
Jakub Skorupa – autor piosenek, wokalista i gitarzysta tworzący muzykę na pograniczu kameralnego hip-hopu, downtempo i rocka alternatywnego. Artysta zaproszony przez Portal Winylowy do kompilacji „Polish Independent Music vol 1: 2024”, który dziś wydaje własny, koncertowy album na winylu. Płyta „Live” ukazuje się w limitowanym nakładzie 250 egzemplarzy.
Jakub Krzyżański: Opowiedz o koncercie, który został zarejestrowany na płycie „Live” i o tym, co zadecydowało, że właśnie tamten występ został wybrany na Twój winylowy debiut.
Jakub Skorupa: To był wrocławski koncert, ostatni na trasie, którą zrobiliśmy jesienią zeszłego roku, chwilę po wydaniu albumu „Zeszyt drugi”. Tak się składa, że podczas naszych listopadowych klubowych tras często ktoś jest przeziębiony, smarka, albo w ogóle nie śpiewa. Spotkało nas to w Krakowie, czyli tydzień przed Wrocławiem, kiedy Domi [Dominice Skoczylas – przyp. red.] wysiadło gardło. Ja z kolei chorowałem pomiędzy tymi dwoma koncertami, ale im bliżej było ostatniej daty, tym bardziej dochodziłem do siebie. Później, po przesłuchaniu wszystkich koncertów, bo każdy występ został nagrany przez naszego realizatora Mateusza Dudzińskiego, podjąłem decyzję, że to we Wrocławiu mieliśmy najlepszą energię. Zaważył też fakt, że pod koniec trasy byliśmy już w pełni oswojeni z całym materiałem. Koncert ten zarejestrowaliśmy też na wideo, więc mogliśmy połączyć wszystko w jedną całość i oprócz płyty część numerów wypuszczamy na YouTube.
Czy podczas tamtej trasy odczuwałeś dodatkową tremę wiedząc, że występy są nagrywane i docelowo jeden ma trafić na płytę?
Szczerze mówiąc, nie. Na szczęście nauczyłem się szybko zapominać o włączonym sprzęcie. Może dlatego, że bardzo często nagrywamy nie tylko nasze koncerty, ale też próby. Dzięki temu możemy później analizować, jak nasze instrumenty ze sobą współgrają. Te przygotowania, które nazywamy takimi próbami produkcyjnymi, opierają się właśnie na nagraniach. Bywa, że nawet ośmiogodzinnych. Po pewnym czasie do wszystkiego się przyzwyczajasz. Poza tym trzeba przyjąć myślenie, że na scenie wszystko może się wydarzyć. Nie ukrywam tego, że nie jestem jakimś fenomenalnym wokalistą, a czasami nawet zapomnę tekstu i publiczność mi pomaga. Taki jest urok koncertów. Może są zespoły, które za każdym razem wykonują wszystko tak samo, ale my staramy się nie odgrywać piosenek w sposób, w jaki zostały zaprezentowane na płytach studyjnych. Dlatego zmieniamy aranżacje i zawsze chcemy, by nasze koncerty były niepowtarzalne.
Czy to oznacza, że nigdy nie masz tremy?
Oczywiście, że mam, ale nauczyłem się z nią radzić. Na samym początku to była trema wręcz paraliżująca i z trudem ją opanowywałem. Dziś jednak dostrzegam też drugą stronę medalu i wiem, że pisząc piosenki i występując dla ludzi, spełniam swoje marzenie. Poza tym zespół, z którym obecnie gram, sprawia, że czuję się mega swobodnie. Byłeś na naszym koncercie i pewnie zauważyłeś, że z natury jestem raczej introwertykiem, a jednak gdy mam tych chłopaków wokół siebie, bardzo się otwieram emocjonalnie przed publicznością. Nawet jeśli moje piosenki niekoniecznie opowiadają o łatwych doświadczeniach, to mam pewność, że wychodząc na scenę z tym składem, będziemy się dobrze bawić. Winyl „Live” jest miłą pamiątką z tamtego wspólnie spędzonego czasu.

A jako słuchacz i fan muzyki masz jakieś swoje ulubione albumy koncertowe innych artystów?
