Wywiady

Bibobit: Jesteśmy nieszufladkowalni

Jakub Krzyżański
Jakub Krzyżański
02.12.2025

Nie dość, że inspirują ich mało popularne w Polsce gatunki, to jeszcze mieszają je w rzadko spotykaną, autorską fuzję. Bibobit konsekwentnie podąża własną ścieżką, czego dowodem jest najnowsze dzieło zespołu, wydany w październiku 2025 roku album „Wdech”. O pracy nad płytą, artystycznej wolności i unikaniu muzycznych szufladek opowiada nam wokalista grupy, Daniel Moszczyński.

Jakub Krzyżański: Waszym znakiem rozpoznawczym są żywiołowe koncerty i dobry kontakt z publicznością. A jak wspominacie nagrywanie płyty „Wdech”? Czy studio jest dla Was tak samo przyjaznym środowiskiem jak scena?

Daniel Moszczyński: Na szczęście lubimy jedno i drugie. Studio to dla nas miejsce, w którym jak z mikroskopem szukamy niuansów definiujących brzmienie zespołu. Udaje nam się je znaleźć dzięki ogromnej pomocy naszego wieloletniego realizatora dźwięku, Łukasza „Kaczego” Kaczmarka. Bez tego gościa w ogóle nie wyobrażam sobie pracy. A przez to, że mieszkamy dość daleko od siebie, przy nagrywaniu płyt musimy organizować coś w rodzaju campów. Wtedy wyłączamy telefony, chowamy się do pieczarki i w przeciągu bardzo intensywnego krótkiego czasu, ok. 2-3 dni, albo pracujemy nad brzmieniem klawiszy, albo szukamy tych ostatecznych rozwiązań, albo miksujemy. Wiadomo, że jak tam siedzisz po 6 godzin, to potem musisz odpocząć, napić się kawki, pooddychać świeżym powietrzem, ale generalnie praca w studio to kosmos! Pamiętam, gdy jako małolat pierwszy raz się w nim znalazłem. Założyłem wtedy słuchawki Beyerdynamic DT 770, o których dziś już mam trochę inne zdanie, ale na tamten czas to był dla mnie ogień! Do tego analogowa konsoleta SSL, cały anturaż, szyba, za którą siedzi realizator i miejsce, gdzie można nagrać nawet całą orkiestrę. Studio jest więc pewnego rodzaju świątynią i absolutnie atrakcyjną przestrzenią. Scena oczywiście też, ale to już zupełnie inna historia.

Wasze utwory też powstają dopiero w trakcie tych campów? Czy wchodzicie do studia już z gotowymi kompozycjami i skupiacie się wyłącznie na ich zarejestrowaniu?

Mamy taką zasadę, że pierwszy dzień przeznaczamy na swobodną wymianę pomysłów. Wtedy bardzo często Adam Lemańczyk, nasz klawiszowiec, nadaje jakąś myśl muzyczną. Adam jest bardzo inspirującym człowiekiem, ma niesamowitą łatwość kreowania tych następstw akordów z fantastycznym voicingiem. Tak było na przykład z utworami „Siła słów” i „Mój czas” – to rzeczy, które on sam wygenerował w trakcie jam session. Totalnie go podziwiam, a nawet mu pozytywnie zazdroszczę, bo u mnie ten proces wygląda zupełnie inaczej. Ja muszę sobie usiąść na spokojnie, sprawdzić, co i jak ze sobą działa, a Adamowi wszystko przychodzi od razu. Waldek Franczyk, nasz bębniarz, potrafi wspaniale łapać Adama i nadawać rytm jego wypowiedziom, przez co bardzo szybko stają się jednym organizmem. Potem dochodzą do tego kolejne instrumenty i w pierwszy dzień stawiamy na taką zupełnie nieskrępowaną kreację. Dopiero na następnym etapie przenosimy nasze pomysły na komputer i analizujemy wszystkie ścieżki. Czasem trzeba pokasować niektóre partie klawiszowe i np. wpuścić Adama, zmute’ować bęben, by dać Bartkowi Pietschowi przestrzeń na bas. Potem na to wchodzi Janek Adamczewski i proponuje jakieś riffy. Po wszystkich tych działaniach często okazuje się, że ostateczna forma utworu zupełnie nie przypomina początkowego zamysłu, ale Bibobit właśnie po to powstał – by dawać niczym nieskrępowaną wypowiedź muzyczną.

fot. Hubert Grygielewicz

Teraz już rozumiem, dlaczego w ZAiKS-ie Wasze kompozycje figurują jako dzieło zespołowe. Teksty natomiast piszesz tylko Ty i jeśli miałbym określić przekaz, jaki towarzyszy płycie „Wdech”, byłby nim nie tyle wdech, co właściwie oddech. „Gdzie chcesz biec?”, „Robimy zwrot” – to są dla mnie nawoływania do zatrzymania się w codziennym pędzie. Czy właśnie to chcesz powiedzieć słuchaczom?

