
Jest jednym z artystów, których zaprosiliśmy do naszej winylowej kompilacji „Polish Independent Music 2024”. Chociaż działa na scenie już od 10 lat, to z solowym projektem „Galecki” wciąż czuje się jak debiutant. O muzycznym rozwoju, otwieraniu się na nowe style, funkcjonowaniu w muzycznym środowisku oraz planach na przyszłość opowiada nam Mateusz Galecki.
Jakub Krzyżański: Przed naszą rozmową odświeżyłem sobie debiutancki album Twojego dawnego zespołu Strain, który ukazał się w 2015 roku. Czy to, co robisz obecnie solo jako Galecki uważasz za ewolucję i ciąg dalszy tamtej przygody, czy zupełnie nowe rozdanie i budowanie wszystkiego od zera?
Mateusz Galecki: Myślę, że to raczej nowe rozdanie. Przez ten czas bardzo dużo się zmieniło, jeżeli chodzi o mój gust muzyczny, bo Strain to był zespół, który założyliśmy, jak mieliśmy po 17 lat. W sumie to zabawne, że zaczynam swoją opowieść w stylu „Jak mieliśmy po 17 lat…” (śmiech). Wtedy mieliśmy totalnego bzika na punkcie lat 70., w ogóle stworzyliśmy sobie swoją małą komunę hipisowską, takie hermetyczne towarzystwo ludzi zajaranych tym samym. Led Zeppelin uznawaliśmy za bogów, nikt z nas nawet nie słuchał metalu czy jakichś cięższych brzmień, tylko byliśmy właśnie tacy hipisiarscy. I mam wrażenie, że przez cały czas funkcjonowania tego zespołu tkwiliśmy zamknięci w bańce. No i jakoś na początku pandemii, kiedy Strain przestał działać, pojawił się zespół Nago, w którym też obecnie gram. Tam poznałem zupełnie nowych ludzi i inną niż dotąd muzykę. Otworzyłem się na pop i wszystko się kompletnie zmieniło. Runęły mury, którymi się otoczyłem, sądząc, że jedna muzyka jest spoko, a inne gatunki są be i nie ma w nich prawdy.
A czy mimo wszystko tamte bogate doświadczenia w Strain, bo m.in. graliście w Jarocinie, byliście supportem Acid Drinkers, a także współpracowaliście z Markiem Piekarczykiem, pomagają Ci w dotarciu ze swoją obecną muzyką do publiczności?
No właśnie chyba nie za bardzo. Zostały mi może z tamtych czasów jakieś kontakty tu i ówdzie, np. w radio, ale to są zupełnie inne środowiska. Myśmy grali na jakichś zlotach motocyklowych i w ogóle takich miejscach, które nie mają zbyt wiele wspólnego z tym, co teraz robię. Fakt, trochę tej historii za mną jest, ale to się mało przekłada na moją obecną aktywność.
Oprócz tego, że grasz solo i w Nago, realizujesz się jako sideman. Widziałem Cię m.in. w zespole Wiktora Dyduły, czasami udzielasz się też w innych projektach. Rola muzyka sesyjnego/towarzyszącego wpływa jakoś na Twój rozwój artystyczny, czy traktujesz to bardziej towarzysko i zarobkowo?
Zdecydowanie wpływa. To jest coś, czego dotąd nigdy nie robiłem. To, co powiedziałem wcześniej o hermetycznym towarzystwie, dotyczyło również branży. Myśmy się wtedy za bardzo z nikim nie kumplowali, mieliśmy swój świat i jeśli wyobrażaliśmy sobie, że zostaniemy sławni, to mieliśmy na myśli tylko tamto wąskie grono. A teraz otworzyłem się na ludzi, poznaję innych muzyków, inne spojrzenia. To na pewno ma na mnie duży wpływ.

A jakbyś opisał atmosferę, która panuje właśnie w tym środowisku muzyków młodego pokolenia? Wasze wzajemne uzupełnianie się w składach widać chociażby na showcase’ach, gdy na jednej scenie w kilku zespołach grają te same osoby. Powiedziałbyś, że tworzycie jakąś społeczność? Jest między Wami poczucie solidarności?
Myślę, że tak. Przyznam szczerze, że dopiero gdzieś się wkręcam w tę społeczność, nie znam jej jeszcze tak dobrze, ale jest tak, jak mówisz – ludzie się wspierają i współpracują w przeróżnych konfiguracjach. Tworzy się z tego taka mini subkultura i raczej mam wrażenie, że nie ma przypadków robienia sobie wzajemnie pod górkę, nie dostrzegam zazdrości czy innych niefajnych zachowań.
