
Nagrali jedną z najciekawszych polskich płyt 2024 roku, odkrywając przed słuchaczami krainę garażowo-psychodelicznych dźwięków. Ich utwór „Mleko” wzbogacił składankę Portalu Winylowego „Polish Independent Music 2024 vol. 1” o prawdziwy zastrzyk undergroundowej energii. Rozmawiamy z Maciejem Łabudzkim z zespołu Tekla Goldman o psychodelii w muzyce, współpracy z Anteną Krzyku oraz winylach, które są pozwalają tworzyć wyjątkowe relacje miedzy artystami a słuchaczami.
Marcin Mieszczak: Skąd pomysł na motyw grzybni na Waszej płycie? To takie psychodeliczne słowo klucz? Zwrócenie się w stronę natury - co też nie jest obce kulturze psychodelicznej? A może jakiś inny koncept?
Maciej Łabudzki: Na początku nie było wielkiej konotacji psychodelicznej. Oczywiście później dopisaliśmy do tego trochę historii, ale tak naprawdę zarówno ja, jak i Emilka (Emily Bones - grająca na klawiszach wokalistka - przyp. red.) bardzo lubimy grzyby, ale takie normalne grzyby (śmiech). Gdy przychodzi jesień, chodzimy po lesie zbieramy je i jemy. Od początku była taka koncepcja, że to ma być taka leśno-grzybiarska płyta. A że grzyb ma w kulturze dużo różnych konotacji, zwłaszcza jak się gra taką muzykę jak nasza, to finalnie połączyliśmy te dwie koncepcje. Ostatecznie ten grzyb zamienił się w wielkiego muchomora, aby podkreślić, w jakiej operujemy stylistyce. Ludzie wtajemniczeni w świat muzyki psychodelicznej widząc taką okładkę dobrze wiedzą, czego się spodziewać.
To w ogóle jest bardzo ciekawe: psychodelia jest obecna w wielu gatunkach i objawia się na różne sposoby. Jak to mówi mój kolega z innego zespołu, jest to rodzaj takiej nakładki, którą można zastosować w dowolnym gatunku muzycznym i go przemienić w psychodeliczny. Tak stało się chociażby z muzyką trance. Mimo tego, że jest totalnie różna od tego, co się grało w latach 60., zachowuje ten psychodeliczny korzeń.
Kiedyś rozmawiałem z Michałem Wilczyńskim z GAD Records o tym, czym jest psychodelia i stwierdził, że jest ona „czymś, co ciężko zdefiniować. To jest takie określenie jak „groove”. To się po prostu czuje, po prostu wie. Chodzi bardziej o charakter muzyki, obecną aurę, jakieś specyficzne rozwiązania w aranżacji niż o samą strukturę utworów”.
Kultura w ogóle przemieniała tę psychodeliczność wiele razy, już Witkacy na początku ubiegłego wieku dobrze wiedział, czym jest psychodelia. I ona niekoniecznie musi mieć związek ze spożywaniem używek. Nie chodzi o to, że tego fajnie się słucha, jak się spożyje grzyby, tylko właśnie nie trzeba jeść grzybów, żeby usłyszeć fajne rzeczy…
Jesteście nazywani zespołem garażowo-psychodelicznym, sporo w Waszej muzyce echa i amerykańskich zespołów garażowych z lat 60. i krautrocka i współczesnych inspiracji w postaci chociażby King Gizzard & Lizard Wizard. Czy dla Was psychodelia to kategoria stricte estetyczna czy jednak jest to jakaś forma postawy wobec rzeczywistości?
Właściwie można powiedzieć, że i to i to. Z jednej strony to jest świetna forma. Z drugiej strony to rzeczywiście jest jednak coś więcej. W osobach, które spotkały się w naszym zespole, musi to siedzieć gdzieś głębiej. Np. Emilia, która jest graficzką, tworzyła takie prace, które rezonowały z naszą muzyką. Psychodeliczna oprawa jest pewną formą kontestowania zastanej rzeczywistości. Psychodelia jest wielowymiarowa. Potrafi zmieniać rzeczywistość, dźwięki czy gatunki muzyczne. Kiedy do dzieła dodasz drugie lub trzecie dno, staje się to bardzo intrygujące i atrakcyjne. Może to jest tak, że psychodeliczna dusza oczekuje, że rzeczy nie są takie, jakimi się na pozór wydają, mają jakieś dodatkowe płaszczyzny.
