O winylu "Sex Tapes", inspiracjach Beat Generation, Sydem Barrettem oraz Elliottem Smithem, polskich songwriterach i winylowej kolekcji rozmawiamy z NEALEM czyli Rafałem Klimą.
Marcin Mieszczak: Rozmawiamy przy okazji premiery Twojej solowej płyty „Sex Tapes”, której wydania bardzo Ci gratuluję, bo jest to naprawdę kawałek solidnego grania. Zanim jednak do niej przejdziemy, opowiedz proszę o Twojej ścieżce muzycznej i innych muzycznych obliczach, bo jest przecież jeszcze AcidSitter czy Neal Cassady…
NEAL: Dziękuję, bardzo miło mi to słyszeć! Neal Cassady to zespół, z którym udało mi się nagrać pierwszą płytę długogrającą w życiu. Ostatecznie powstały trzy albumy, z których jestem bardzo dumny, choć ostatnio zespół jest trochę uśpiony. Najaktywniejszy skład, w którym się udzielam, to AcidSitter. Oba zespoły oscylują wokół szeroko pojętego psych-rocka. Z Acidami wydaliśmy pięknego winyla w listopadzie zeszłego roku. Kolejne rzeczy pewnie za niedługo, bo właśnie nagraliśmy pierwszy singiel na drugą płytę. Rejestrowaliśmy wszystko na taśmę u Maćka Cieślaka w Sopocie.
Skąd w takim razie wziął się NEAL? Co było główną siłą napędową nagrania „Sex Tapes” ?
Pomysł na NEALa powstał chwilę przed wybuchem pandemii, która dała mi przestrzeń na bycie trochę samemu ze sobą. Był to czas, żeby pewne rzeczy sobie przewartościować. Do tego doszedł okres ogromnej niepewności, jakim była (i jest) pełnoskalowa inwazja Rosji na Ukrainę. To była dość gwałtowna pobudka. O tym jest zresztą numer na płycie: “Fool Scale Invasion”.
Całe życie towarzyszyło mi też jakieś egzystencjalne rozedrganie, które dzięki tym piosenkom udało się wskazać, nazwać i trochę oswoić. No i odsłoniłem się jak nigdy dotąd. Pomysł na to, żeby stworzyć projekt, w którym jestem sam, wyniknął z zajawy minimalizmem. Na pewnym etapie uświadomiłem sobie, że kawałki, które łapią mnie najsilniej, zazwyczaj są okraszone oszczędnym aranżem i produkcją. Brudne numery zagrane od serca. I do takiej koncepcji naiwnego grania zawsze tęskniłem i z czymś takim chciałem się zmierzyć.
Nie mogę nie zapytać o Neala Cassady - czołowego przedstawiciela Beat Generation, który w powieści „W drodze” Kerouaca nosi nazwisko Dean Moriarty. Duch bitników towarzyszył Ci także podczas nagrywania tej płyty?
Ukradłem imię i nazwisko Neal Cassady nazywając tak zespół, a samego Neala potraktowałem jak drogowskaz. Choć był naspidowanym wariatem, nie zawsze fajnym dla swoich bliskich, to emanował potężną, hipnotyczną energią. Pomyślałem sobie, że jego hardkorowa postawa i taka totalna bezkompromisowość może w jakiś sposób oddaje to, co chciałbym osiągnąć w muzyce.
Jednak bitnikami najbardziej zaczytywałem w liceum i skłamałbym, gdybym powiedział, że dalej siedzę zaczytany po uszy w Burroughsie, Kerouacu czy Ginsbergu... poszedłem już trochę dalej, ale sentyment nadal mam do nich ogromny.
Sex Tapes” to 10 klimatycznych kawałków - szybszych i wolniejszych - bazujących głównie na Twoim wokalu i akustycznej gitarze. Skąd inspiracje akurat do takiego grania? Masz swoich mistrzów w tym gatunku? Ja może zacznę… solowy Syd Barrett?
