
O emocjonalnej i intrygującej płycie „Mapa końca świata”, koncepcie, który za nią stoi, współpracy z legendarnym wydawnictwem Music Corner, kondycji sceny gitarowej w Polsce oraz o planach na przyszłość rozmawiamy z wokalistą zespołu Gutierez – Bartkiem Woźniczką.
Marcin Mieszczak: Słuchałem „Mapy końca świata”, miałem też okazję zobaczyć Was na żywo. Nie da się ukryć – twórczość Gutierez to emocjonalna bomba, zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej. Czy dla Ciebie tworzenie muzyki ma wymiar terapeutyczny? A może to artystyczny sposób na zamknięcie pewnego etapu życia?
Bartek Woźniczko: Dla mnie to już trochę odległa historia. Dla kogoś, kto dopiero teraz słucha naszej płyty czy był na koncercie – pewnie odbiór jest inny. Choć album ukazał się w październiku ubiegłego roku, to powstawał już w 2022, więc sporo się od tego czasu u mnie zmieniło.
Faktem jest, że źródłem tych piosenek były trudne doświadczenia, które odcisnęły piętno na moim życiu. Początkowo to nawet nie miała być płyta Gutierez. Po prostu, w trudnym momencie powiedziałem naszemu gitarzyście Grześkowi Chrząścikowi, że chciałbym coś nagrać. Nie był to żaden wielki plan, raczej potrzeba zajęcia czymś głowy. To nie była terapia – to był odruch. Od dziecka muzyka jest dla mnie przestrzenią, gdzie mogę się schować, odizolować. I tak właśnie powstały te utwory.
Jakie dźwięki Cię otaczały, gdy wytyczałeś mapę końca świata?
W tym niełatwym czasie paradoksalnie odszedłem trochę od gitar – zacząłem słuchać sporo nowego soulu, ale też współczesnego polskiego hip-hopu. Niektóre teksty rapowe są dziś znacznie bardziej życiowe niż to, co serwuje mainstream uciekający często do kalek czy nic niewnoszących powtórzeń. Choć tak naprawdę – wtedy muzyka nie była najważniejsza. Musiałem na nowo poukładać sobie życie i tworzenie było tego częścią.
„Mapa końca świata” brzmi inaczej niż Wasze wcześniejsze płyty. Jak reagują słuchacze?
Kiedy zaczęliśmy dzielić się pierwszymi nagraniami, lokalnie zrobiło się trochę szumu. Krążyła opinia, że Gutierez wraca z bardzo emocjonalnym materiałem. Nie jesteśmy marką pokroju Myslovitz, więc odbiór pochodził głównie od ludzi, którzy słuchali tej konkretnej płyty – bez porównań do przeszłości.
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak reaguje publiczność na koncertach i jak szczerze ludzie potem rozmawiają z nami o tej muzyce i związanymi z nią odczuciach.
Recenzentka Julia Cieślik napisała u nas, że płyta działa jako całość. Czy Mapa końca świata to concept album? Jakie według Ciebie jest dziś miejsce dla takich płyt – w epoce playlist, YouTube’a i singli?
Koncepty zawsze były mi bliskie, nawet gdy za dzieciaka jeszcze do końca ich nie rozumiałem z powodu bariery językowej. Ale już wtedy muzyka urzekała mnie w swojej nastrojowej całości. Nasz album to wypowiedź dwuczęściowa. Pierwsze cztery utwory nagraliśmy w 2022 roku. Kiedy Music Corner zgłosił chęć wydania płyty, zdecydowaliśmy się nagrać kolejne kompozycje, by domknąć całość.
Wiedziałem od początku, że to nie będzie przypadkowy zestaw piosenek. Wszystkie teksty napisałem sam – one układają się w pewną opowieść z wyraźnym początkiem i końcem.
Jak trafiliście do Music Cornera i Tomka Kołodziejczyka?
PIerwsze nagrania z 2022 wysłaliśmy do paru osób z naszego otoczenia oraz wydawców. Pewnego późnego wieczora napisał Tomek czy możemy porozmawiać. Ja Music Corner znam jeszcze z lat 90. - było tam dużo wykonawców, którzy do dziś są dla mnie ważni. Więc praca z tym wydawnictwem była bardzo motywująca.
Jesteście mocno powiązani z muzyką gitarową, także z mysłowicką sceną. Jest wciąż dobrze z tymi gitarami w Polsce?
Widzę, że wiele zespołów wraca. Myslovitz przeżywa drugą młodość, Negatyw nagrywa nowe rzeczy, Kombajn do Zbierania Kur po Wioskach znów działa – mieliśmy nawet plany wspólnego grania.
Ale nie dzielę muzyki na gitarową i nie-gitarową. Dla mnie liczy się dobra piosenka – taka, która chwyta za serce. Nie przepadam za hasłami typu „rock umarł” czy „nowa nadzieja rocka”. Liczy się szczerość, emocje i dobre kompozycje.
To samo powiedział nam kiedyś Zbigniew Hołdys podczas wywiadu: pamiętajcie, na początku zawsze jest muzyka….
Bywam czasami w takim stosunkowo nowym klubie w Katowicach „Piąty Dom”. Muzyki gitarowej jest tam od groma. Młodzi ludzi grają, młodzi ludzie przychodzą. Więc myślę, że te gitary cały czas są…
Gitary są i na pewno są winyle. Jako Gutierez nagraliście trzy albumy, ale to „Mapą końca świata” debiutujecie na winylu. Czy dla doświadczonych już muzyków ma to jakąś dodatkową głębię?
Nigdy nie byłem kolekcjonerem płyt winylowych – w dzieciństwie w domu mieliśmy tylko jakieś radzieckie płyty. Pomysł wydania albumu na winylu wyszedł od Tomka Kołodziejczyka.
Przyznam, że największe wrażenie robi na mnie aspekt wizualny. Okładka mocno wprowadza w nastrój, który słychać na płycie. Kiedy dowiedziałem się, że Gutierez pojawi się na winylu, pomyślałem: „w końcu, po tylu latach…” Zresztą sprzedaż winyli u nas przewyższa CD – tak wygląda rzeczywistość.
Dwie poprzednie płyty Gutierez było bardziej energetyczne, ostatnia zaś melancholijna. Widziałem w Waszych social mediach info o tym, że pracujecie nad nowymi kawałkami w Monochrom Studio. Skupiacie się na razie na pojedynczych piosenkach czy myślicie już o nowym albumie. Jeśli tak, to jaki on będzie?
Tak, mamy wizję całości. Cztery utwory już nagraliśmy – na setkę, co było dla mnie nowym studyjnym doświadczeniem. Praca w Monochrom Studio pozwoliła mi usłyszeć potęgę brzmienia i wszystkie niuanse.
Raczej nie wracamy do mocnych gitar – bliżej nam do świata brzmień akustycznych. Smutek gutierezowy, który już się w nas zasiał, też tam będzie. Utwory komponuję głównie z Adamem Bejnarem-Bejnarowiczem przy twórczym udziale pozostałych członków Gutierez Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, nowa płyta ukaże się na początku 2026 roku. Oczywiście także na winylu – o to na pewno zadba Tomek Kołodziejczyk.
Trzymam kciuki i do zobaczenia w 2026 roku z nową płytą!
Znajdź płytę Gutierez w naszej wyszukiwarce płyt winylowych w sklepach online.
foto: Gutierez