Jakub Krzyżański: Pana najnowsza płyta “50/70”, jak sam podtytuł wskazuje, to zbiór utworów dla Pana najważniejszych. W tym przypadku wyraźnie widać, że najważniejszy wcale nie znaczy najpopularniejszy.
Krzysztof Cugowski: W ciągu 50 lat swojej kariery nagrałem około 300 utworów. Wybranie z tego kilkunastu było trudnym zadaniem, ale niestety ze względu na objętość płyty musiałem dokonać pewnej selekcji. A ja, oprócz tego, że jestem muzykiem, jestem też słuchaczem, kolekcjonerem płyt i podchodzę do swojego dorobku krytycznie, jak słuchacz. Mam swoje preferencje - są utwory, które lubię, ale mam też takie, których nie lubię. To jest naturalne i chyba każdy artysta podobnie do tego podchodzi.
Są też artyści, którzy mówią, że płyty i utwory są jak dzieci. Choć różne, to kochają je tak samo. Ale widzę już, że Pan by się pod taką sentencją nie podpisał?
Patrzę na to trochę inaczej. Każdy utwór świeżo po nagraniu wydaje się artyście najpiękniejszy. Dopiero później przychodzi jakaś refleksja i swobodniejszy stosunek do własnej pracy.
Płytę rozpoczyna utwór historyczny. “Blues George’a Maxwella” to Pana najstarsze zachowane nagranie studyjne - pochodzi z pierwszej sesji Budki Suflera zarejestrowanej w marcu 1970 roku. Jakie emocje towarzyszyły Panu podczas ponownego wykonania tej piosenki?
Zmierzenie się z tym utworem dziś, po ponad 50 latach, było dla mnie dużym ryzykiem, bo trzeba było to zrobić na miarę współczesnych czasów i pokazać, że od tamtej pierwszej sesji czegoś się nauczyłem. Jednak w związku z tym, że podeszliśmy do nagrania tak ambicjonalnie, nie ukrywam, że z całej płyty to z tego utworu jestem najbardziej zadowolony. Przymierzaliśmy się do niego z lekkim niepokojem, ale udało mi się osiągnąć zamierzony efekt.
Na płytę trafił też jeden premierowy utwór - “Twoja łza”. Co sprawiło, że od razu znalazł się na liście Pana najważniejszych piosenek?
Wpadliśmy na pomysł, aby ułożyć tę płytę na zasadzie klamry - od pierwszego utworu, który nagrałem, do ostatniego. Oraz oczywiście to, co powstało w tzw. międzyczasie i jest dziś dla mnie ważne.
Wszystkie utwory nagrał Pan na nowo ze swoim obecnym zespołem - Zespołem Mistrzów. Jaki cel przyświecał Wam podczas pracy nad aranżacjami? Odświeżenie, poprawienie, zabawa…?
Na pewno odświeżenie, bo to jednak były rzeczy nagrane w zupełnie różnych czasach i w różnych warunkach technicznych. Nadaliśmy im wspólny mianownik, którym jest granie akustyczne, bo wszystko nagraliśmy na instrumentach akustycznych. Wyjątkiem są jedynie organy Hammonda. Już jakiś czas temu zauważyliśmy, że granie akustyczne publiczność bardzo dobrze odbiera, ponieważ każdy dźwięk jest autentyczny i nikogo się nie oszuka. Zwłaszcza, gdy ma się tak dobrych muzyków w zespole, warto pokazać jak grają naturalnie, bez tego hałasu i mocnego uderzenia. Taka jest konwencja pierwszego krążka, bo drugi (dostępny tylko w wersji CD - przyp. red.) jest już płytą koncertową i jest to zapis koncertu elektrycznego w Radiu Lublin.
W porównaniu ze starymi wersjami, sprawia Pan na tych nowych nagraniach wrażenie bardziej zrelaksowanego. Zupełnie jakby nagrał Pan ten album przede wszystkim dla samego siebie. Tak było?
Ma pan rację, absolutnie tak. To jest zapis mojego obecnego stanu ducha. Pomijając pandemię, która szybko uniemożliwiła promocję tej płyty, nie ukrywam, że po raz pierwszy w życiu granie koncertów zaczęło sprawiać mi tak wielką radość i nagrywanie z tymi ludźmi także. Cieszę się, że to słychać, i że nie znając backgroundu płyty, słusznie pan to wyciągnął podczas słuchania.
Płyta “50/70” ukazała się także na winylu, co mnie osobiście bardzo cieszy. Pan też lubi i kolekcjonuje winyle?