Możliwe, że gdy siadam do pisania, faktycznie staję się takim psychologiem i szukam w sobie rzeczy, do których dążę. Myślę, że każdemu z nas zależy na złapaniu tej równowagi psychicznej, bo żyjemy w okrutnie rozpędzonym świecie. Często powtarzam, że pisanie jest dla mnie formą arteterapii. Nigdy nie przeszedłem tej prawdziwej, natomiast czuję, że to, co zrobiłem ze stosami zapisanych kartek, jest bardzo podobnym procesem. Co do oddechu i spokoju, to w pewnym momencie życia zrozumiałem, że chyba na dzień dzisiejszy bardziej kręci mnie natura niż kultura. Oczywiście kocham kulturę na maksa, ale ciągnie mnie w góry, lubię się zatrzymać w lesie albo stanąć nad brzegiem jeziora i wtedy czuję, że jest mi dobrze. W moich tekstach na bank można odnaleźć tęsknotę za takimi momentami.

Wdech” to Wasz trzeci album, ale drugi wydany w formie winylowej. Co sądzisz o tym nośniku i czy dla Ciebie jako artysty ma on jakieś szczególne znaczenie?

Myślę, że na dzień dzisiejszy nie da się zrobić nic bardziej wyjątkowego ze swoją muzyką niż wydać ją na winylu. To najszlachetniejszy ślad, jaki może po sobie zostawić artysta. Przede wszystkim zdajesz sobie sprawę, że to jest limitowane, i że ludzie, którzy zdecydowali się na zakup albumu, też traktują muzyczkę w zupełnie innym wymiarze. Że np. czekają na jakiś wyjątkowy moment dnia, by sięgnąć po Twoją twórczość i cieszyć się nią. Mając winyl w portfolio wiem, że gdy moja broda stanie się już całkowicie siwa, mogę być spokojny, bo coś na tym świecie po mnie pozostanie.

Wydaliście ten album samodzielnie, nie jesteście związani z żadną wytwórnią. Powiedz proszę, jakie są plusy i minusy takiej sytuacji.

Z minusów, zawsze największą trudnością są finanse, bo wiadomo, że zespół to studnia bez dna. Możesz mieć miliony złotych i je zainwestować, a potem nigdy nie wiesz, czy to się zwróci. Cała sztuka polega więc na tym, by określić, w jaki sposób chcesz się zaprezentować swojemu słuchaczowi i po co w ogóle wychodzisz na scenę. Jeśli zainteresuje się Tobą duża wytwórnia i wynegocjujesz warunki, które dadzą Ci satysfakcję, a Twoja wolność pozostanie na tyle nieskrępowana, że wciąż czujesz się artystą, to super. Jeśli jednak tak się nie dzieje, to lepiej samemu być dla siebie sterem, żeglarzem i okrętem. Najważniejsze, to dostać od wytwórni rzeczywiste wsparcie, a nie tylko wiązać się kontraktem. Kolejną istotną rzeczą jest współpraca ze swoim menadżerem prowadzącym. Uważam, że to powinna być bardzo bliska relacja, podobna do tej partnersko-związkowej. Artystyczne wybory nie mogą być podejmowane na siłę czy pod presją. Jednak z tym, jak dany artysta chce funkcjonować na rynku, zawsze związane są pewne dylematy. Ja wyznaję zasadę, by iść za intuicją, bo to ona często podpowiada najlepsze rozwiązania.

Tworzycie muzykę, która łączy w sobie funk, jazz, hip-hop. Ten konkretny miks gatunkowy bardzo rzadko występuje w mainstreamie. Czy zatem na bycie zespołem niezależnym nie wpływa przede wszystkim repertuar?

