Wywiady

Andrzej Pągowski wspomina swoje najważniejsze okładki płytowe

Jakub Krzyżański
Jakub Krzyżański
04.02.2025

„Chodziło o to, żeby zaskoczyć odbiorcę, ale też sobie samemu zrobić frajdę” – mówi o projektowaniu okładek Andrzej Pągowski, jeden z najpopularniejszych polskich grafików. Specjalnie dla Portalu Winylowego artysta opowiada o najważniejszych realizacjach płytowych ze swojego bogatego portfolio.

Jakub Krzyżański: Pamięta Pan swój pierwszy projekt okładki płytowej?

Andrzej Pągowski: Powiem to bez kokieterii – ja bardzo słabo pamiętam swoje okładki. Dopiero gdy ludzie mi je pokazują, to przypominam sobie poszczególne sceny i sytuacje. Podobnie mam z plakatami. Przy dwóch tysiącach plakatów też wszystkich nie pamiętam, ale każda współpraca, która wiązała się z prywatnymi kontaktami i emocjami została we mnie, tylko te szuflady są na co dzień pozamykane. Mam nadzieję, że przy okazji naszej rozmowy się pootwierają.

Co do mojej pierwszej okładki, to było na pewno w 1979 roku. Przygotowałem wtedy projekty do dwóch płyt: „Jazz Jamboree ‘79” wydanej przez Polskie Nagrania oraz „Extra Ball” zleconej przez PolJazz. Teraz nie pamiętam, którą zrobiłem najpierw, ale od nich wszystko się zaczęło. Jak patrzę dziś na tego banana z trąbką, to pamiętam, że był taki projekt, ale nie przypomina mi się żadna konkretna sytuacja z nim związana. Za to z Extra Ball miałem pewne problemy. Jestem grafikiem, który intensywnie pracuje nad nieposiadaniem jednego stylu. Ponieważ mam ADHD, nudzę się bardzo szybko i nie widzę sensu robienia dzisiaj takiego samego projektu, jaki zrobiłem wczoraj. I pamiętam, że przy Extra Ball oczekiwania firmy były zupełnie inne. Na samym początku kojarzono mnie przez twórczość portretową – tak wtedy wyglądały moje pierwsze plakaty. Natomiast ta okładka miała prostą formę, przedstawiała jedynie wielką czerwoną kulę na białym tle. W tamtych czasach prawie przy każdej instytucji działały pewne komisje i pamiętam, że były jakieś zastrzeżenia podczas przyjmowania tego projektu. Jedna pani powiedziała, że to jest kula do kręgli, ale udało mi się na szczęście obronić swoją pracę. Samemu zespołowi też ta okładka przypadła do gustu, właśnie przez ten minimalizm.

Chyba najpopularniejszą Pańską okładką jest ta z helikopterem, powstała do kompilacji Budki Suflera „1974 – 1984”. Czy za nią też kryje się jakaś historia?

Niestety, nigdy nie spotkałem się z Budką Suflera, nie miałem tej przyjemności. Miałem co prawda dobry kontakt z Markiem Dutkiewiczem, ale tej okładce nie towarzyszyły żadne konsultacje. Dlaczego umieściłem na niej helikopter? W tamtym czasie byłem pod olbrzymim wpływem filmu „Czas apokalipsy”. Nie wiem, dlaczego skojarzyło mi się to z płytą, ale po prostu nawiązałem do słynnej sceny z utworem Wagnera oraz lecącymi helikopterami. Czytałem niedawno pracę naukową na temat mojej twórczości i niektóre analizy poszczególnych projektów były dla mnie dość zabawne. Przytoczę szybko anegdotę, jak rozmawiałem z Wojciechem Fangorem i zachwycałem się jego plakatem do filmu „Popiół i diament”. Mówiłem mu: „Te napisy są takie minimalistyczne i ponadczasowe!”, a on na to: „Wie pan, zrobiłem te literki, bo po prostu nie dostałem od produkcji żadnego zdjęcia”. Trochę mnie to zaskoczyło, ale mówiłem dalej: „No dobrze, ale ta czerwona ramka dookoła jest świetna”, na co on: „To dlatego, że zrobiłem za mały projekt i musiałem ją dodać…”. Myśmy się tak naprawdę bawili tym zawodem, nikt od nas nie wymagał dostosowania się do wymagań rynku. Po prostu podczas projektowania okładki dla Budki Suflera byłem zafascynowany filmem i tyle. Chodziło o to, żeby zaskoczyć odbiorcę, ale też sobie samemu zrobić frajdę.

O dziwo, to jedna z najbardziej kultowych moich okładek. Jest najczęściej przywoływana przez różne osoby na moich mediach społecznościowych. Zdarza się też, że ludzie, w dodatku całkiem młodzi, przynoszą ją do podpisu na spotkania autorskie.

Zrobił też Pan okładkę do popularnej płyty „Jestem panem świata” zespołu Bank. Czy ona również do Pana wraca po latach? Wytłoczono setki tysięcy egzemplarzy tego albumu.

