Pionki są polską stolicą winyli. Właśnie tam przez lata działał Zakład Tworzyw Sztucznych „Pronit” – państwowa tłocznia płyt gramofonowych. Muzyczną historię miasta upamiętnia odsłonięty niedawno mural na ścianie budynku przy ul. Parkowej 7. O tej ciekawej inicjatywnie oraz samym przedsiębiorstwie i jego unikatowych wydawnictwach opowiada Łukasz Trawczyński ze Stowarzyszenia Miasto Winyli, które jest pomysłodawcą muralu.
Jakub Krzyżański: Pionki to miasto winyli, o czym informuje mural powstały niedawno z Waszej inicjatywy. Czy myślicie, że wiedza o muzycznej historii tego miasta nie była do tej pory wystarczająca?
Łukasz Trawczyński: Myślę, że Pionki są zauważalnym miejscem na mapie polskiej fonografii, jednak po upadku tłoczni „Pronit” jego winylowa sława w moim odczuciu stopniowo zanikała. Owszem, osoby starsze, artyści, którzy wydawali tu płyty, grali koncerty, zawsze będą wiedzieć, że stolica płyt gramofonowych jest i będzie jedna. Młodzi niekoniecznie, dlatego jednym z naszych statutowych celów jest przypominanie - szczególnie osobom młodym - o pionkowskim słowiku, który w czasach świetności miał dość silną pozycję na rynku fonograficznym.
Symbol płyty gramofonowej przy dworcu Pionki Zachodnie (fot. Ł. Trawczyński)
A czy w pamięci mieszkańców miasta dawny zakład „Pronitu” jest wciąż obecny?
Miasto Pionki jest dość unikatowe. To właśnie byłe Zakłady „Pronit” dyktowały warunki jego rozwoju. Jednakże ja zawsze staram się powtarzać, że „Pronit” dawał, ale też odbierał. W okresie, kiedy zakłady chyliły się ku upadkowi, u mnie w domu się nie przelewało. Rodzice byli na zasiłkach i pomniejszonych pensjach, a ja jako dorastający nastolatek miałem swoje potrzeby. Mimo to, pamięć i szacunek do tego miejsca zostały. Zakłady „Pronit” odegrały w życiu prywatnym i zawodowym każdego z nas mniejszą lub większą rolę, więc jak tu o tym zapomnieć. Pamięć z pewnością trwa dalej.
Znacie osobiście dawnych pracowników „Pronitu”?
Oczywiście, jesteśmy ich potomkami:) (śmiech). A tak na poważnie, to u mnie w bloku mieszka większość osób zatrudnionych w byłych zakładach. Jeśli mam zawęzić asortyment produkcyjny „Pronitu” tylko i wyłącznie do produkcji płyt winylowych, to jest również Pan, który był starszym mistrzem zmiany na tłoczni płyt, a więc nie sposób się nie znać. Jest jeszcze kilka osób związanych z produkcją płyt.
Co pozostało po byłej fabryce? W jakim stanie są obecnie jej budynki?
Budynki, które kondygnacyjnie jeszcze nadają się do zagospodarowania, spełniają funkcję magazynów lub są przystosowane do prowadzenia działalności gospodarczej. Niestety są też takie, których nie udało się uratować i zostały wyburzone, a w ich miejscu stawiane są nowe. To taka naturalna kolej rzeczy i nie jest to żadną tajemnicą. Po upadku tłoczni jeden z jej budynków spełniał funkcję magazynu, w którym przechowywano kleje, o czym świadczy zachowany jeszcze do dziś napis. Obecnie po byłej tłoczni oprócz murów, gruzu, pamięci, plakatów muzycznych czy okładek płyt winylowych porozwieszanych na ścianach, już nic nie ma.
Nieistniejący już budynek tzw. „Eterowni”. Zdjęcie z chwili jej wyburzania (fot. T. Grzywacz)
Jedna ze ścian w budynku byłej tłoczni płyt małych (fot. Ł. Trawczyński)
Jak narodził się pomysł Waszego stowarzyszenia?
Pomysł założenia naszego stowarzyszenia tkwił od dobrych kilku lat. Dzisiaj założyć stowarzyszenie to nie jest żaden problem. Owszem, jest sporo dokumentacji, jeżdżenia, załatwiania, dlatego ciężko było się zdecydować w jednej chwili. Jednak teraz z czasem mogę powiedzieć, że to była dobra decyzja. W obronie jakichkolwiek ideałów, czy interesujesz się lokalną historią, czy szydełkowaniem, czy robieniem na drutach, dzisiaj taką formalną grupę może założyć każdy. Jeśli trafisz na swojej drodze na podobnych „wariatów”, to nie ma sensu działać długofalowo w pojedynkę, tylko lepiej dzielić się pomysłami z innymi. Nas połączyły właśnie płyty winylowe i chęć o nich przypominania, a ponieważ temat „Pronitu” jest bardzo różnorodny to nasze pomysły są również mocno poszerzane nawet do początku historii Państwowej Wytwórni Prochu i Materiałów Kruszących, z której wywodzą się późniejsze zakłady.