Jest jedna taka płyta, która towarzyszy mi właściwie przez całe moje dorosłe życie, bo od niemal dwudziestu lat. To „Live on Two Legs” Pearl Jamu. Co ciekawe, dopiero niedawno dowiedziałem się, że to nie jest nagranie z jednego koncertu, tylko miks z całej amerykańskiej trasy, jaką zespół odbył w 1998 roku. A ja jako nastolatek słuchałem tej płyty i wyobrażałem sobie, że to pojedynczy, ciągiem zarejestrowany występ. Do dziś do niej wracam, szczególnie jesienią, gdy dni są krótsze i szybciej robi się ciemno. Kolejną, już bardziej współczesną koncertówką, którą lubię, jest „Live at the Royal Albert Hall” Arctic Monkeys.
Twoja płyta „Live” jest o tyle ciekawa, że tylko momentami brzmi jak album koncertowy. Publiczność odzywa się jedynie we fragmentach, głównie pod koniec piosenek, a poza tym jest schowana. To kwestia specjalnego miksu, czy po prostu taka kameralna atmosfera panowała tamtego wieczoru?
To miks, ale wynikający po części z naszego błędu. Po prostu nie mieliśmy mikrofonu skierowanego na publiczność (śmiech). Faktycznie słychać ją głównie wtedy, gdy nie gramy, dlatego powstał z tego złoty środek między klasycznym brzmieniem live, a skoncentrowaniem się na naszych instrumentach i wokalach. Poza tym decydując się na winyl wiedzieliśmy, że mamy po 20 minut na stronę, i że nie uda nam się zawrzeć całego koncertu. Płyta nie odzwierciedla więc w 100% naszego występu, a jest bardziej ekstraktem z niego. Co nie zmienia faktu, że wszystkie ścieżki brzmią na niej tak, jak zostały nagrane.
Dzięki temu można się skupić na przekazie płynącym z tekstów, który jest bardzo głęboki. Choć piszesz o sobie i osobistych emocjach, wiele osób utożsamia się z Twoimi piosenkami. Spotykasz się często z takimi sygnałami?
Dużo mam takich sytuacji, że po koncertach słuchacze do mnie podchodzą i dzielą się swoimi przeżyciami. Jest kilka piosenek, które szczególnie działają w ten sposób na ludzi, np. „Głuchy telefon”. Z trudem ją napisałem, bo to był dla mnie ciężki temat do przepracowania i przełożenia na słowa, ale może właśnie dlatego tak ona trafia do odbiorców. Do tego każdy przeżywa ją trochę inaczej. Otrzymuję też wiadomości od osób, które zainspirował tekst „Wypowiedzenie z korpo”. Tej piosenki nie ma płycie, ale gramy ją praktycznie na każdym koncercie i czasami czytam, że dodała ludziom odwagi do zmiany w ich życiu. Zawsze odpowiadam, że broń Boże nie namawiam nikogo do rzucania pracy bez zapewnionych środków do życia, ale sam kiedyś byłem w takim momencie, że potrzebowałem tego, by móc wejść w muzykę na 100%.
Świadomość, że Twoje teksty tak działają na innych dodaje Ci skrzydeł czy raczej Cię onieśmiela?
Przede wszystkim cały czas mnie to zaskakuje, bo wyciągam z siebie raczej niełatwe tematy i różne emocjonalne przeżycia, a potem odkrywam, że inni ludzie mają podobnie. To na pewno pomaga – dowiedzieć się, że nie jestem tak dziwny, jak mi się na co dzień wydaje. Druga sprawa to, że dzięki moim piosenkom i temu, jak są odbierane, postrzegam się jako gościa, który nakłania ludzi do rozmowy. Coś jest magicznego w tym, że muzyka potrafi nas nawzajem otwierać, szczególnie, że – nie oszukujmy się – jesteśmy raczej społeczeństwem, które tłumi swoje emocje, a już zwłaszcza robią to mężczyźni. Tymczasem dzięki muzyce udało mi się odbyć wiele wartościowych rozmów o emocjach właśnie z mężczyznami. Nawet po którymś koncercie w Krakowie podeszła do mnie dziewczyna ze swoim chłopakiem i powiedziała, że jeszcze niedawno myślała, że już nie ma na świecie wrażliwych mężczyzn, po czym poznała chłopaka, który słucha mojej muzy. Teraz są parą i mocno trzymam kciuki za ich związek.