To już była zupełnie inna sytuacja, bo przy tej okładce miałem kontakt z zespołem i blisko współpracowaliśmy. Nawet zrobiłem chłopakom zdjęcia na tylną stronę, stylizowane na kartotekę kryminalną, by nawiązać do napadu na bank. Na pewno logo zespołu też jest moje. Natomiast zwróciłbym uwagę, że dziś użycie w ten sposób na okładce banknotu byłoby karalne. To jest oficjalny środek płatniczy, który podlega prawom autorskim i wykorzystywanie go w ten sposób, w dodatku włożenie go w świnię przyniosłoby mi problemy. Chociaż po niedawnym wystąpieniu Trumpa to byłby bardzo dobry plakat na czekające nas czasy.

Zaprojektował Pan również logo dla zespołu Bajm, które funkcjonuje do dzisiaj. Mało kto o tym pamięta.

Ja też przez lata nie byłem tego świadomy, dopiero Beata mi przypomniała, gdy się spotkaliśmy jakiś czas temu. Mnie się wydawało, że nie zrobiłem jej żadnej płyty, a ona mówi: „Jak to nie zrobiłeś, jeszcze w dodatku logo mamy od ciebie!”. Ale w tym przypadku otrzymałem gotowe zdjęcie, z którym nie miałem nic wspólnego i był nacisk, żeby je wykorzystać na okładce. Drażniło mnie, że mam tak małe pole do manewru, chciałem dołożyć do fotki coś charakterystycznego i padło na trójkąty.

Zauważyłem, że często, kiedy bazował Pan na zdjęciach artysty, powstawały z tego różne układy i kolaże wzbogacane właśnie elementami graficznymi. Tak było też w przypadku albumu „Dziękuję, nie tańczę” Anny Jurksztowicz.

To akurat był bardzo duży projekt. Zostały zrobione zdjęcia przez Marka Czudowskiego i Harry’ego Weinberga specjalnie z myślą o tej okładce i o teledysku. Ja wtedy zrobiłem pięć albo sześć teledysków dla Ani, w pełni autorskich, wraz z napisaniem scenariusza i reżyserią. Współpracowałem też z producentem biżuterii Markiem Radzikowskim, bo na tej płycie znajduje się przebój „Diamentowy kolczyk” i na zdjęciach ten kolczyk jest jednym z głównych elementów. Wszystko było wymyślone od początku do końca i widać zresztą różnicę między tym projektem a okładką Bajmu.

Z niektórymi artystami współpracował Pan więcej niż raz, m.in. z Markiem Bilińskim, który po odejściu z Banku rozpoczął karierę solową, ale też z Marylą Rodowicz i Wojciechem Gąssowskim. Czy za tymi okładkami szły również prywatne znajomości?

Oczywiście, że tak. Może nie bywaliśmy u siebie w domach na obiadach, ale gdzieś się co jakiś czas spotykaliśmy. Zresztą to były inne czasy, wtedy artyści często utrzymywali kontakty towarzyskie. Teraz widujemy się jedynie w przelocie, na premierach czy wernisażach.

Wojtek co pewien czas zlecał mi okładki. Raz zrobiłem mu okładkę na motorze, bo fascynował się wtedy motocyklami. Innym razem, do płyty „Gdzie się podziały tamte prywatki” zrobiliśmy mu sesję z Krzysztofem Kupczykiem, który przez wiele lat ze mną współpracował jako fotograf. To też był w pełni autorski projekt, odpowiadałem za stylizację, kompozycję zdjęć i całą stronę wizualną płyty.

Z Marylą zawsze świetnie mi się pracowało, bo ona jest perfekcjonistką. Najbardziej spektakularna była sesja do płyty „Złota Maryla”, gdzie biedna siedziała sześć godzin owinięta folią, zanurzona w złotej farbie, bo tak sobie wtedy wymyśliłem. Współpraca z nią jest wspaniała. Maryla jako jedna z nielicznych osób potrafi do mnie zadzwonić o trzeciej w nocy, będąc święcie przekonaną, że odbiorę i oczywiście się nie myli. Z reguły wtedy coś mi zleca. Niedawno zrobiłem jej nową grafikę na gitarę i jestem ciekaw, kiedy zostanie pokazana.

Jak zatem powstała jedna z ciekawszych Pańskich okładek dla Maryli Rodowicz, do płyty „Polska Madonna”?

Z tą okładką wiąże się cała historia. To był efekt mojej fascynacji możliwościami poligraficznymi. Znacznie wcześniej, bo już w latach 60., przy okazji płyty „Cała jesteś w skowronkach” Skaldów pojawiły się otwierane okładki, ale to, że można było zrobić okładkę z wycięciem to był ewenement. Oczywiście polegliśmy na tym, bo nikt nie wziął pod uwagę, że w transporcie ten otwór będzie się darł. O ile samą płytę wkładano do celofanowej koperty, tak samych okładek jeszcze wtedy nie foliowano. Pamiętam, że firma Polskie Nagrania płakała, bo było dużo zwrotów przez to, że otworek się zadzierał. Ale ja z tego projektu jestem bardzo zadowolony.