Przejdźmy do Twojego aktualnego repertuaru. W swoim oficjalnym biogramie podkreślasz właśnie to, jak odkryłeś „po wielu latach fascynacji muzyką lat 70., że współczesny pop też jest cool”. Opowiedz, jacy artyści albo jakie płyty przyczyniły się do tego odkrycia.
Na przykład jest taki zespół, który z pewnością znasz, nazywa się Jamal. Jakbyś mnie zapytał o Jamala, gdy miałem osiemnaście lat, to po pierwsze kojarzyłbym tylko „Jak to policeman przeszukuje mnie” i nic więcej, a zaraz potem powiedziałbym, że w ogóle idź stąd, nie chcę z Tobą rozmawiać i tak dalej. To jest taki jaskrawy przykład, bo poznałem paru muzyków z Jamala, wkręciłem się w historię zespołu i tego, co tam się dzieje za kulisami. Nagle odkryłem, że wokalista – Miodu – jest totalnym poetą, świrem, no i teraz słucham Jamala, o co bym siebie w życiu nie podejrzewał. Kolejny przełom to otwarcie się na polski język. Kiedyś w ogóle nie słuchałem polskiej muzyki, a dziś wiem, że pisząc po polsku jestem w stanie więcej wyrazić i że słowa w języku ojczystym mają większą moc. Wkręciłem się też w Heya i Nosowską – wszystkie ich płyty znam na pamięć. Ale myślę, że ten Jamal to najbardziej czytelny przykład i mój punkt zwrotny. Byłem zaskoczony, że coś takiego zaczyna mi się podobać, że odnajduję w tym siebie i teraz na pewno inaczej podchodzę do muzyki. Nie mam tak, jak kiedyś, że gdy coś usłyszę, to od razu mam na ten temat opinię. Raczej daję sobie parę chwil, by spróbować zrozumieć nowe dźwięki.
Dlatego Twoje własne piosenki są tak różnorodne? Bo jest m.in. funkowy „Kot”, „Myśli potwora” z naszej kompilacji, które są jeszcze inną historią, albo bardziej balladowe „Niebo”. To właśnie efekt muzycznych poszukiwań? A może badanie rynku, co chwyci, a co nie?
Nie, w kategoriach badania rynku nigdy nie potrafiłem myśleć, tak na pewno nie jest. Po prostu zawsze miałem skłonność do pisania eklektycznych rzeczy. Nawet przy Strain, jak posłuchasz sobie naszych kolejnych płyt, to tam też są przeróżne dźwięki. To jest w sumie mój problem, że nie mam mocno określonego stylu, wychodzi ze mnie przeróżna muzyka.
A gdy tworzysz te nowe piosenki, masz z tyłu głowy myśl, że one się kiedyś złożą na Twój debiutancki longplay? Czy podchodzisz do nich indywidualnie, singlowo?
Myślę, że solowy album będę tworzyć od podstaw, taki jest na ten moment mój wstępny plan działań. Wydaję sobie te single, które są właśnie trochę od siebie oderwane, a jak się wezmę za pisanie płyty, to będzie ona bardziej spójną koncepcją. Ale to raczej temat na przyszły rok.
Biorąc pod uwagę wszystkie dotychczasowe doświadczenia, aktywności i osiągnięcia myślisz, że solowy projekt „Galecki” to jest Twoje docelowe miejsce, na którym chcesz się skupić i które chcesz rozbudowywać?
To trudne pytanie, ale jakbym miał odpowiedzieć od serduszka, to tak. Nic nie daje mi takiej satysfakcji, jak robienie swoich rzeczy i śpiewanie swoich słów. A jak będzie, to po prostu nie wiem. Niestety doba ma tylko 24 godziny i nie zawsze udaje się realizować wszystkie cele, jakie sobie założę. Ostatnio dużo o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że na pewno to nie jest coś, z czego byłbym w stanie zrezygnować niezależnie od wszystkiego. Na pewno będę mocno pielęgnować swój projekt, a gdzie wyląduję za 5 lat, to się zobaczy.
Dziękuję za rozmowę i powodzenia.
Fot. Adam Rajczyba
Kompilacja „Polish Independent Music 2024” dostępna w naszym sklepie internetowym.