Na pewno piosenką, która swego czasu zaprosiła ludzi do rozmowy była „Dzień dobry, jestem z Polski”. Jak z perspektywy kilku lat patrzysz na jej odbiór?
Ten numer uświadamia mi, że nigdy nie byłbym taki, jaki jestem, gdyby nie Polska i to specyficzne miejsce na mapie, w którym się urodziłem wraz z całą jego historią. Moi dziadkowie walczyli w II Wojnie Światowej po stronie polskiej, ale żyję w regionie, gdzie wielu moich kolegów miało dziadków w Wermachcie i ta historia się gdzieś potem zaciera. Jest we mnie dużo miłości do Polski, choć miewam momenty, kiedy mówię sobie: what the fuck, moglibyśmy się czasem ogarnąć i zmobilizować, by wszystkim żyło się lepiej. Ta piosenka była trochę włożeniem kija w mrowisko, bo pierwszy raz mogłem zetknąć się z czymś takim, jak hejt w Internecie. Nagle jacyś totalnie obcy ludzie zaczęli do mnie pisać, żebym zamknął mordę, bo w innym kraju już dawno dostałbym w pysk. Pomyślałem, że warto było napisać i wydać tę piosenkę, by przekonać się, jak to jest. Widzisz, dojrzały patriotyzm nie polega na wystawianiu słodkiej laurki swojej ojczyźnie, tylko na patrzeniu na nią w sposób krytyczny. Tymczasem żyjemy w bardzo spolaryzowanym świecie i coraz trudniej o dialog. To jest tak naprawdę temat rzeka.
A jak w ogóle powstają Twoje piosenki? Czy pisząc tak emocjonalne i intymne teksty stwarzasz sobie specjalne warunki do pracy, stosujesz jakieś rytuały itp.? A może natchnienie przychodzi do Ciebie w najmniej oczekiwanych momentach, podczas przyziemnych zajęć?
W moim przypadku są to trzy miejsca bądź sytuacje. Po pierwsze, wyjście na długi spacer, kiedy oczyszczam głowę ze wszystkich innych spraw. Najpierw muszę wejść w taki tryb trochę medytacyjny, żeby otworzyć się na to, co wszechświat ma mi do powiedzenia albo co ja mam do powiedzenia w rozmowie ze wszechświatem. Drugie miejsce to pociągi, bo ja nadal bardzo często piszę w pociągach. W zasadzie za każdym razem coś zapisuję, może niekoniecznie tekst piosenki, ale jakiś fragment, który potem może stać się początkiem, środkiem lub końcem jakiejś piosenki. Trzecia sytuacja to prowadzenie samochodu. Gdy jeżdżę, mało myślę i skupiam się na drodze, dzięki czemu ten umysł też się jakoś oczyszcza i w pewnym momencie przychodzą mi do głowy pewne fragmenty. Do tego stopnia, że zdarza mi się zjechać gdzieś na parking czy stację benzynową, żeby coś zanotować. Także nie ma tutaj rytuałów, ale wiem, że jak jestem w trybie, że daję sobie przestrzeń i czas na to, żeby pobyć sam ze sobą, to może się pojawić jakiś pomysł na utwór.
Zaczęliśmy rozmowę od albumu „Live”, więc może zakończmy też tym wątkiem. Jak będziesz wspominać cały proces produkcyjny płyty? To w końcu Twój pierwszy winyl!
To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Na samym początku byłem totalnym żółtodziobem, jeśli chodzi o to, czym są winyle i jak się je tłoczy. Nie wiedziałem na przykład, że pod ten nośnik tworzy się osobny mastering. Sporo się nauczyłem przez te klika miesięcy pracy nad płytą, a już wspaniałą rzeczą było móc pojechać do tłoczni i własnoręcznie wytłoczyć kilka egzemplarzy. Później, gdy dostałem test pressy, przesłuchaliśmy wszystkie po kolei z dużą ekscytacją, aż w końcu daliśmy zielone światło na całą produkcję. Można powiedzieć, że przeżyłem winylowy chrzest bojowy!
Bardzo się cieszę i gratuluję!

fot. materiały prasowe