O muzyce z gier komputerowych i jej unikalnej specyfice, kanonicznych OST, wyjątkowych winylach oraz o działaniach fundacji Game Music rozmawiamy z Krzysztofem Bińczakiem.
Marcin Mieszczak: Dla wielu miłośników winyli muzyka z gier wideo jawi się jako coś nieco egzotycznego. Porównują ją do muzyki filmowej, ale czy to rzeczywiście ten sam język emocji i kompozycji, czy jednak zupełnie odrębna sztuka – np. przez interaktywność i strukturę gry?
Krzysztof Bińczak (Fundacja Game Music): Ścieżki dźwiękowe z gier współcześnie nie bez powodu kojarzą się z muzyką filmową – wielu kompozytorów typowo filmowych, jak choćby Lorne Balfe czy Hans Zimmer, tworzy już także soundtracki do gier wideo. Dlatego też coraz więcej artystów określa siebie po prostu mianem „composer for media”. Tym niemniej gry są przede wszystkim medium interaktywnym z czynną rolą odbiorcy. Ich ścieżki dźwiękowe na ogół nie są więc liniowe, a zmieniają się dynamicznie podczas rozgrywki, choć oczywiście są od tego wyjątki w pewnych gatunkach. Wciąż mówimy tu o muzyce ilustracyjnej, jednak takiej, która dopasowuje się na żywo do działań gracza. Przykładowo podczas sekwencji walki muzyka może zmieniać swoją intensywność zależnie od sytuacji na polu bitwy, a po jej zakończeniu płynnie przejdzie w spokojniejszy motyw eksploracji otoczenia. Mówiąc bardziej technicznie, kompozytor przygotowuje materiał muzyczny w postaci fraz i pętli, które następnie m.in. poprzez procesy warstwowania pionowego i sekwencjonowania poziomego są układane w strumień audio. Stąd też można by argumentować, że jakikolwiek album muzyczny jest poniekąd obcym środowiskiem dla soundtracku z gry, ponieważ go „spłaszcza” i odbiera mu wspomnianą interaktywność – czy można więc w pełni docenić tę muzykę, nie biorąc pod uwagę, jak została zaimplementowana w grze? Kompletne OST do gier potrafią trwać wiele godzin, co nierzadko wymusza wydanie jedynie kompilacji na winylu. Zaś pod względem gatunkowym mamy pełny przekrój: od jazzu po symfonie, od elektroniki po rocka, od ambientu po country.
Załóżmy, że jest ktoś, kto nie miał do czynienia do tej pory z grami, a chciałby wsiąknąć w świat tej muzyki. Od czego najlepiej zacząć? Jest jakiś kanon?
Jeśli ktoś nie jest graczem, to dobrym pomysłem będzie rozpoczęcie od OST z tych gatunków muzycznych, których i tak słucha na co dzień. Czyli na przykład fani metalu powinni dać szansę soundtrackom do nowych odsłon serii DOOM, Wolfenstein albo Devil May Cry. Zaś w przypadku graczy najłatwiej byłoby zacząć od tych gier, które już się zna i lubi, a następnie posłuchać muzyki z innych części danej serii czy innych albumów danego kompozytora. Gracze potrafią spędzać setki godzin ze swoim ukochanym tytułem, jednocześnie nasiąkając jego ścieżką dźwiękową i budując z nią więź emocjonalną. Kanon będzie więc inny dla każdego, zależnie od subiektywnych preferencji.
Gdybyśmy jednak mieli wskazać ścieżki powszechnie uznawane za kultowe, to warto wymienić choćby naszego rodzimego Wiedźmina 3, minimalistyczne The Last of Us, glitchujące Remember Me, awangardowe NieR: Automata czy bigbandowego Cupheada. Do tego klasyki jak Legend of Zelda albo Final Fantasy, przy czym to długie serie gier mające po kilkanaście części, więc trudno tu wskazać coś pojedynczego.
