Wywiady

Michał Rusinek - wyleczony audiofil

Marcin Mieszczak, Jakub Krzyżański
Marcin Mieszczak, Jakub Krzyżański
04.01.2024

Dzisiaj swoją kolekcję winyli trzyma w piwnicy, ale możliwe, że jeszcze kiedyś do niej wróci. Michał Rusinek opowiada nam, jak przez lata wyglądała jego relacja z płytami i sprzętem audio. Pytamy także o Wisławę Szymborską i jej stosunek do muzyki, a także o to, czy każdy artysta może śpiewać poezję noblistki.

Jakub Krzyżański, Marcin Mieszczak: Został nam Pan przedstawiony jako audiofil.

Michał Rusinek: Wyleczony.

Czy jest Pan też wyleczony z kolekcjonowania płyt?

Moje dzieciństwo upłynęło wśród winyli. Stryj, który mieszka w Warszawie, jest właścicielem podobno największej w Polsce kolekcji płyt z brytyjską popową muzyką lat 50. i 60. Nawet z tego powodu miał kiedyś audycję w Trójce, u Wojciecha Manna. Pamiętam, że katował mnie różnymi pieśniami, a ja go potem katowałem tłumacząc mu dosłownie np. “Lipstick on your collar” jako “Szminka na twojej obroży”. Ale pamiętam też, że w PRL-u w Warszawie były dobrze działające ośrodki: radziecki, NRD-owski, bułgarski, w których sprzedawano płyty, wtedy pewnie tłoczone na lewo. Kupiłem np. “Thriller” Michaela Jacksona wydany przez Balkanton. Mam sporą kolekcję tych płyt - w piwnicy. Podejrzewam, że po tym, co teraz powiem, panowie mnie znienawidzą, ale w płytach winylowych najbardziej irytowało mnie trzeszczenie. Kiedy pojawiły się płyty CD, skazałem więc winyle na piwniczną banicję i zamieniłem je na kolekcję płyt CD. Dźwięk z nich był może i płaski, ale – co za ulga! – nie trzeszczały. Korzystałem także z usług pirackich, rzecz jasna, studiów nagrań, w których można było przegrać trudno dostępne płyty CD na kasety magnetofonowe. Był to dość straszny wynalazek, bo wprawdzie nie trzeszczały, ale za to raz zwalniały, raz przyspieszały…

Ale przynajmniej można było ich słuchać na spacerze.

Jeśli miało się walkmana. Na początku lat 80. dostałem od mojej stryjenki – która pracowała w USA – słynny drugi model tego urządzenia. Srebrny z pomarańczowymi słuchawkami, niewiele większy od kasety. Przyniosłem go do szkoły i pokazałem nauczycielce muzyki, a wtedy ona się rozpłakała. Powiedziała, że to jest niemożliwe, żeby taki przedmiot istniał. Zachowała się jak człowiek na widok magii… No i cóż: kasety się już zapewne rozmagnesowały, płyty CD pewnie niebawem nie będą się dawały odtwarzać, a winyle – czekają grzecznie w piwnicy na amnestię. Może wreszcie się zdecyduję, by kupić jakiś dobry gramofon.

A czy w domu Wisławy Szymborskiej był gramofon? Przeczytaliśmy, że kochała jazz.

Nie było. Kiedy się przeprowadzała do swojego ostatniego mieszkania, poprosiła mnie, żebym kupił jej jakiś sprzęt grający. Ja wtedy byłem na etapie różnych złotych kabelków, przedwzmacniaczy, końcówek mocy itp., więc wybrałem jej dobry zestaw z magnetofonem i dobrym odtwarzaczem CD. Każde z tych urządzeń miało własnego pilota, więc chciałem ją nauczyć obsługi, ale ona powiedziała: „Nie, ja tego w ogóle nie będę słuchać. To będzie tylko dla gości”. Powiedziała wówczas dość przejmujące zdanie: “Muzyki to ja słuchałam z Kornelem”. Kornel Filipowicz był jej partnerem życiowym przez wiele lat, to razem z nim słuchała muzyki, głównie klasycznego jazzu. Po jego śmierci ten etap w jej życiu został zamknięty. Ale miała w domu płyty winylowe, więc podejrzewam, że w którymś jej mieszkaniu musiał być gramofon, albo mogły to być płyty Filipowicza. Stanisław Barańczak – jej przyjaciel, poeta i tłumacz - przesyłał jej dużo płyt, np. wielki box Elli Fitzgerald, ale pozostał nierozfoliowany, bo dostała go już kiedy była sama. Sam zmuszałem ją do słuchania muzyki, kiedy jeździliśmy samochodem w dłuższe trasy. Kiedyś puściłem jej płytę Agi Zaryan „Picking Up The Pieces”, z coverami klasyki jazzowej. Poprosiłem, by powiedziała, jak sobie wyobraża tę wokalistkę. A ponieważ Agnieszka nie ma akcentu polskiego, więc Szymborska mówi: “Duża, gruba, czarnoskóra”. Nic się nie zgadzało! Bardzo była zdziwiona, kiedy zobaczyła zdjęcie Agnieszki. Myślę, że to był jednak spory komplement. Dla Szymborskiej najwspanialszą wokalistką wszech czasów była Ella Fitzgerald. Poświęciła jej najpierw esej, tzw. „lekturę nadobowiązkową”, a pod koniec życia nawet wiersz. Niewiele osób zasłużyło na wiersz. To pokazuje, jak bardzo ją ceniła.

