym tomikiem we frazowaniu, dodałem więc drugie "n" i tak zostało. A.J. Kaufmann. Mój debiutancki winyl również sygnowałem tym pseudonimem, zarejestrowałem tego Kaufmanna w ZaiKS, więc przylgnął do mnie na dobre.
Pamiętam też Twój projekt Säure Adler. Działasz jeszcze pod tym szyldem?
Säure Adler założyłem w Poznaniu w 2012 roku z Kacprem Wojaczkiem. Działaliśmy jako duet do 2015. Niestety, w 2015 roku nasze drogi rozeszły się - z tych, czy innych powodów - a Kacpra zastąpił monachijski artysta Radu Rusanu. Z nim nagraliśmy "The Munich Tapes". Potem wyjechałem do Londynu, więc drogi tego nowego też się rozeszły. Ale w Londynie poznałem Heike Wunderlicht, niemiecką artystkę dźwiękową, o której - wierz lub nie - nie ma ani słowa w internecie. Bardzo dba o swoją prywatność. Säure Adler przetrwał jakoś 2016 rok, wydając aż 3 płyty, ale tylko w cyfrze. Potem była równia pochyła i zostałem z tym projektem praktycznie sam.
Kiedy jednak Heike dowiedziała się, że uruchomiłem studio w Poznaniu, w 2019 roku dość niespodziewanie pojawiła się podczas jednej z sesji i zaproponowała, że zagra na perkusji MIDI, która wtedy stała w studio. Dodała też chyba bas i gitary. Potem napisał do nas Mike Sill, szef australijskiej wytwórni Ramble Records, i zaproponował wydanie winyla. Jesienią 2021 Säure Adler doczekało się więc debiutanckiej płyty winylowej i recenzji w Quietusie. Na płycie pojawia się też Eliza Dycha, taka poznańska Sternenmädchen. Polecam album, chyba jeszcze jest dostępny. Nasza muzyka nigdy zbyt dobrze się nie sprzedawała. Obecnie czekam, aż Heike wróci z Nepalu, i być może na początku 2024 roku ruszymy z jakimiś nagraniami. Ale dziś myślę, że może warto pozostawić po sobie jeden dobry winyl, a nie rozmieniać legendę na drobne. To znaczy - ja nie uważam się za legendę, ale Mike Sill ma o nas takie mniemanie. I chyba nie on jeden, stety czy niestety.
Wróćmy do Twoich licznych nagrań. Z tego, co wspomniałeś, a także przeglądając chociażby Twój Discogs można się przekonać, że nagrywasz bardzo dużo materiału: często albumy wydajesz tylko w wersji cyfrowej, czasem też jako CDr. Co decyduje o tym, że niektóre płyty trafiają na winyl?
Tak, cyfra jest najwygodniejsza, a CDry tanie. Mam też w dorobku parę kaset i CD, a nawet dyskietkę. Winyl jednak to najlepszy dla mnie nośnik. Często nagrywam dzieląc płytę z góry na stronę A i stronę B, nawet jeśli wiem, że nie ukaże się na winylu w najbliższym czasie. Decyduje fart, wydawca, zbiegi okoliczności. Na przykład "Stoned Gypsy Wanderer" niby przepadł w 2014 roku, ale z torebki Renate Knaup trafił prosto do torby kangura, który zaniósł płytę australijskiemu Ramble Records. No i Mike napisał maila. I płyta wyszła na winylu. Uważam, że nie mam żadnego wpływu na nośnik, okoliczności ani ludzi. Wszystko dzieje się samo albo wcale.
Reprezentujesz nurt psychodeliczny, nie odżegnujesz się od stylistyki krautrocka czy space rocka. Śledzisz ten nurt w Polsce? Wskazałbyś kogoś wyróżniającego się na tej scenie?
Zgadza się, kraut, space i psych to fragmenty jednej wielkiej kosmicznej układanki. Obecnie mam umowę z wytwórnią The Swamp Records, która wydaje głównie stoner i doom. Jestem tam niezłym kwiatkiem z tymi moimi balladami, folkiem i elektroniką. Śledzę więc bardziej stoner. Bardzo podoba mi się kapela z Bielska-Białej, Volt Ritual. Mam nadzieję, że siedzą nad nowym materiałem, bo debiut wystrzelił mnie w kosmos. Fuzzy, szef The Swamp Records, zwrócił moją uwagę na ten zespół. Jest jeszcze James Button Band. Też mieli styczność z The Swamp Records. Są nieźli.
Można Cię gdzieś usłyszeć na żywo w najbliższym czasie?
Nie ma takich planów. Raczej siedzę w studio, kiedy jest zimno, i nagrywam co popadnie. Przyjaciel udostępnił mi ostatnio dość potężny syntezator, więc mam sporo zabawy i nauki w Via Kosmische. Czasami gram z moim trio Psychedelic Mayhem. Chyba w przyszłym roku wydamy płytę długogrającą, na razie mamy w dorobku kilka singli i EPek. Nasza syntezatorowa czarodziejka Maja to taki Terry Riley w spódnicy.
Powiedz, gdzie można posłuchać Twojej muzyki w sieci i oczywiście - gdzie zakupić Twoje winyle, których masz już na koncie kilka.
Muzykę można znaleźć na bandcamp. Zawsze polecam bandcamp, choć jestem też na serwisach streamingowych. Ale sam ich nie używam. Bandcamp – tak. Jeśli naprawdę chcecie wesprzeć artystę, a nie machinę korporacyjną, to kupujcie całe płyty na Bandcamp, nawet w formacie bezstratnym. Wypalajcie je sobie na CD-R, słuchajcie w samochodzie, w komforcie domowego sprzętu, gdziekolwiek. To nie to samo, co winyl, ale milion razy lepsze niż 0,000008 centa za odtworzenie streamingowe. A winyle chyba najlepiej sprawić sobie na discogs. Lokalnie, w Poznaniu, jest kilka sztuk w sklepach z winylami. Czasem zabieram kilka płyt winylowych czy CD na koncert. Może zagramy w Berlinie, w sumie niby trwają jakieś rozmowy. Ale Berlin już przerabiałem, więc jakoś specjalnie się nie podniecam.
A sam wciąż - jak przed laty - zbierasz winyle? Opowiedz o swojej kolekcji. Pamiętam, że królował u Ciebie głównie wspomniany już krautrock.
Zbieram, zbieram. Żałuję pozbycia się kompletnej dyskografii Tangerine Dream do roku 1980. Sprzedałem to za jakieś śmieszne pieniądze. Ale mam za to "Yeti" Amon Duul II z autografami wszystkich członków zespołu, solową płytę Chrisa Karrera, "Jesus Makes You High" Michael Anton & Amok, trochę Guru Guru, Electric Sandwich, prawie kompletny Eloy, Jane, pierwsze tłoczenie "Affenstunde" Popol Vuh... No, trochę tego się uzbierało od 2000 roku. Teraz już nie kupuję płyt krautrockowych. Możesz się śmiać, ale kupuję winyle z muzyką tyrolską, alpejską. Są to rzeczy, których nie ma w internecie, a są mi potrzebne do pewnego projektu filmowego. Ale na razie za wcześnie, aby o nim dyskutować. Pracuję teraz nawet w sklepie z winylami. Więc tak, zdecydowanie niezły ze mnie winylowy maniak.
Wielkie dzięki za rozmowę i już teraz zapraszam Cię na Portal Winylowy przy okazji Twoich kolejnych projektów.
Profil Bandcamp A.J. Kaufmanna