Dynamiczny rozwój technologii ma ogromny wpływ na światowy rynek muzyczny. Jak w dobie tych przemian rysuje się przyszłość płyt winylowych? Kto i w jaki sposób słucha dziś winyli? Jakie są plusy i minusy tworzenia oraz dystrybucji muzyki przy pomocy AI? Pytamy dra Stanisława Trzcińskiego, autora wydanej niedawno nakładem Wydawnictwa Naukowego PWN książki pt. „Zarażeni dźwiękiem. Rynek muzyczny w czasach sztucznej inteligencji”, w której przygląda się najważniejszym zjawiskom towarzyszącym produkcji i słuchaniu muzyki.
Jakub Krzyżański: W swojej książce opisuje Pan współczesny rynek muzyczny, który jest za pan brat z nowymi technologiami. Rządzą nim algorytmy, serwisy streamingowe, a w ostatnich latach coraz bardziej daje o sobie znać sztuczna inteligencja. Mimo to płyty winylowe wciąż mają się dobrze. Jak to wytłumaczyć?
Dr Stanisław Trzciński: Pokuszę się o taką ogólną obserwację i opinię, mianowicie każda rewolucja rodzi kontrrewolucję. Każdy postęp technologiczny, który idzie za mocno w jakimś kierunku powoduje, że nasz gatunek ludzki lubi szperać, znajdować sobie ujście i pasję gdzieś indziej niż ogólnie panująca moda. Osobiście mnie to cieszy, bo to oznacza, że ludzie potrzebują winyli. Pamiętajmy jednak, że sprzedaż płyt winylowych to jest wciąż dolne kilka procent obrotów większości wytwórni, czyli wcale nie największy biznes, ale wzrost ich sprzedaży to już trwałe i dość długie zjawisko, które pojawiło się w konkretnym momencie, kiedy tak bardzo wybuchła cyfra. A płyta winylowa to chyba jedyny nośnik, który wnosi coś magicznego do słuchania muzyki. To obiecujące i pokazujące przy okazji, jak bardzo ten rynek jest trudny do zaprognozowania.
W rozdziale poświęconym winylom zwraca Pan uwagę na moment, gdy płyty pojawiły się w dyskontach. Dlaczego to zjawisko było takie istotne i co nam powiedziało o rynku płytowym?
Myślę, że to powiedziało nam, że nie możemy traktować winyli wyłącznie jako nośnika elit i największych pasjonatów. Wiadomo, że – używając terminologii z mojej książki – najbardziej zaangażowane osoby, czyli takie, które poświęcają najwięcej energii i pieniędzy na swoją pasję słuchania muzyki, mogą szukać wyższej jakości nośników. Ale, co interesujące, nie tylko elity, ale również lud potrzebuje płyt winylowych. Proszę mnie nie pytać, bo ja w 100% nie wiem, dlaczego tak jest, ale to fantastyczne zjawisko. Nawet jeżeli większość tych ludzi ze sklepów spożywczych nie słucha płyt na bardzo dobrej jakości sprzęcie, dostrzega w nich pewną wartość, a ich kupowanie i kolekcjonowanie traktuje jako rytuał.
My także w naszej społeczności bardzo często w rozmowach wracamy do zjawiska płyt w Biedronkach i podobnych sklepach. Wśród wieloletnich kolekcjonerów i handlarzy krążą nawet opinie, jakoby wprowadzenie winyli do dyskontów było świadomym zabiegiem majorsów, aby sztucznie nakręcić popularność tego nośnika. Dzięki temu przysłowiowy Kowalski mógł łatwo dostać kilka płyt za 40-50 zł, złapać bakcyla i później kupować już te za 130-160 zł. Ciekawa teoria czy raczej wietrzenie spisku?
W środku walczy we mnie fan muzyki z badaczem – osobą, która powinna trzymać się danych naukowych. I myślę, że to jednak teoria spiskowa, ale oczywiście nie ma żadnych wątpliwości, że te płyty trafiły do dyskontów w atrakcyjnych cenach tylko i wyłącznie ze względu na chęć zysku dla wytwórni. Nie jest to działalność edukacyjna tylko stricte handlowa. Niemniej jednak, choć nie chciałbym sprawiać przykrości moim kolegom z wytwórni fonograficznych, a sam przez 5 lat pracowałem w jednej z największych na świecie, podejrzewam, że tutaj głównie talent, pomysł i wykonanie były po stronie tych sieci dyskontowych, a nie wytwórni. To sklepy dokonały starań, by wprowadzić płyty i tanie gramofony z Chin do swojej oferty. Dziś oczywiście wytwórnie są już partnerem w doborze tego repertuaru i strategii marketingowej, ale intuicja mi podpowiada, że dużą rolę odegrały badania rynkowe i inspiracje z innych krajów, które podpowiedziały sklepom w Polsce taki właśnie zabieg.