A polscy muzycy cenią Szymborską, zwłaszcza w tym roku, kiedy obchodzimy 100-lecie urodzin noblistki. Czy Fundacja Wisławy Szymborskiej często otrzymuje prośby o zgodę na wykorzystanie jej wierszy albo zapytania o patronat nad albumami czy koncertami?

Prośby o patronat zdarzają się rzadko, natomiast o połączenie tekstu z muzyką – bardzo często. I jest to bardzo zróżnicowana muzyka. Nawet dostaliśmy propozycję od artystów disco polo i to była jedna z nielicznych, którą, mówiąc nieelegancko, uwaliliśmy. Są jednak pewne granice. Najwięcej jest próśb ze świata muzyki poważnej, gdzie tekst bywa różnie wykorzystywany, może być śpiewany, deklamowany lub wyświetlony gdzieś w tle. Przyjęliśmy zasadę, którą przyjmowała Szymborska: nie godzimy się na wykorzystywanie fragmentów wierszy. Nie zgodziliśmy się też na pisanie tekstów inspirowanych wierszami poetki, bo jesteśmy pewni, że ona by nie wyraziła na to zgody. Uważała, że poezji w zasadzie nie powinno się śpiewać, że należy ją czytać po cichu. Twierdziła, że napisała tylko jeden tekst piosenkowy, czyli „Nic dwa razy”, co zresztą nie jest prawdą, bo napisała jeszcze tekst piosenki „Jaka będzie” do filmu Jerzego Zarzyckiego „Kochankowie z Marony” z 1966 roku, według scenariusza Jarosława Iwaszkiewicza). Staszek Sojka ją kiedyś przekonał, że „Allegro ma non troppo” też się nadaje do śpiewania, tylko płeć podmiotu lirycznego musiał zmienić, żeby ten wiersz zaśpiewać. Pewnego razu zmusiłem Szymborską, żeby wysłuchała różnych piosenek z jej tekstami, kiedy Agora wydała zawierający je album. Byli tam m.in. Skaldowie, Dorota Miśkiewicz, Michał Bajor czy Łucja Prus. Spytana, która piosenka podoba jej się najbardziej odpowiedziała, że „Nienawiść” w wykonaniu Hanny Banaszak. Być może dlatego, że to nie piosenka, tylko rodzaj melodeklamacji wiersza.

Dopytalibyśmy jeszcze o te granice brawury. Czy poza disco polo i wykorzystywaniem tylko fragmentów wierszy są jeszcze inne granice, których przekraczania by pan zakazał?

Nie chcę występować w roli jakiegoś policjanta, ale zapala mi się czerwone światełko, kiedy ktoś posługuje się poetyką, która była organicznie obca Szymborskiej: patetyczną lub egzaltowaną. Szymborska ceniła powściągliwość w okazywaniu emocji, także tym artystycznym. Kiedyś została zaproszona do teatru w Wilnie na monodram według swojej poezji. Aktorka wykonywała te wiersze w ten sposób, że krzyczała, biegała, rozbierała się na scenie. Później podeszła do Szymborskiej i spytała, jak jej się podobało. Na co ona: „Ależ się pani napracowała!”. Polecam tę frazę, kiedy nie chcemy sprawić komuś przykrości, ale zarazem chcemy mieć czyste sumienie… Bardzo podobają mi się interpretacje Kasi Klich (z albumu Szymborska-Prospekt - przyp. red.), bo nie czuć w nich żadnego „napracowania się”, i nie są, że tak powiem, prześpiewane, mają dużo szacunku dla tekstów. Odnosi się wrażenie, że Kasia nie tyle dopisała do nich muzykę, ale wydobyła z nich muzyczność i ukryte rytmy. Myślę, że Szymborskiej te interpretacje również by się podobały.

Rozumiemy, że z wykonania Sanah jest Pan zadowolony?