To zabawne, że przywołujesz Barretta, którego “Madcap Laughs” wysyłałem jako materiał referencyjny dla Pawła Bartnika, który masterował “Sex Tapes”. Więc tak, to zdecydowanie jedna z głównych inspiracji. Uwielbiam te kawałki i wszystkie te świadomie zostawione przez Gilmoura niedoskonałości i niedociągnięcia, które powodują, że płyta zyskuje przez to jakby certyfikat prawdziwości. Syd Barrett jest na niej obok ciebie, śpiewa ci do ucha, czasem zapomina, jak leci kolejna zwrotka. I to jest właśnie w niej piękne.
W początkowym okresie pisania numerów na płytę bardzo mocno inspirował mnie nurt neo-folk, czyli grupy nowojorskich dzieciaków z początku lat zerowych, którzy trochę to napompowanie i patetyczność tradycji amerykańskiego folku próbowali przebić. Kimya Dawson z zespołu Moldy Peaches, Jeffrey Lewis...
Gdzieś w trakcie pisania materiału na płytę, coraz silniej zaczął odzywać się do mnie Elliott Smith. Wiedziałem, że w jego katalogu jest masa porywających rzeczy, ale obawiałem się, że jak tam wejdę za głęboko, to utonę. No i faktycznie tak się stało - rok temu przeczytałem jego biografię, równolegle zbierając jego płyty na winylach. No i się zakochałem, a książka ugruntowała mnie w przekonaniu, że da się dotrzeć do ludzi, pomimo tej minimalistycznej formuły - lub dzięki niej. Moim zdaniem to najwybitniejszy songwriter wszech czasów.
A jak zapatrujesz się na polską scenę songwriterów? Słuchając Ciebie przychodzą mi na myśl takie postaci jak Daniel Spaleniak czy Peter J. Birch…
To są świetni piosenkopisarze, od lat w grze. Zresztą mamy w Polsce całkiem sporo przedstawicieli gatunku (choć to chyba zbyt pojemna szufladka). 24 października szykuję taki mikro showcase songwriterski w krakowskim klubie Betel. To będzie też dzień premiery „Sex Tapes”. Wystąpi na przykład Gabriela Wasilewska z Trójmiasta jako Alone At Home, która pisze genialne numery. Będzie Aspen Grove, czyli ukraiński artysta, który od dwóch lat mieszka w Polsce. Ma za sobą ciężkie przejścia i niesamowitą wrażliwość. Wystąpi również Alex Rainer, czyli Amerykanin, który też od lat mieszka w Krakowie. Fachura songwriterska. Zapraszam!
Przesłuchałem Twoją płytę wnikliwie i mam trzy ulubione fragmenty: „Fool Scale Invasion” z kapitalną partią na klawiszach, przebojowy, nieco zawadiacki „Every Shell Is a Tombstone” z fajnym pomysłem na tekst oraz kończąca album ballada „Siamese Love”. A Ty słuchasz wciąż swojego dzieła? Masz swoje ulubione utwory, których wykonania na żywo nie możesz się już doczekać?
O! I znowu mnie zaskoczyłeś, bo żaden z tych numerów nie jest pełnoprawnym singlem. Czyli na płycie all killer, no filler! Chyba każdy artysta kocha najbardziej swoje najmłodsze dziecko, a w moim przypadku to właśnie „Fool Scale Invasion”, które nawet jeszcze nie doczekało się pierwszego wykonu na żywo. Pewnie wskazałbym jeszcze otwierające „Meltdown On New Year's Eve”, nie wiem czemu, ale sprawia mi ogromną przyjemność granie go na żywo.
Nagrywanie, poprawki, mix, mastering, przygotowywanie klipów, odsłuchy test pressów winyla... Zdecydowanie zbyt wiele razy słyszałem ten materiał, żeby puszczać go sobie dla przyjemności. Musi trochę odleżeć, pewnie zrobię sobie ogniskowy odsłuch za jakieś pół roku, żeby sprawdzić, co ja tam właściwie nawywijałem...