Podpytam Cię o scenę psychodeliczną w Polsce, bo wiem, że te zespoły trzymają się razem. Masz jakiś swoich ulubieńców? A może wśród nieco starszych kolegów? Mamy - dość skromną - ale jednak tradycję psychodelicznego grania…
Bardzo lubię starą polską muzykę, ale tak jak mówisz, oni coś próbowali robić z muzyką psychodeliczną, ale jednak to było tylko liźnięcie. Dopiero później zaczęło się dziać więcej. Zawsze byłem wielkim fanem zespołu Osjan. Ciężko ich jednoznacznie określić gatunkowo, ale jak dla mnie oni są mocno psychodeliczni. Warto też wspomnieć o tym, co robił Wojcek Czern i Za Siódmą Górą czy zespół Księżyc. Jeśli chodzi o muzykę rockową to taką kluczową postacią był Maciej Cieślak wraz z zespołem Ścianka. Oni byli filarami polskiej psychodelii.
A jeśli chodzi współczesną scenę?
Jest taka ekipa z Krakowa Acid Sitter - bardzo psychodeliczna. Ja sam od 20 lat tworzę zespół Oranżada, którego płyty też mają taki klimat. Ale jak widzisz, nie jest to taka rozwinięta scena, gdzie można by wymieniać i wymieniać te zespoły…
Kto przychodzi na Wasze koncerty? Czy możesz powiedzieć, że Wasi słuchacze mają jakąś cechę wspólną?
Myślę, że to miks publiczności, ale najprościej mówiąc, są to słuchacze muzyki alternatywnej. Owszem, zdarza się, że np. gramy na festiwalach punkowych, ale czujemy, że to nie jest 100% nasza przestrzeń. Świetnie natomiast się odnajdujemy w tej rodzinie, w której teraz jesteśmy, czyli w wytwórni Antena Krzyku. Gdyby przejrzeć jej portfolio to można zauważyć, że Arek Marczyński ma nosa do takiego grania „pomiędzy”, do rzeczy niezależnych, które są świeże i nie trącą klasyczną myszką. Myślę tu o takich artystach jak chociażby Izzy & Black Trees, Głupi Komputer, Kisu Min, Agata Karczewska, Ivo Shandor & The Gozer Worshipers czy Daniel Spaleniak. To przykład wyjścia poza klasyczny schemat wytwórni, która szuka zespołów gwarantujących szybką i dużą sprzedaż. Tutaj natomiast liczy się jakość.
Tak, Antena Krzyku stawia na jakość, a przy tym tworzy nową jakość. Jak doszło do Waszej współpracy?
Pomagają w tym bardzo social media (śmiech). Zaczęło się od tego, że Bartek Chaciński na swoim blogu napisał recenzję naszej EP-ki z dość dobrą oceną. W komentarzach pojawił się wpis Arka, że to jest fajne. Kuliśmy więc żelazo, póki gorące i od razu napisaliśmy do Anteny Krzyku, z pytaniem, czy jest szansa na współpracę. Dostaliśmy odpowiedź, że podoba mu się materiał i że zaprasza w szereg artystów Anteny Krzyku. Oprócz winyla przygotowaliśmy też dość skomplikowany projekt okładki płyty kompaktowej, która jest rodzajem kilkuczęściowego origami w kształcie grzyba.
Przed wydaniem płyty „Grzybnia Pierwsza - Leczenie Zimną Wodą” mieliście już wspomnianą EP-kę oraz „Taśmę”, którą można m.in. znaleźć w serwisach streamingowych.