To bardzo ciekawe, że każde pokolenie Polaków ma swoje ulubione wykonanie piosenki do słów wiersza „Nic dwa razy”: dziadkowie mają Łucję Prus, rodzice Korę, a dzieci – Sanah (co mi niestety uzmysławia, że należę do pokolenia dziadków). Ale fenomen niebywałej popularności piosenki Sanah do słów wiersza Szymborskiej zasługuje na analizę socjologiczną. Nasza fundacja przez 11 lat, jakie minęły od śmierci poetki, starała się jakoś dotrzeć do młodych, przekonać ich, żeby czytali Szymborską, która ma im przecież coś do zaoferowania. Wchodziliśmy we współpracę z firmą produkującą odzież dla młodzieży, produkowaliśmy gadżety, przypinki – bezskutecznie. Nie upieralibyśmy się przy tym, ale wiedzieliśmy, że warto, bo np. we Włoszech Szymborska jest popularna właśnie wśród młodych, którzy uważają, że ona mówi do nich i o nich, tu i teraz. Natomiast gdy w Polsce organizowaliśmy spotkania poświęcone Szymborskiej, to przychodzili ludzie 50+. Tymczasem 25-letnia Sanah nieomal z dnia na dzień spowodowała eksplozję popularności poetki właśnie wśród bardzo młodych ludzi. Przez jakiś czas dostawałem mejle od nauczycieli polskiego z podstawówek, z różnych części Polski, którzy pisali, że pod wpływem tej piosenki dzieci proszą ich, żeby im dali do czytania jeszcze jakieś inne wiersze Szymborskiej. To jest coś niewiarygodnego i ogromnie wzruszającego. Muzyka powoduje, że poezja wychodzi poza tę - jak to się teraz mówi - bańkę czytelników poezji, która jest raczej niewielkich rozmiarów banieczką i dociera bardzo szeroko. To się przekłada choćby na banalną sprzedaż książek: do lutego do teraz sprzedało się już ponad 40 tysięcy egzemplarzy „Wierszy wszystkich” Szymborskiej. To są nakłady nieosiągalne dla żadnego innego poety czy poetki w Polsce. Z początku żartowałem, że wydawca powinien tę książkę opasać banderolą z napisem: „Zawiera tekst piosenki Sanah”, ale okazało się, że to niepotrzebne. I bez niej świetnie się sprzedaje.

Ma pan kontakt z muzyką nie tylko prywatnie czy w ramach działalności Fundacji, bo napisał Pan książkę pt. “Zero zahamowań”. W niej też zmierzył się Pan z disco polo…

Przyznam się, że nie słuchałem tych piosenek. Wiele osób pytało mnie, jak przeżyłem zbieranie materiałów do tej książki, ale nie było to takie bolesne, bo kontakt miałem tylko z tekstami, zebranymi chociażby na stronie tekstowo.pl. O ile pamiętam, wysłuchać musiałem tylko hymnu tzw. terytorialsów, bo był zbyt świeży i nikt go jeszcze nie spisał. Nie mogło jednak zabraknąć analizy tego kuriozalnego utworu w mojej książce.

W tej książce analizuje Pan najbardziej absurdalne albo kiczowate teksty piosenek, a czy mógłby Pan wskazać jakiegoś polskiego tekściarza, który pisze dobrze?

Problem w tym, że ja nie za bardzo słucham współczesnej muzyki rozrywkowej. Wychowałem się przede wszystkim na piosenkach Kabaretu Starszych Panów i Wojciecha Młynarskiego. Ich teksty stanowią dowód na to, że nie tylko o miłości, ale nawet o sprawach intymnych można pisać wspaniałe pod względem literackim teksty piosenkowe. Wisława Szymborska powiedziała kiedyś, że Jeremi Przybora jest polskim poetą, tylko że ponieważ pisał teksty śpiewane, mawiano na niego pogardliwie „tekściarz”. On sam zresztą unikał tego określenia, nawet w jego piosence pada zwrot „kompozytor - i ten drugi”. I Przybora, i Młynarski, i Osiecka, i Kofta – byli pełnokrwistymi poetami. Jestem przekonany, że wśród młodszych „tekściarzy” (dla mnie to określenie nie jest pogardliwe) zdarzają się wielkie talenty literackie. Czasami, gdy słucham radia, jakaś fraza ze współczesnej piosenki mnie zachwyci. Ja, jako starszy pan, pewnie już zostanę wierny Starszym Panom, ale wierzę, że młodsi słuchacze mogą znaleźć w słuchanych przez siebie piosenkach dobrą literaturę.

Dziękujemy za rozmowę.

zdjęcia: Edyta Dufaj

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2024 Portal Winylowy. All rights reserved.