Pierwszym Waszym tak spektakularnym osiągnięciem jest odsłonięcie wspomnianego już muralu. Opowiedzcie, jakie są kulisy tego przedsięwzięcia?
Realizacja muralu okazała się strzałem w przysłowiową „dziesiątkę”, choć nie było łatwo. Wie Pan, to nie jest praca nad projektowaniem talii kart z wizerunkami unikatowych płyt, tylko poważne przedsięwzięcie, ale udało się. Pionki mają mural dzięki zaangażowaniu nie tylko samych mieszkańców, ale również innych osób, które pośrednio są związani z naszym miastem. To pierwszy taki mural z inicjatywy społecznej. Wśród wspierających były również osoby, które na co dzień mieszkają poza granicami miasta, a nawet i państwa. Wśród nich byli również i tacy, którym ten pomysł i cel od samego początku najzupełniej w świecie przypadł do gustu. Ja, z racji wykonywanego zawodu bycia nauczycielem, nie mógłbym sobie pozwolić na wzięcie wolnego w trakcie trwania roku szkolnego, dlatego okres wakacyjny był najlepszym rozwiązaniem, aby podczas realizacji muralu wszystkiego dopilnować i być fizycznie na miejscu. Większość prac była już zaplanowana, dlatego zdecydowaliśmy się nie przekładać realizacji i wziąć sprawy w swoje ręce. Udało się. Jestem dumny, że symbol płyty zagościł właśnie na pionkowskiej „starówce” – miejscu historycznie związanym z tłocznią płyt winylowych. Kolejne murale, które powstaną w Pionkach to już nie nasza sprawa, ale wcale nie oznacza to, że nie będziemy takich inicjatyw wspierać – wręcz odwrotnie. My zrobiliśmy to w formie lokalnego wsparcia i obroniliśmy płytę w tym miejscu, w którym jest. Naszą współpracę również zaproponowaliśmy Pionkowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, do której należą inne bloki, ale po spotkaniu temat uciekł. Co do muralu, to chcemy jeszcze bardziej go upiększyć. Zarząd Wspólnoty Mieszkaniowej również wysunął ciekawy pomysł, ale nie będę zdradzał szczegółów. Kończąc. W tym miejscu raz jeszcze chciałbym podziękować wszystkim Darczyńcom za okazałe wsparcie i zaangażowanie nie tylko te finansowe, ale również za dobre słowo i zwykły uśmiech.
Podczas ceremonii otwarcia muralu z okazji jubileuszu 70 lat miasta Pionki (fot. K. Smal)
Na Waszej stronie na FB można znaleźć dużo ciekawostek o tym przedsiębiorstwie i jego wyrobach. Moją uwagę przyciągnęły zwłaszcza unikatowe, kolorowe winyle „Pronitu” z lat 70. Jak trafiacie na te zbiory? Czy pochodzą one bezpośrednio od osób zaangażowanych w produkcję?
Historia pozyskiwania kolorowych krążków jest bardzo różnorodna. Kilka lat temu trafiliśmy jeszcze na ten moment, kiedy nikt tymi skarbami się nie interesował. W antykwariatach również można było wyszukać podobne „koloroki”. Obecnie już tak „kolorowo” nie jest, ale poprzez naszą stronę #MiastoWinyli kontaktuje się z nami mnóstwo osób z prośbą o wycenę lub ewentualne odkupienie zbiorów. Wśród nich są również i takie osoby, które chcą po prostu wręczyć swoje zbiory z nadzieją, że trafią one w dobre ręce. W tym miejscu przytoczę ciekawą historię jeszcze z początku mojego zbieractwa…
Jest sobota. Centrum Warszawy. Przechodzę z żoną obok szyldu, który sugeruje, że tuż obok mieści się antykwariat z płytami winylowymi. Ponieważ pomysł odwiedzenia antykwariatu nie był planowany w tym dniu, od razu podszedłem do „kasy” i zapytałem Pana czy są u niego płyty kolorowe wydawnictwa „Pronit”. Pan zrobił dziwną minę i powiedział, że nie. Ja już byłem trochę zorientowany w repertuarze pronitowskich kolorów, więc nie musiałem zaglądać do każdej koperty z nadzieją, że znajdę „kolor”, tylko szukałem po artystach, po okładkach. W ten sposób mogłem przejrzeć więcej zbiorów. Co się okazało? Nie minęło 5 minut, a ja od razu natrafiłem na okładkę pani Zagórskiej. Wyciągnąłem kolorową płytę dosłownie na oczach tego pana, cena 30 zł. Dziękuję. Nie ma za co. Do widzenia i wyszliśmy, ale miny tego pana nigdy nie zapomnę. Płytę mam po dzisiejszy dzień.
Z jakiej okazji tłoczono takie płyty i jak duży był ich nakład? Czy muzykę na te winyle dobierano według konkretnego klucza?