Muszę przyznać, że oprócz świetnej muzyki Twój winyl jest bardzo ładnie - i co najważniejsze - spójnie wydany. Kolorowy krążek idzie w parze z sugestywną okładką i fotkami. Jest też komponujący się z całością teledysk do „Meltdown On New Year’s Eve”. Jaka idea przyświecała Ci podczas tworzenia tego aspektu wydawnictwa?
Dzięki. Przy okazji każdego wydawnictwa, nad którym pracuję, zawsze staram się, żeby album stanowił całościowo interesujący obiekt. Należy się to wszystkim, którzy spędzili wiele godzin w studio, pracując nad muzyką. Niech wyróżnia się na półce, przyciąga uwagę i dodaje znaczeń historiom z piosenek.
Chciałem, żeby okładka „Sex Tapes” działała mocno kontrastując – z jednej strony wyzywające, demoniczne i trochę kontrowersyjne foty zrobione jakby zaraz po orgii, a z drugiej strony muzyka – najdelikatniejsza, jaką w życiu napisałem. Tytułowe Seks Taśmy to piosenki tak osobiste, że właściwie nie powinny opuszczać sypialni.
Zdjęcia na okładkę zrobił fantastyczny krakowski fotograf Tomek Gotfryd, a całość złożył do kupy Mateusz Ługowski, który jest również odpowiedzialny za klip do „Meltdown...”. Strzeliliśmy go w jedną noc, a plan zdjęciowy składał się z trzech osób i psa. Chyba tylko z Mateuszem było to możliwe, pełna fachura no i łapiemy się w lot!
Jakie plany promocyjne „Sex Tapes”?
Zaczynam od wspomnianego koncertu w Krakowie, wyjątkowo będą mi towarzyszyć muzycy, którzy grali na płycie – Natalia Orkisz na wiolonczeli, Kasia Bobik na perkusji i Michał Dymny na klawiszach. Potem z Alone At Home jedziemy w krótką trasę z kameralnymi występami (Otwock, Gdańsk, Gdynia). Na początku listopada przyjadę do Łodzi i Warszawy. Większą trasę promocyjną (nie tylko po Polsce) planuję na wiosnę przyszłego roku.
Przygotowując się do tego wywiadu słuchałem Twojej muzyki z płyty winylowej? Od razu było pewne, że ten krążek będzie miał winylową odsłonę?
Od kiedy zaświtał mi w głowie pomysł solowego debiutu, wiedziałem. że muszę zrobić wszystko, żeby to wyszło na winylu. Kocham ten format i choć niespecjalnie wierzę w jego niesamowitą audialną wyższość nad CD, to wielkość okładki daje świetne pole do działania dla grafika. A przez to, że trzeba go obracać, winyl nie daje o sobie zapomnieć, domaga się uwagi słuchacza. I ta jego potrzeba bycia w centrum uwagi wydaje mi się całkiem urocza.
Opowiedz na koniec czy sam namiętnie zbierasz winyle i jakie skarby można znaleźć w Twojej kolekcji.
Nie zbieram winyli specjalnie namiętnie, ale trochę ich już mam w kolekcji. Chyba zacząłem dość wcześnie. Nie wydaje mi się, żebym miał coś specjalnie wartościowego pod względem finansowym (muszę kiedyś to sprawdzić!), ale do prawie wszystkich płyt mam ogromny sentyment, bo kupuję tylko te, które są dla mnie naprawdę ważne. Jaram się na przykład 9-płytowym boxem od kapeli, której sława właściwie do Polski nie dotarła, czyli The 13th Floor Elevators. A największe dziwactwo, jakie mam to wspólna płyta Kurta Cobaina i Williama Burroughsa, czyli gości, którzy mieli na mnie wpływ absolutny. Burroughs czyta swoje opowiadanie, Cobain rzęzi na gitarze. Do dziś nie mogę uwierzyć, że mam ich razem na jednym krążku...
Dzięki wielkie za rozmowę.
Winyl oraz CD "Sex Tapes" można kupić (premiera 24.10) na stronie https://wytworniatematy.pl