Podczas robienia tej okładki zdarzyła się też śmieszna historia, bo jeśli ją pan otworzy, to tam jest ukazana Maryla siedząca na ulicy Mostowej, na warszawskiej Starówce. „Polska Madonna” opowiada o zmęczonej kobiecie, która mierzy się ze wszystkimi problemami, jakie w PRL-u spotykały kobiety – od wychowania dzieci, przez stanie w kolejkach po zarządzanie domem. Robiliśmy to zdjęcie wcześnie rano, pracowała z nami Renata Pajchel – wspaniały fotograf, fotosistka Andrzeja Wajdy. No i Maryla siedziała na tym krawężniku z siatką, z której wystawała butelka mleka. Nagle jakaś starsza pani wyszła z bramy, nawet nie zauważyła całej naszej ekipy, tylko spojrzała na Marylę i zdegustowana powiedziała: „Ach, ci artyści!”. Myślała, że tym mlekiem Maryla leczy kaca. Ale to chyba fajna puenta do „Polskiej Madonny”, bo wpisuje się w jej koncept.

Przejdźmy do czasów bardziej współczesnych. W ostatnich latach zrealizował Pan kilka okładek dla Pidżamy Porno i Strachów na Lachy. Dobrze się Panu współpracuje z Grabażem?

Jak najbardziej. Grabaż i jego dwa zespoły przywiązują dużą wagę do warstwy wizualnej swoich albumów. Dbają o dobrą jakość, numerują płyty, podpisują, dzielą na edycje limitowane itp., więc u nich ten marketing jest robiony bardzo profesjonalnie. Co ciekawe, moja córka zawsze była wielką fanką Pidżamy Porno, pokazywała mi ich muzykę i to też był ciekawy zbieg okoliczności, że pewnego dnia zadzwonił do mnie Grabaż z propozycją, czy nie zrobiłbym dla niego okładki, bo widział moją wcześniejszą twórczość.

Dzisiejsze okładki, nie tylko Pańskie, są już dużo bardziej minimalistyczne. Odchodzi się od projektów rysowanych odręcznie, pełnych detali. Czy przyczyną tego jest pojawienie się CD? Jak Pan w ogóle ocenia ten format?

Przyznam szczerze, że na kilka lat wycofałem się z projektowania okładek, gdy pojawiły się CD, ponieważ uważałem, że to kompletnie bez sensu wysilać się graficznie w takim formacie. Ja zostałem wychowany na czytaniu okładek. Jako młody człowiek spędziłem wiele godzin z kolegami i koleżankami na rozszyfrowywaniu „Sierżanta Pieprza” Beatlesów, czy nad ich „Revolverem”, który to projekt uważam za jedną z najlepszych okładek kolażowych. Pamiętam też swój szok, gdy mój idol Andy Warhol zrobił płytę dla Rolling Stonesów, i to jeszcze jaką! Dla mnie to była rzecz niewiarygodna, żeby na okładce płyty w miejscu rozporka wszyć prawdziwy zamek błyskawiczny. To są rzeczy, które mnie wychowały, natomiast potem przyszło CD, na którym na wiele rzeczy zwyczajnie brakowało miejsca, choć ogólnie jestem osobą, która łatwo akceptuje wszystkie nowości. Szczerze mówiąc, nigdy nie lubiłem winyli, bo denerwowało mnie obsługiwanie tych płyt, trzeszczenie itp. Od strony praktycznej i dźwiękowej zachwyciłem się kompaktami, ale jeśli chodzi o stronę graficzną, to byłem załamany. Do dziś odmawiam projektu, gdy do dyspozycji mam tylko kompakt i plastikowy jewel case. Natomiast zlecenia na digipaki przyjmuję. I oczywiście na winyle.

Na koniec zapytam, jakie cechy według Pana powinna posiadać dobra okładka płyty?

Nie ma żadnej różnicy, czy mówimy o okładce płyty, książki czy o plakacie filmowym. Grafik ma jedno zadanie: złapać odbiorcę, co dzisiaj jest bardzo trudne. Ja miałem łatwiej, bo kiedy zaistniałem na rynku, ulica była szara. Dziś przebić się z komunikatem i złapać właśnie tę uwagę odbiorcy jest bardzo trudno. Dużo czasu spędzam w miejscach, gdzie płyty i książki są sprzedawane, czyli najczęściej w Empikach. I patrzę na te półki zastanawiając się, co zrobić, żeby zaistnieć na jednej z nich. Podobno w dzisiejszych czasach mamy tylko ok. 2-3 sekundy, by zainteresować się jakąś treścią. Poza tym dzisiaj płyty zdobywają popularność także w mediach społecznościowych, więc trzeba też wziąć pod uwagę, jak poradzi sobie dana okładka np. na Instagramie. Każda forma złapania odbiorcy jest ważna.

Dziękuję za rozmowę.

fot. główna: Michał Mutor

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2025 Portal Winylowy. All rights reserved.