EP-ka to nasze pierwsze wydawnictwo, przygotowane przez nas samych, które okazało się przepustką dalej. Ta płyta była bardzo ładnie ręcznie przygotowana, opieczętowana i malowana, w sumie było 100 egzemplarzy. Okazało się, że nasz basista miał w domu jeszcze z czasów komuny tysiąc takich kartonowych opakowań na produkty spożywcze. Jak się je odpowiednio złożyło to powstawała kieszeń na płytę. Emilia przygotowała do tego linoryty, zamówiliśmy pieczątki, ręcznie je podpisywaliśmy. Teraz funkcjonuje to wydanie jako przedmiot kolekcjonerski. Z kolei „Taśma” to jest nic innego jak występ na żywo zarejestrowany w Antyradiu. Zostaliśmy zaproszeni do „Makakofonii”, nagraliśmy koncert, który bardzo fajnie brzmiał, więc wydaliśmy go w formie limitowanej kasety.
Pracujecie już nad nowym materiałem?
Owszem, myślimy o nim, ale mieliśmy małe perturbacje w składzie, więc zespół na moment zawiesił działalność. Nasz kolega Hrabia Jędrula zaczął się mocno rozwijać operatorsko, ma sporo zleceń, jeździ po całej Polsce i nie tylko, przez to nie starcza mu niestety czasu na granie. W związku z tym mamy nowego wokalistę i gitarzystę, o tyle jest to ciekawe, że kolega jest z Białorusi, dlatego zespół stał się międzynarodowy: polsko-białoruski. Teraz jak gramy np. w Warszawie, to jest niezły miks publiczności. Nawet nie wiedziałem, że ta diaspora białoruska - ludzi, którzy uciekli przed systemem, jest tak spora. Tak więc potrzebowaliśmy trochę czasu, aby zgrać się z nowym muzykiem. Od kilku prób rejestrujemy jednak zalążki nowych utworów. Myślę, że na wiosnę będziemy chcieli wydać premierowy materiał. Możliwe, że będą to cztery grzybnie naraz. Chodzi o to, że chcemy iść w różnych kierunkach, więc czemu tego nie pogodzić w ramach jednego wydawnictwa.
„Grzybnia Pierwsza - Leczenie Zimną Wodą” została wydana w kilku wersjach na winylu. Ten format także jest kluczem, który otwiera kolejne drzwi?
Oczywiście. Ja mam takie zdanie o winylu, że ten nośnik jest pewniakiem. Okazuje się, że po tych wszystkich latach trzyma się obecnie mocno i w zasadzie w każdym gatunku ma swoich amatorów. Mamy też super sytuację w Polsce, bo możemy tłoczyć w kilku tłoczniach i to w bardzo dobrej jakości.
Doceniam to, że dźwięk z winyla jest mniej skompresowany, jest przyjemniejszy dla uszu. Wydaje mi się, że wydanie dobrze brzmiącego winyla jest także wyrazem szacunku dla odbiorcy.
To prawda. Mam wrażenie, że to działa w obie strony. Słuchacze kupujący winyle od artystów niezależnych także wyrażają swoją lojalność wobec nich i bezpośrednio je przez to wspierają…
Dokładnie. Fani chcą mieć swoje ulubione zespoły na winylu. Sporo ludzi kupuje płyty winylowe zaraz po koncercie i to jest dla nas najwyższa forma wsparcia: zarówno materialnego jak i wyraz sympatii dla naszej muzyki. Tym bardziej, że obecnie rynek koncertowy w Polsce nie należy do najłatwiejszych… Kiedyś to kluby organizowały koncerty, teraz to często na zespoły spada obowiązek nagłośnienia, zadbania o promocję, światło etc. Więc sprzedaż nośników muzycznych jest w tym wszystkim bardzo znacząca.
Podsumujmy zatem: gdybyś miał zaprosić słuchacza na psychodeliczną wycieczkę z Teklą – co musi zabrać ze sobą, gdzie byście pojechali i czego by ów słuchacz doświadczył?
Najlepiej jakby pojechał na jeden z festiwali DIY, na którym zdarza nam się grać. Niech koniecznie zabierze znajomych, namiot i duży zapas wody. To na pewno się przyda. Albo niech szuka malutkich klubów, w których też grywamy, tam się czujemy najlepiej. Jest najlepsza energia.
Dzięki wielkie za rozmowę.
foto: Tekla Goldman