Wywiady

Paweł Lucewicz: marzenie każdego kompozytora

Marcin Mieszczak
Marcin Mieszczak
15.12.2023

O pracy nad muzyką do „Znachora”, poszukiwaniach tradycyjnych mazowieckich pieśni, a także o wyjątkowym nośniku, jakim jest winyl, rozmawiamy z kompozytorem Pawłem Lucewiczem.

Marcin Mieszczak: Jesteś autorem muzyki do ponad 40 filmów i produkcji, jednak stwierdziłeś, że praca przy „Znachorze” była jednym z Twoich najważniejszych artystycznych projektów. Czym tak ujął Cię ten film?

Paweł Lucewicz: „Znachor” jest wyjątkowy, bo to takie kino, które jest marzeniem każdego kompozytora filmowego. To wzruszający melodramat, w którym jest sporo muzyki i jest ona niezwykle istotna dla opowieści, prowadzenia widza, podbijania emocji. Kiedy rola muzyki w filmie jest znacząca, z perspektywy kompozytora jest to oczywiście bardzo wdzięczne.

Czy ścieżki dźwiękowe do wersji „Znachora” z poprzednich lat w jakiś sposób Cię zainspirowały albo były punktem odniesienia dla Twojej pracy?

Muszę powiedzieć, że w ogóle nie. Przepiękna jest muzyka Piotra Marczewskiego do „Znachora” Jerzego Hoffmana, z kolei nie znam w ogóle tej przedwojennej wersji filmu. Natomiast koncepcja od samego początku była taka, że nie robimy remake’u filmu, tylko nową adaptację powieści. W naszej wersji „Znachora” emocje kumulują się w zupełnie innych miejscach, muzyka też idzie za naszą wizją tej historii.

Wspomniałeś w wywiadzie, że przeszło Ci przez myśl, aby przy komponowaniu muzyki do „Znachora” wykorzystać zupełnie nowoczesne środki wyrazu. Ostatecznie do tego nie doszło, postawiłeś na tradycyjną formę. Jednak chciałbym dopytać o to, jakby to mogło wyglądać w tej alternatywnej wersji?

Koncepcja reżysera i plan na ten film z założenia były takie, że robimy piękne, gatunkowe, poruszające kino. Już podczas naszych pierwszych spotkań z reżyserem pojawiła się myśl, że muzyka powinna być orkiestrowa, mają pojawić się szerokie smyki. Oczywiście kiedy siadasz do filmu, masz zupełnie czystą kartkę do zapisania i to ty musisz postawić pierwszą nutę. Nadchodzi taki moment, że rozważasz każdą możliwą drogę, którą możesz pójść. Rzeczywiście w którymś momencie przyszło mi do głowy, że może warto byłoby w kontrze do szlachetnego kostiumowego obrazu z pięknymi zdjęciami Tomka Augustynka sprawić, by muzyka była trochę pod prąd. Jednak nie jestem pewien, czy taką dawkę emocji, którą dostarcza ten film, osiągnęlibyśmy tymi środkami w dłuższej perspektywie. Chyba jednak ten pomysł funkcjonował w mojej głowie krócej, niż o nim opowiadam (śmiech).

W filmie pojawia się sporo motywów folklorystycznych, charakterystycznych dla miejsc, w których dzieje się akcja. Czy wymagało to od Ciebie szerokiego researchu lub badań, by jak najwierniej odzwierciedlić te dźwięki?

Każdą pracę do filmu zaczynamy od spotkania z producentem, reżyserem i wszystkimi osobami decyzyjnymi. Oglądamy obraz, rozmawiamy o planach, wizjach, marzeniach. Już wtedy mieliśmy poczucie, że skoro większa część filmu dzieje się na wsi, która pachnie, jest cudownie kolorowa, to powinno to mieć odzwierciedlenie w muzyce.

Jedną z moich ulubionych scen w filmie jest idący przez pole Znachor z tyczką. Jest to bardzo ikoniczne ujęcie. Przyszło mi do głowy, że to taka scena, którą można „zaśpiewać”, że powinien pojawić się tu ludzki głos. Tylko wtedy pojawiło się pytanie: co tak naprawdę chcemy tu umieścić? Wiemy tylko tyle, że akcja dzieje się w fikcyjnej miejscowości Radoliszki gdzieś w mazowieckim w dwudziestoleciu międzywojennym. Odezwałem się do Małgosi Żurańskiej-Wilkowskiej, która wraz z dwiema koleżankami założyła zespół Svahy, zajmujący się muzyką ludową. Nie mogłem do końca zdradzić, co robimy, gdyż od początku prace przebiegały z dużą dbałością o zachowanie tajemnicy. Poprosiłem jedynie o jakieś pieśni, które mogły wybrzmiewać w mazowieckim na początku XX wieku. Zależało mi na tym, aby to było jak najbardziej wiarygodne i autentyczne. Małgosia wykonała przeogromną pracę, przekopała się przez archiwa Polskiego Radia i Śpiewniki Oskara Kolberga, wybrała osiemnaście lub dziewiętnaście pieśni, które zaśpiewała nam zupełnie roboczo jako demo. W tym czasie ja również przeglądałem archiwalne cyfrowe źródła ze starymi pieśniami czy śpiewnikami z tego regionu. W efekcie doprowadziło nas to do tego, że z całego pakietu, wybraliśmy cztery lub pięć pieśni z wiarą, że znajdziemy dla nich przestrzeń w filmie. I właśnie wśród nich pojawiła się m.in. „Lipenka” w tej wspomnianej już ikonicznej scenie idącego przez pole Znachora. Wśród propozycji była też „Sowa”, czyli pieśń, która towarzyszy pierwszym oznakom flirtu czy zapatrzenia: radosna i pełna energii.