Jak się ma rynek polski w stosunku do światowego, jeżeli chodzi o muzykę z gier?
Sytuację muzyki do gier wideo w Polsce można by podzielić na trzy filary. Pierwszym niech będzie dostęp do muzyki. W tym przypadku, choć nie jest ona dostępna w fizycznej formie w sieciach komercyjnych, to pustka została wypełniona dzięki wielu niezależnym sklepom działającym na rodzimym rynku muzycznym oraz platformom do streamowania. Drugim filarem są sami kompozytorzy. Mamy wielu interesujących polskich artystów próbujących swoich sił w roli kompozytora do gier, chociaż tylko garstce udaje się przebić do światowej elity. Na pewno warto tu wspomnieć Piotra Musiała czy Arkadiusza Reikowskiego. Trzecim i ostatnim filarem jest sama świadomość tej muzyki wśród polskich słuchaczy. Zdecydowanie jest o wiele lepiej niż dwie dekady temu, ale jako społeczność graczy nieco przegapiliśmy ten moment, kiedy po obu stronach globu praktycznie każdy zwracał uwagę na melodie z gier. Obecnie nierzadko czujemy się jak w bańce, którą trzeba przebić zarówno od środka, jak i od zewnątrz. By lepiej zrozumieć kulturę muzyki do gier, najlepiej samemu jej zasmakować – choćby grając czy idąc na koncert.
Co z klasykami, które wielu pamięta z czasów dzieciństwa (Mario Bros, Prince of Persia lub późniejsze nagrania MIDI typu Doom czy Duke Nukem)? Czy te kultowe melodie z ery 8- i 16-bitowej doczekały się oficjalnych winyli, czy raczej żyją w formie nowych aranżacji i hołdów?
W erze rozkwitu elektronicznej rozrywki mało kto myślał, aby jej muzykę uwiecznić na nośniku fizycznym. Wyjątkiem jest Japonia, która od samego początku kultywowała i wspierała artystów piszących muzykę do gier wideo. Obecnie na próżno szukać oficjalnych nagrań z tamtych czasów, z nielicznymi wyjątkami. Dlatego garstka wydawnictw muzycznych podjęła się trudnego zadania wypuszczania ścieżek dźwiękowych z minionych dekad, nierzadko napotykając po drodze dosyć poważne problemy: od niejasnych praw autorskich po kiepską jakość materiału źródłowego. Istnieją jednak liczne zespoły założone przez fanów, którzy wychowując się na grach wideo, po latach sami zaczęli tworzyć własne aranżacje popularnych melodii z gier. Przykładowo projekty jak The OneUps czy Family Jules funkcjonują już od bardzo dawna i nadal się rozwijają.
Kontekst gier komputerowych aż prosi się o jakieś zupełnie wymyślne wydania winyli. Opowiedz o kilku najbardziej oryginalnych i wyszukanych.
Rzeczywiście, z biegiem lat część rynku winyli z gier ewoluowała w stronę nieszablonowych i innowacyjnych wydań – wytwórnie zaczęły się coraz śmielej bawić formą opakowania i ogólnie całą oprawą wizualną albumu. Skąd się to wzięło? Pewnie poniekąd przyczyna jest taka, że gry są nadal stosunkowo młodym medium, niesłusznie kojarzonym z rozrywką dla dzieciaków. Kiedy więc przyłożymy taką pozornie „młodzieżową” estetykę do winyli, otrzymamy pełne spektrum ciekawostek: okładki z ruchomymi elementami, pstrokate splattery, boksy pełne kolorowych płyt, czy ostatnio dyski wypełnione różnymi substancjami. W kontrze istnieje oczywiście także nurt bardziej audiofilski z klasycznymi wydaniami. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że to wszystko dlatego, iż większość graczy kupujących winyle nawet nie ma gramofonu, a sam album traktuje bardziej jako merchandise. Jednak to tylko część prawdy, bo są badania rynkowe pokazujące, że nawet połowa nabywców winyli w USA nie ma ich na czym odtwarzać, więc to szerszy trend. Ale wracając do najbardziej wyszukanych propozycji z ostatnich lat, wspomniałbym na pewno zestaw z gry Cuphead, całościowo nawiązujący do fonografii lat 30. ubiegłego wieku. Do tego bardzo stylowe jest wydanie Ender Magnolia, wykonane w japońskiej manufakturze. Moim ulubionym pozostaje chyba Sea of Thieves, gdzie każda z trzech płyt nawiązuje kolorystycznie do regionów w świecie gry, na labelach dysków mamy kartonowe wycinanki, a do tego piękny artbook z opowiadaniami.