Większość płyt „kolorowych” spełniała funkcję promocyjną i nie trafiała do sprzedaży. Mówię, że większość, bo mam jeden kolorowy singiel z nadrukowaną ceną, a zatem można wysnuć wniosek, że płyta była w obiegu sprzedażowym. Jeśli chodzi o dobór repertuaru, kto miał wyjść na kolorze, to z tym było różnie. Czasami przygotowywano od początku całą kampanię promocyjną danego artysty, włącznie z reklamówkami, plakatami, płytami, a czasami decydował o tym przypadek, jaki artysta odbywa aktualne tłoczenie na zakładzie. Jeśli chodzi o dane, to nie dotarłem do żadnego dokumentu, z którego jasno wynikałaby konkretna liczba. Po rozmowach z niektórymi pracownikami szacuje się, że mogło to być 100 – 200 sztuk danej partii w kolorze. Mam też informację, że niektórzy bawili się w procesie produkcji kolorowym granulatem posypując nim masę w kształcie np. numeru 1. Wychodziła wtedy czarna płyta z widoczną cyfrą w kolorze np. dla zasłużonej osoby. Wątek ten jest jeszcze w toku weryfikacji i oczekuje na potwierdzenie. Jeśli chodzi o kolorowe wydania, to niektóre z nich mają na etykiecie przypisane konkretne wydarzenie np. z okazji Szczęśliwego Nowego Roku, Dnia Nauczyciela, Uczestnikom uroczystości, z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet.
Płyty promocyjne przygotowane z okazji reprezentowania tłoczni „Pronit” na festiwalu w Sopocie przez Irenę Jarocką w 1974 roku (ze zbiorów Ł. Trawczyńskiego i J. Czapli)
Czy macie już kolejne plany na popularyzację historii „Pronitu”?
Tak, nasze pomysły są spisane i tak jak zaznaczyłem na początku, tworzone one są z pasją i przez lata. Na ten moment bardzo zależy nam na dokończeniu strony internetowej z naszymi zbiorami, również w wersji mobilnej, żeby jeszcze w łatwiejszy sposób trafić do odbiorców. Wstępnie tego przedsięwzięcia podjął się pan Jakub Jaroszek i gdy emocje „muralowe” opadną, od razu postaram się przypomnieć o naszej współpracy. Fanpage strony niestety nie daje takiej przejrzystości jak strona www. Jest duży bałagan. „Pronit” robił niemalże wszystko, więc staramy się prezentować rozmaitości, bo tyle tego jest. W wersji www będą kategorie i odrębne zakładki poświęcone konkretnym zagadnieniom. Każdy fan i miłośnik lokalnej historii z pewnością znajdzie coś dla siebie. Ponadto planujemy wydać wspomnianą talię kart do gry dla dzieci z ciekawostkami o byłych zakładach. Cyklicznie organizujemy wystawy kulturalne o nazwie „Misja Pronit”. Otrzymałem również akredytację nazwy studia „Pronit”, w którym chciałbym podpytać słynnych artystów o współpracę z „Pronitem”, która nie zawsze układała się pomyślnie. Jestem już po rozmowie z p. Krystyną Prońko, którą gościłem w studio. Realizuję również razem z żoną projekt „Łowcy Pleneru”, w którym odszukujemy dawne plenery zdjęć umiejscowionych na okładkach płytowych. Mogę jeszcze długo wymieniać, ale żeby robić takie rzeczy to musi być również i konkretne wsparcie.
(fot. Ł. Trawczyński)
Dla Pionek posiadanie takiej historii to duża szansa na promocję. Jak na Wasze działania i plany reaguje urząd miasta?
Płyty winylowe zaraz obok amunicji myśliwskiej od zawsze były filarem i mocnym fundamentem miasta. Mam wrażenie, że na przestrzeni kilkudziesięciu lat trochę się to zatraciło – mówię tu szczególnie o płytach winylowych. Obecnie czarna płyta przechodzi swoje drugie ożywienie. Na giełdach płytowych coraz więcej obserwuję młodych ludzi, a motywy z okrągłym plackiem pojawiają się w filmach i codziennych reklamach. Mam nadzieję, że nie jest to moda, która przeminie z wiatrem tylko celowe działania, w których płyty winylowe przyciągną do siebie jak najwięcej osób. Zapewne zostaną najwytrwalsi. My jako stowarzyszenie przedstawiliśmy nasze propozycje Miastu, dlatego już teraz przygotowujemy się do kolejnego wydarzenia, w którym opowiem o ciekawostkach płytowych widzianych przez pryzmat kolekcjonera płyt. Moja prezentacja będzie podsumowana quizem, a reszta część naszego zespołu wystartuje z giełdą płyt winylowych. Na resztę pomysłów trzeba będzie chwilę zaczekać, ale myślę, że to już tylko kwestia dobrej współpracy z Miastem Pionki, na którą liczymy.
Dziękuję za rozmowę i powodzenia!