Szukaliśmy też czegoś, co nazywa się na wsiach „nocnym śpiewaniem”. Sam poznałem takie rodziny rolników z okolic granicy przy Obwodzie Kaliningradzkim, które po całym dniu pracy w polu spotykały się wieczorem w jednej  z chałup i śpiewały pieśni poznane w dzieciństwie. Miałem taką myśl, aby w którymś momencie pojawiło się takie śpiewanie nocne, idące gdzieś ze wsi. To akurat finalnie nie znalazło się w filmie.

Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jedną rzecz. Wykorzystanie tych tradycyjnych pieśni w filmie to świetna okazja, by pokazać widzom w różnych częściach świata polski folklor, który nie występuje obiegowo w popkulturze tak, jak np. muzyka turecka czy azjatycka.

Zaintrygowała mnie koncepcja przydzielenia bohaterom filmu dźwięków konkretnych instrumentów. I tak np. Znachorowi towarzyszy flet basowy, a Marysi rożek angielski. Jak wpadłeś na tak oryginalny pomysł?

Można powiedzieć, że flet basowy przyprowadziła sama postać grana przez Leszka Lichotę: monumentalna, milcząca, cały czas poszukująca, ale z taką pokorą i spokojem w oczach. Flet basowy ma właśnie ciepły tembr i niskie brzmienie. Miałem bardzo silne poczucie, że ten instrument pasuje do niego. Nie wyobrażam sobie w tej roli np. skrzypiec czy fagotu. Kiedy ten pomysł przyszedł mi do głowy, to już przy pierwszych dźwiękach byłem przekonany, że dźwięk przynależy do Znachora, że było to już gdzieś ukryte i trzeba było to jedynie znaleźć. Z kolei rożek przy Marysi po prostu zadziałał. Obydwa instrumenty są z tej samej rodziny i brzmieniowo idealnie się uzupełniają. Fabuła i historia dała się więc opowiedzieć także samym brzmieniem. W moim odczuciu wprowadza to do całej opowieści spójność i porządek.

Już niebawem na rynek trafią pięknie wytłoczone winyle z Twoją muzyką do „Znachora”. Czy fakt pojawienia się tego nośnika ma dla Ciebie szczególne znaczenie?

Nie ukrywam, że jestem szalenie przejęty i na ten winyl czekam najbardziej na świecie. Kilka dni temu byliśmy na cuttingu mastera i jest to niesamowicie przejmujące patrzeć, kiedy coś, co popełniłeś - twoje dzieło - jest wycinane na płycie i że ukryta jest tam muzyka. Zresztą sam nośnik jest wspaniały, bardziej żywy niż jakiekolwiek cyfrowe nagranie.

Sam słuchasz muzyki z winyli?

Moja kolekcja jest dość skromna, ale jest w niej kilka tytułów, które są dla mnie ważne. Np. wczoraj odebrałem świąteczny album Deana Martina. Od kilku lat chciałem upolować winylowe wydanie tej płyty i właśnie to jest rzecz, z której ostatnio najbardziej się cieszę w związku ze zbliżającymi się świętami: ubieraniem choinki i całą tą atmosferą.

Oczywiście mam też płyty, które w pewnych momentach mojego życia były dla mnie ważne: trochę The Beatles, trochę Czesława Niemena. Lubię też takie totalne znaleziska, soulowe rzeczy czy stare płyty z muzyką mambo.

Bardzo się cieszę, że w tym świątecznym klimacie dotrze do Ciebie także Twój winyl z muzyką do „Znachora”. Dziękuję za rozmowę.

Winyl z muzyką do "Znachora" można nabyć na stronie Magnetic Art Group.

zdjęcia: Magnetic Art Group

Jedyny polski portal o płytach winylowych. W sieci już od ponad 10 lat (wcześniej Psychosonda)

Dane kontaktowe

Redakcja Portalu Winylowego
(biuro e-words)
al. Armii Krajowej 220/P03
43-316 Bielsko-Biała

© 2024 Portal Winylowy. All rights reserved.