Myślę, że na pewno tak jest. Nas w ogóle nie można włożyć do jednej szufladki, a jeśli ktoś próbuje, to znaczy, że nie słuchał płyty (śmiech). Jesteśmy nieszufladkowalni, jeśli można się tak wyrazić. Broń Boże nie uważam nas za jakichś pionierów, natomiast idziemy swoją ścieżką i nie obracamy się na to, co jest trendem i co jest w mainstreamie. Już jakieś pierwsze podrygi i eksperymenty założyły, że my nic nie kalkulujemy. Pewnie dlatego dla dużej wytwórni możemy być twardym orzechem do zgryzienia, choć nie ukrywam, że z ciekawości porozmawiałbym kiedyś z jakąś grubą rybą i dowiedział się, co myśli na temat naszej muzyki.

Skoro już mowa o łączeniu różnych gatunków, to wiem, że masz sporą wiedzę w tej dziedzinie. Na studiach zajmowałeś się m.in. powiązaniami między jazzem a hip-hopem.

Bez przesady, to nie jest tak, że napisałem książkę. Po prostu to był temat mojej pracy na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Nie ukrywam, że byłem tam odszczepieńcem, bo o moim wyborze nie zadecydowała totalna miłość do tradycyjnego jazzu. Uznałem natomiast, że ten wydział w największym stopniu odpowiada na moje potrzeby. Dopiero w trakcie studiów ta muzyka zaczęła mnie kształtować. Bardzo miło wspominam zajęcia z Jackiem Niedzielą, który jest specjalistą od kontrabasu, ale też od historii jazzu. Dzięki niemu zacząłem się wciągać w szukanie pewnych zależności między różnymi gatunkami. Kiedy trzeba było już zacząć pisać jakąś pracę, to chciałem wybrać temat, który mnie pochłonie bez reszty. Po zebraniu wszystkich korelacji, zależności i porównań uznałem, że sam chcę mieć zespół grający syntezę jazzu z hip-hopem. I de facto taka jest geneza Bibobitu.

Oczywiście nie chcę kwestionować Twojej pracy, ale gdy przeczytałem książkę o historii hip-hopu w Polsce, byłem zaskoczony, że nasza krajowa scena wywodzi się raczej z punk rocka niż z jazzu. Czy ta kulturowa różnica nie sprawia, że jest Wam trudniej dotrzeć do polskiej publiczności?

Funk czy jazz to w ogóle nie jest najbardziej popularny nurt w Polsce. W ostatnich latach zauważyłem jednak wzrost zainteresowania tym nowofalowym jazzem ze wszystkimi jego fuzjami i odjazdami. On jest trochę punkiem naszych czasów, właśnie przez swoją oryginalność, otwartość na eksperymenty i pełną swobodę wypowiedzi. Ludzie mogą być zmęczeni syntetycznym brzmieniem, które nas otacza – odpalasz radio i masz przez cały czas dokładnie te same piosenki. A jednak muzyka żywa i wywodząca się z jazzu daje pewien powiew świeżości. Ale zgadzam się, że początki hip-hopu w Stanach, oparte na samplingu jazzu i funku były bardziej rozrywkowe, luźniejsze. U nas później też samplowano polski jazz lub Niemena, jednak rzeczywiście ten komunikat tekstu wychodził z jakiegoś buntu i był formą zajęcia stanowiska. Zastanawiam się czasem, czy w Bibobicie jest wystarczająco dużo hip-hopu dla słuchaczy hip-hopu. Z chęcią zrobiłbym kiedyś taki eksperyment, bo graliśmy na wielu festiwalach jazzowych, a na festiwalach hip-hopowych jakoś niekoniecznie. I myślę sobie, że w naszym przypadku to jest raczej forma ekspresji niż dążenie do tego nurtu. Chyba jesteśmy daleko do takiego hip-hopu, który dzisiaj funkcjonuje.

fot. Niewidki & Szopix

I tym sposobem wracamy do wątku bycia niezaszufladkowalnym.

Właśnie tak. Dla niektórych to może stanowić jakiś kłopot, a dla innych atut. My wyznaczamy sobie własną drogę i nie wiem, gdzie ona nas zaprowadzi, ale chcemy tam iść. Mamy wiele twarzy i myślę, że w najbliższym czasie jeszcze bardzo zaskoczymy ludzi tym, co się od nas ukaże. Wiesz, paradoksalnie zaczęliśmy już nagrywać kolejną płytę i mamy materiał na jeszcze następnie. Plan jest taki, by w przyszłym roku zacząć pokazywać nowe rzeczy, a jak to się uda, to w 2027 zrobimy skręt w totalnie inne niż dotąd rejony.

Powodzenia i wielkie dzięki za rozmowę!

fot. główne: Niewidki & Szopix

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2025 Portal Winylowy. All rights reserved.