Skoro już wspomniał Pan o powszechnie dostępnych tanich gramofonach, proszę wyjaśnić, czym są „abstrakcyjne bity”, o których pisze Pan w książce?
Wprowadziłem ten termin, ponieważ słuchanie płyt winylowych kojarzy nam się z dobrej (jeżeli nie bardzo dobrej) jakości sprzętem, takim w starym stylu: lampowym wzmacniaczem, kolumnami itp. A niektórym nawet – z tym mitem też rozprawiam się w mojej książce – kojarzy się z audiofilizmem. To nie jest prawda, że każdy kolekcjoner winyli = audiofil. Tymczasem w „abstrakcyjnych bitach” chodzi o to, że duża część nabywców płyt winylowych słucha ich na bardzo tanim i niskiej jakości sprzęcie, który jest takim współczesnym odpowiednikiem adapterów Bambino. Rzeczywiście jest w tym coś abstrakcyjnego, a jednocześnie przewrotnego. Ten i podobne paradoksy w dystrybucji i odbiorze muzyki absolutnie wymagają dalszych badań. Mam nadzieję, że moja książka dla przyszłych pokoleń badaczy stanie się sygnałem, że warto jeszcze dopytywać i bardziej przyglądać się przemysłowi muzycznemu.
Sam Pan powiedział, że żyją w Panu dwa wilki – entuzjasta muzyki oraz trzymający się reguł sztuki badacz, który musi z dystansem analizować wszystkie dane liczbowe oraz zjawiska. Czy podczas pracy nad książką zdarzyło się Panu poczuć wewnętrzną niezgodę na taki, a nie inny stan rzeczy?
Jeżeli chodzi o badania ilościowe, niewątpliwie martwi mnie, jako fana muzyki, tak bardzo funkcjonalne słuchanie muzyki i brak pasjonowania się swoimi ukochanymi gatunkami muzycznymi. Dzisiaj wielu słucha skrajnie różnych artystów. To dobrze, że ludzie słuchają wielu gatunków, taka wszystkożerność kulturalna włącza też kolejne części społeczeństwa do tej kultury, ale jednocześnie jesteśmy strasznie wygodniccy i niecierpliwi w słuchaniu. Żałuję też, że nie ma już w przemyśle muzycznym magii albumu. To jest coś, co na szczęście zostało w płytach winylowych - na nośnikach fizycznych nie ma innej opcji, ale czasy, kiedy słuchało się kilka miesięcy jednej płyty są już po prostu za nami. Dzisiaj rządzi albo jedna piosenka, albo jeden teledysk, albo w ogóle różnego typu zjawiska wokół artysty, np. udział w filmie czy tzw. kolaboracja, czyli współpraca z gościem specjalnym w nagraniu. Natomiast sukces albumu nie jest już miarą sukcesu artysty i to mnie trochę zmartwiło.
Kolejne, zapewne największe zagrożenie, które w przyszłości jest całkiem realne, to sytuacja, gdy wielkiemu biznesowi zacznie się bardziej opłacać obracanie repertuarem całkowicie wytwarzanym przez maszynę, a nie przez ludzi. W grę wejdzie tu czysty rachunek ekonomiczny: brak tantiem kontra tantiemy. Pozostaną oczywiście twórcy wynagradzani lepiej lub gorzej, ale ktoś może się pokusić o to, żeby na tym zaoszczędzić. Taki eksperyment pojawił się już w Australii, gdzie serwis TikTok, podczas tworzenia przez użytkowników krótkich filmów, wyłączył oryginalny repertuar, pozwalając korzystać wyłącznie ze sztucznie wytworzonej muzyki. O tym przypadku i reakcji na niego także piszę w swojej książce.
Byłem ciekaw, czy wśród Pańskich obaw pojawi się właśnie rozwój sztucznej inteligencji. To hasło, które od pewnego czasu wzbudza wiele kontrowersji i nawet zwraca na siebie uwagę w tytule książki. Czy mamy się czego obawiać?