Owszem, tak. Miałem kiedyś bardzo poważną kolekcję winyli, jakieś kilkaset płyt, ale przyznaję się bez bicia, że pod koniec lat 80., kiedy był taki owczy pęd w kierunku płyt CD, niemal wszystko sprzedałem. Wtedy nikt nie myślał, że czarna płyta kiedykolwiek wróci. Wszyscy byli w szale kompaktów, które mają tę przewagę, że są wygodniejsze. Popełniłem ten błąd i żałuję, ale po latach troszkę odtworzyłem swoją dawną kolekcję. Mam też pokaźny zbiór taśm. Zwłaszcza teraz, kiedy tak niewiele się dzieje, mam czas na słuchanie.
A jako odbiorca na co zwraca Pan uwagę podczas kupowania i słuchania winyli?
Szukając danej płyty na winylu, staram się lawirować - kupiłem bardzo dużo starych winyli, których wcześniej się pozbyłem, ale wiem, że wyczynem jest znalezienie pierwszego wydania w dobrym stanie i sporo to kosztuje. A ja nie jestem aż tak wielkim audiofilem i szaleńcem pod tym względem. Dlatego zdarza mi się kupować również współczesne reedycje 180g. Byle brzmienie było porządne.
A propos pierwszych wydań, stare płyty Budki Suflera do dziś są poszukiwane przez coraz to nowsze pokolenia kolekcjonerów. W żelaznym kanonie polskiej muzyki znajdują się dwa pierwsze albumy zespołu. Kilkakrotnie natrafiłem na opinię, że gdyby wydano je na Zachodzie, mogłyby konkurować z najważniejszymi płytami rocka progresywnego. Myśleliście kiedyś o tym w tych kategoriach? Mieliście już wówczas świadomość, że wydaliście nie tylko zbiór piosenek, ale monumentalne i pełne dramaturgii albumy?
Wtedy nikt się nad tym nie zastanawiał, nam chodziło o to, żeby nagrać płytę, która by reprezentowała to, co mamy do powiedzenia. Nie było istotne, ile piosenka ma minut i czy jest to format radiowy. Myślę, że dlatego ludzie tak cenią nasze dwie pierwsze płyty, właśnie za ten brak kalkulacji i świeżość. Ja sam uważam, że pod kątem artystycznym są to największe płyty w karierze zespołu. Nawet słuchając ich współcześnie myślę “Cholera, faktycznie mieliśmy trochę wyobraźni”. Poza tym, żyliśmy w PRL-u, a żeby opisać tamte realia, trzeba by przedstawić rys historyczny, teraz nie ma na to czasu. Dostaliśmy szansę nagrania płyty, a to nie była taka sytuacja jak obecnie, że każdy może wydać album. Polskie Nagrania - jedyna wytwórnia w Polsce - decydowała, komu wytłoczyć płytę. Niewiele to miało wspólnego z prawdziwą, rynkową wartością wykonawcy. Nie warto dzisiaj do tego wracać, bo mam dobry nastrój, a gdy wspominam PRL, to zaczynam się denerwować (śmiech). W każdym razie dostaliśmy propozycję nagrania płyty. Wiadomo, że byliśmy szczęśliwi. Nie mieliśmy jednak swojego sprzętu. Wtedy zarabiało się grosze i kupno instrumentów było niemożliwe. Pożyczaliśmy od kogo się dało. Czesław Niemen pożyczył nam organy Hammonda i jakiś wzmacniacz. Sam zresztą przyszedł na sesję nagrać partię na syntezatorze Mooga - posiadał jedyny egzemplarz w kraju. To pokazuje realia tamtego okresu. Nagraliśmy tak jak umieliśmy. W obecnych czasach prawdopodobnie inaczej by się to zrobiło, bardziej zgrabnie, ale były takie czasy, jakie były.
W latach 80., po kilku latach przerwy od wspólnego grania, nagrał Pan z Budką nowe wersje “Cienia wielkiej góry” i “Jest taki samotny dom”. Czy tamta sesja oraz najnowsza płyta to znak, że nie przywiązuje się Pan do jednej, studyjnej wersji danego utworu?
Wie pan, ja mimo że jestem starożytnym człowiekiem i jakoś powinienem być przywiązany do tradycji, to nie jestem. Gdybym był fanem samochodów, to nigdy bym nie zbierał tych starych. Podobnie z muzyką. Lubię rozwój i podążanie z duchem czasu, a technika nagrania i możliwości w studio zmieniały się w ciągu dekad niewyobrażalnie. Trzeba z tego korzystać.