Wasza fundacja Game Music także zaangażowana jest w wydawanie płyt winylowych. Działacie już od lat i macie na koncie m.in. Game Music Festival – jeden z największych tego typu festiwali na świecie. Jak wygląda wasza działalność na co dzień? Nad czym obecnie pracujecie?
Jesteśmy przede wszystkim fundacją, która promuje muzykę z gier wideo jako formę sztuki. Wytwórnia Gamemusic Records to jeden z naszych obszarów działalności, zaś drugim jest Game Music Festival. Poza wydawaniem winyli organizujemy więc koncerty – zaczęliśmy w 2017 roku we Wrocławiu, a od paru lat główna część festiwalu odbywa się w Londynie. Od początku nasza wizja opierała się na kilku fundamentach, których trzymamy się do dziś. Chcieliśmy zrobić coś innego niż typowo komercyjne projekty, które nierzadko żerują na chwilowej popularności danej gry, zarazem oferując kiepski poziom artystyczny na scenie. Wybieramy więc wyłącznie topowe sale koncertowe, jak Narodowe Forum Muzyki czy Royal Festival Hall, a także najlepsze orkiestry, dyrygentów i solistów. Jeśli chodzi o repertuar, każdorazowo prezentujemy spójne monograficzne dzieło, zaaranżowane specjalnie na daną okazję i oparte o konkretną serię gier bądź dorobek wybranego kompozytora. Nie korzystamy z nagłośnienia, chyba że jest to technicznie niezbędne dla danego instrumentu. Na naszych koncertach nie ma też wizualizacji ani ekranów. Co więcej, zapraszamy kompozytorów powiązanych z wybraną przez nas muzyką, aby byli gośćmi specjalnymi – niektórzy nawet występują na scenie. Wreszcie każdy Game Music Festival to coś więcej niż tylko koncerty, bo zawsze mamy szereg wydarzeń towarzyszących: od paneli dyskusyjnych po warsztaty czy prelekcje. Proponujemy więc słuchaczom doświadczenie typu „slow listening”, podobnie jak kiedyś mawiano na odsłuch muzyki z winyli.
Rozmawiamy w trakcie przygotowań kolejnej edycji waszego festiwalu w Londynie. Jakie atrakcje czekają na uczestników w tym roku?
Niedawno ogłosiliśmy repertuar na Game Music Festival 2026. Impreza będzie większa niż kiedykolwiek wcześniej – mamy w planie aż sześć koncertów, z czego jeden we Wrocławiu, a reszta w Londynie. Kiedy rozmawiamy, większość jest już wyprzedana, a wkrótce odkryjemy szczegóły ostatnich dwóch wydarzeń. Wszystkie koncerty w Londynie odbędą się w czerwcu przyszłego roku, zaś wrocławski w lutym. Mamy wyjątkowo szerokie spektrum muzyczne: jazz i funk, symfonia z chórem, muzyka dawna, mityczne ballady, soundtracki z nurtu japońskiego. Do tego rozbudowana ścieżka edukacyjna i sporo niespodzianek. Zapowiada się więc bardzo gorące lato dla naszego zespołu… a w kolejce czeka już także parę winyli do wydania.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Zobacz stronę wydawnictwa Gamemusic Records.
Zobacz stronę fundacji.