I tak, i nie. W książce staram się też trochę odczarowywać czarny PR wokół sztucznej inteligencji, bo tak naprawdę jest ona z nami od dekady, o czym mało kto wie. Po prostu wcześniej nazywaliśmy ją algorytmami, ale to było to samo narzędzie, tylko wtedy głównie zbierało dane i proponowało nam repertuar. Czasami w książce wręcz przyznaję, że na dużo zaskakujących i bardzo wysokich jakościowo utworów z przeszłości trafiłem właśnie dzięki serwisom streamingowym i nie wiem, czy gdyby nie one, sam bym je znalazł. Poza tym, gdyby nie AI, nie mielibyśmy najnowszego singla The Beatles. To też jest ten pozytywny przykład, bo mimo wszystko mówimy tu o produkcji i kreatywności ludzkiej, która tylko wykorzystała sztuczną inteligencję w konkretnym celu. Podobnie jest w przypadku nowych projektów z nieżyjącymi artystami. Obserwuję też pewnego koreańskiego twórcę, który wypuścił swój utwór w 16 różnych wersjach językowych naraz, nie znając oczywiście tych języków. Po prostu sztuczna inteligencja mu to wytworzyła, ale to on jej wydał polecenie i kosztowało go to trochę pracy. Więc dlaczego takie rzeczy miałyby się nie pojawiać?
Czyli póki jest w tym wszystkim obecny człowiek, możemy być spokojni?
Tak myślę. I liczę na to, że nasz gatunek zawsze nadal będzie doceniał ludzką twórczość. Byłbym też spokojny o segment koncertowy. Ostatnie lata po COVIDzie mnie w tym utwierdziły, że kwestie potrzeb społecznych i emocjonalnych zwyciężyły. Natomiast muzyka nagrywana mechanicznie może się na dobre zadomowić w naszej codzienności ze względu na chciwość i modele biznesowe największych graczy technologicznych. Być może będziemy musieli – my wszyscy, państwa, Unia Europejska, Kongres Stanów Zjednoczonych itd. – upomnieć się o wsparcie sektorów kreatywnych. One nie tylko napędzają PKB, ale również ludzie kreatywni, którzy są po częstokroć związani z rynkiem sztuki, również są kreatywni w gospodarce. Jeżeli zaczniemy tę kreatywność ograniczać, to po prostu z czasem staniemy się takimi strasznie łatwymi do upolowania konsumentami z niskim kapitałem kulturowym. Inna sprawa to pytanie, czy słuchacz Radia Eska doceni fakt, że piosenki, które usłyszy są wytworzone przez żywego artystę? Niekoniecznie. Podobnie klient słuchający w sklepie muzyki w tle. Z drugiej strony jestem przekonany, że utalentowani artyści, szczególnie ci mający pomysł na siebie i mający coś do powiedzenia, dobrze wykorzystają coraz nowsze narzędzia AI, także i te, których dzisiaj jeszcze nie znamy, do szybszego wytwarzania repertuaru z największym rozmachem produkcyjnym w historii.
A co z rynkiem winyli? Myśli Pan, że jego przyszłość jest w jakiś sposób zagrożona?
To jest bardzo ciekawe pytanie. Moim zdaniem, patrząc po badaniach z ostatnich 20 lat, ten rynek będzie się powiększał. Nie wiadomo tylko z jaką dynamiką, bo należałoby sobie odpowiedzieć, czy wystarczy nam materiału z którego wytwarzamy winyle, a może pojawią się jakieś nowe tworzywa? Interesujący jest także los innych nośników fizycznych, na przykład płyt kompaktowych. Kasety magnetofonowe moim zdaniem nie wróciły na dobre - to była raczej chwilowa moda. Wskazują na to wyniki moich badań. A winyle wśród nośników nadal rządzą. Im bardziej jesteśmy cyfrowi, tym bardziej pragniemy takiego kontaktu z kulturą, który jest bardziej uduchowiony i finezyjny niż ten, który zapewniają nam serwisy cyfrowe. Te jednak nie powiedziały ostatniego słowa. Zapewne powstanie też jeszcze coś nowego i świat nowych technologii nas jeszcze zaskoczy, szczególnie na polu wirtualnych koncertów. Nie ma co prawda analogii pomiędzy rynkiem książek i muzyki, ale proszę zauważyć, że eBooki nie wyparły książki papierowej. A nawet moja - w dużej części naukowa - książka doczekała się kilka dni temu wydania 34-godzinnego audiobooka. My jako odbiorcy kultury nigdy nie będziemy jednorodni i na jedną modłę. I bardzo dobrze.
Dziękuję za rozmowę.
Stanisław Trzciński – kulturoznawca i ekonomista. Doktor nauk o kulturze i wykładowca Uniwersytetu SWPS. Prezes STX Music Solutions. Autor książki „Zarażeni dźwiękiem. Rynek muzyczny w czasach sztucznej inteligencji” (PWN). Laureat Nagrody Specjalnej ZAiKS-u w 2022 roku za wieloletni wkład w rozwój polskiej kultury. Dyrektor A&R Universal Music Polska (1995-2000). Autor serii płyt Pozytywne Wibracje. Współtworzył Centrum Artystyczne Fabryka Trzciny. Autor audycji muzycznych w Radiu PiN i Radiospacji.