Skłonność do rozwoju i eksperymentów słychać również na albumach koncertowych, a tych ma Pan na swoim koncie sporo. Nawet drugi krążek dołączony do “50/70” (niestety tylko na wersji CD) to zapis występu w Radiu Lublin. Ma Pan swoją ulubioną koncertówkę z całej dyskografii?
Było parę dobrych koncertów, ale jeśli mam być szczery, to bardzo dobry koncert zagrałem rok temu w Rzeszowie, z orkiestrą symfoniczną. Świetny dźwięk, dobre wykonanie, nawet telewizja to zarejestrowała. Później ze zdziwieniem go obejrzałem i posłuchałem. Pomyślałem “no proszę, jak się ludzie przyłożą, to można zrobić dobry koncert”. Niestety, obecnie panuje jakaś bylejakość i rzadko chce się komuś włożyć w to trochę wysiłku.
Na winylach zostały wydane chyba wszystkie płyty Suflerów. Zabrakło tylko jednej - dla mnie wyjątkowo szczególnej - czyli koncertu Budka w Operze z 1994 roku. Z tego co słyszałem, to nie jest to ulubiona płyta zespołu. Ja z kolei uważam (tak jak spora grupa fanów), że jest to kapitalny, pełen klimatu i energii koncert rockowy, któremu chyba najbliższej do muzyki granej obecnie przez Pana. Jak Pan z perspektywy czasu ocenia te nagrania?
Ja uważam, że to był fajny koncert, tylko podczas realizacji tych płyt koncertowych Budki Suflera zdarzały się różne przygody i może nie zagłębiajmy się w szczegóły. Niemniej ja bardzo lubię koncerty i płyty koncertowe. Tam słychać prawdziwe emocje i to jest zupełnie inne doznanie niż płyta studyjna. Niestety, teraz możemy sobie jedynie pograć w domu.
Skoro już rozmawiamy o płytach pomijanych, chciałbym zapytać o pana pierwszy solowy album, nagrany z Piotrem Figlem pt. “Wokół cisza trwa”. Na “50/70” nie znalazłem żadnego utworu z tej płyty. Nie czuje Pan sentymentu do tego wydawnictwa?
To nie jest tak, że nie czuję sentymentu. Z Piotrem Figlem byliśmy towarzysko bardzo blisko związani, aż do jego ostatnich dni. Planowaliśmy nawet dalsze nagrania, ale nie udało się tego zrealizować. To jest płyta zupełnie inna, ona ma charakter rozrywkowy. Nic do tego nie mam, taki był moment w mojej karierze. Rzeczywiście, jest tam jedna piosenka, która mogłaby się znaleźć, ale jakoś do tego nie doszło. Może jak będę nagrywać za 25 lat płytę z okazji 75-lecia na scenie, to coś z tego albumu wybiorę (śmiech).
Już nie mogę się doczekać. Ale liczę, że wcześniej pojawią się kolejne nagrania z Zespołem Mistrzów. Planujecie już kolejną płytę?
Tak, jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami materiału na premierową płytę. Mamy już przygotowane nowe utwory w tym składzie, w którym obecnie gramy. Jest również wydawca. Myślę, że w momencie, gdy poluźni się cała obecna sytuacja związana z koronawirusem, to w ciągu 2-3 tygodni będziemy w stanie wszystko nagrać i mieć album w produkcji. Czekamy tylko na sprzyjającą sytuację.
Jaka będzie ta płyta?
Ponownie będzie to muzyka, którą lubię. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że już nic nie muszę. Nie muszę nagrać przeboju, nie muszę się zastanawiać w jakim tempie to ma być itp. Z nikim się nie ścigam, bo nie mam takiej potrzeby. Na pewno ta płyta będzie interesująca stylistycznie. Ludzie, którzy mnie znają, dobrze wiedzą, że zawsze taką płytę chciałem nagrać, ale z różnych powodów do tej pory tego nie zrobiłem. Na razie nic więcej nie zdradzę.
Jak pandemia wpłynęła na Pana działalność muzyczną?
Pandemia jest do chrzanu! Wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy przez nią psychicznie wypruci. Mnie ta sytuacja jeszcze aż tak nie męczy - mam jakieś zasoby, które pozwolą mi przeżyć. Ale dla młodych, którzy dopiero wchodzą w życie zawodowe i estradowe, to jest masakra. Nasza branża jest kompletnie rozwalona, dobrzy muzycy zaczynają się rozglądać za innymi sposobami zarobkowania. Liczę, że to się wkrótce zmieni, ale wiem też, że na pewno nie wrócimy do takiego stanu, w jakim byliśmy wcześniej.
Oby było już tylko lepiej! Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę wszystkiego dobrego.
zdjęcia: management